- Funkcjonariusz służby bezpieczeństwa Marek T. spotkał się z Andrzejem Kowalczykiem jedynie czterokrotnie (prokuratura IPN twierdziła, że 23 razy-przyp.red.). Nigdy nie odebrał od niego zobowiązania do współpracy. Rejestracja Andrzeja Kowalczyka była fikcyjna, podobnie jak współpraca z SB. Niemal wszystkie dokumenty z teczki pracy zostały przez Marka T. spreparowane. Miały uprawdopodobniać w oczach jego przełożonych rzekome spotkania z Andrzejem Kowalczykiem. Prawdopodobnie jedyny prawdziwy dokument w tej teczce to lista uczestników konferencji naukowej na UMK, przekazana przez Andrzeja Kowalczyka za wiedzą i zgodą przełożonych, która zresztą była ogólnie dostępna - podkreślił dziś sędzia Grzegorz Waloch z Sądu Okręgowego w Toruniu.
Prof. Andrzej Kowalczyk oskarżony był przez prokuraturę Instytutu Pamięci Narodowej o kłamstwo lustracyjne. Miał zataić swoją współpracę z SB jako tajny współpracownik "Andrzej" w latach 80. Znany fizyk UMK, twórca tomografu optycznego, od początku mówił, że jest niewinny. Owszem, w dramatycznych okolicznościach życiowych sam szukał kontaktu z kontrwywiadem, ale nigdy nie podjął współpracy z bezpieką - tłumaczył. Co ustalił Sąd Okręgowy w Toruniu, na podstawie analizy dokumentów i zeznań świadków?
Zobacz także: Strażacy na starówce. Wezwani do Dworu Mieszczańskiego. Zobacz co było powodem interwencji
Po pierwsze to, że jeszcze przed wyjazdem na początku lat. 80 na staż naukowy do Wielkiej Brytanii, fizyk UMK był opracowywany przez SB jako kandydat na osobowe źródło informacji. Przed wylotem do Anglii spotkał się z funkcjonariuszem toruńskiej bezpieki Markiem T. Z nim też sam skontaktował się 28 lipca 1983 roku. Wtedy, gdy podczas trwania stażu odwiedził Toruń i dowiedział się, że dr Gilbert, u którego mieszkał w Manchesterze, popełnił samobójstwo. Ten naukowiec brał udział w pracach nad pierwszą na świecie bombą atomową i był w zainteresowaniu służb zachodnich. Andrzej Kowalczyk bał się, że po powrocie do Anglii w zainteresowaniu znajdzie się i on. Bał się prowokacji.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE >>>>>
Fizyk UMK, wówczas członek PZPR i lojalny obywatel Polski Ludowej (jak sam mówi), szukał rady w kontrwywiadzie. Nie wiedział, że spotyka się z esbekami. Podpisał zobowiązanie do zachowania w tajemnicy spotkania z oficerem Markiem T., a także do przekazania informacji w razie, gdyby w Anglii indagowały go służby brytyjskie. W takiej sytuacji na wskazany adres miał przysłać kartkę z Manchesterem, podpisaną "Andrzej". Prokuratura IPN przyjęła, że było to zobowiązanie do współpracy z SB i obranie pseudonimu. Sąd Okręgowy w Toruniu stwierdził: absolutnie nie.
Co działo się dalej? Jak ustalił sąd, oficer Marek T. fikcyjnie zarejestrował naukowca jako TW "Andrzeja" i zaczął preparować notatki z rzekomych spotkań. Miały mieć one miejsce nie tylko w Instytucie Fizyki UMK, ale i kawiarniach czy w samochodzie. Z 23 rzekomych spotkań tak naprawdę odbyły się tylko cztery, a funkcjonariusz wytwarzał nieprawdziwe dokumenty - stwierdził sąd. Były w nich informacje pozyskiwane od innych TW oraz wiedza ogólnie dostępna. Wyrejestrowanie Andrzeja Kowalczyka nastąpiło faktycznie dlatego, że esbekowi ciążyła już ciągnąca się latami fikcja.
Ogłoszony dziś wyrok jest nieprawomocny. Strony mogą się odwołać do Sądu Apelacyjnego w Gdańsku. Po ogłoszeniu orzeczenia i jego ustnych motywów, na sali rozpraw rozległy się brawa. Fizykowi do końca towarzyszyli inni naukowcy UMK i sympatycy. Sam Andrzej Kowalczyk po wyjściu z sali nie chciał komentować wyroku. Jego obrońcy, adwokaci Zdzisław Gordon i Marek Poksiński, nie kryli jednak satysfakcji. Zwracali też uwagę na bardzo obszerne i szczegółowe ustne uzasadnienie. Nikt z przedstawicieli prokuratury IPN w sądzie się nie pojawił.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?