Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przez pewien czas byłem i marszałkiem sejmiku, i wojewodą

Lucyna Budniewska
Lucyna Budniewska
Bernard Kwiatkowski przy mapie województwa toruńskiego
Bernard Kwiatkowski przy mapie województwa toruńskiego Jacek Smarz
Rozmowa z BERNARDEM KWIATKOWSKIM, pierwszym marszałkiem sejmiku samorządowego i wojewodą toruńskim w latach 1992-1997.

Wspomina Pan z nostalgią lata samodzielnego województwa toruńskiego?
[break]
To był chyba najlepszy okres rozwoju Torunia i okolic, szkoda, że trwał tak krótko. Kiedy przystępowano do reformy administracyjnej państwa, ścierały się trzy koncepcje: utworzenia 12 dużych regionów, co popierali w większości politycy AWS i Unii Wolności, lansowany przez lewicę powrót do 17 województw z okresu PRL i utworzenie 25-30 średniej wielkości samorządowych województw, bez powiatów. Tę ostatnią koncepcję, opracowaną wspólnie z naukowcami Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, popierał nasz sejmik uchwałą i walczyliśmy o nią do końca. Niestety, w parlamencie zwyciężył wariant 12 województw, z których później zrobiło się 16. Głosowanie w Sejmie trwało wtedy do 1 w nocy, posłowie co godzinę dodawali nowe województwo. Tak malowali mazakiem po mapie, że wyglądało to wręcz niepoważnie, i dlatego od 1999 roku mamy takie województwa, jakie mamy. 25 samorządowych województw z samodzielnym toruńskim to był wówczas najbardziej logiczny układ ze względu na strukturę państwa, nie trzeba byłoby tworzyć powiatów. Niestety, najbardziej wpływowi toruńscy politycy nie podzielali opinii wyrażonej w uchwale sejmiku. Poseł Jan Wyrowiński z UW opowiedział się za koncepcją 12 województw, lewica za 17, marszałek Senatu Alicja Grześkowiak z AWS popierała nas do pewnego momentu, ale ostatecznie też zgodziła się na 12. I taki był koniec samodzielności toruńskiego.
Pana droga do stanowiska wojewody zaczęła się od roli delegata, a później marszałka sejmiku...
W 1990 roku zostałem wybrany do Rady Miasta Torunia nowej generacji. W jednym z artykułów ustawy samorządowej była mowa o powołaniu sejmiku samorządowego, każda rada w zależności od liczby radnych delegowała do niego swoich przedstawicieli. Toruń oddelegował 5 radnych, między innymi mnie. Byliśmy zarazem radnymi miejskimi i radnymi sejmiku. Nikt za bardzo nie wiedział, na czym polega rola sejmiku. Było nas 56 osób. Nie mieliśmy budżetu, nie mieliśmy pomieszczeń, telefonów, nie wiedzieliśmy nawet, z kim rozmawiać. Razem z radczynią prawną Barbarą Ziemkiewicz odnaleźliśmy międzywojenną ustawę, w której była mowa, że sejmikowi przewodniczy marszałek. Delegaci podjęli wtedy stosowną uchwałę i tak zostałem pierwszym marszałkiem sejmiku w Polsce. Pojechaliśmy w trójkę, z przewodniczącymi sejmików z Poznania i Gdańska do premiera Tadeusza Mazowieckiego, mówimy, że zostaliśmy powołani i pytamy, co mamy dalej robić. Premier odpowiedział, że wyda polecenia wojewodom, że mają nas finansować do czasu uchwalenia pierwszego budżetu dla sejmików. Wojewoda Andrzej Tyc zgodził się dać nam trochę pieniędzy, ale musiałem podpisać umowę, że je oddam. Za ten weksel mogliśmy kupić biurko, telefon i inne potrzebne sprzęty, i tak tworzyliśmy ten sejmik.
Jaka była pierwsza sprawa, którą zajmował się Pan jako marszałek?
Wójtowie gmin z dawnego, PZPR-owskiego rozdania, obawiali się, że jako marszałek będę teraz ich wszystkich wyrzucał ze stołków. Takich osób było bardzo dużo. Zacząłem jeździć po tych gminach, ale zawsze, zanim trafiłem do gabinetu wójta, objechałem teren, żeby zobaczyć, jaki to gospodarz. Widziałem zwykle, że jest dobrze, zapewniałem, że jako marszałek chcę pomóc, a nie zwalniać ze stanowisk. To były pierwsze sprawy, kolejne dotyczyły płatności podatków, dość szybko powołaliśmy również Samorządowe Kolegium Odwoławcze.
I nagle został Pan wojewodą.
Kiedy pierwszy po przełomie wojewoda Andrzej Tyc został senatorem, w maju 1992 roku wezwano mnie do Warszawy. Dostałem nawet samochód z Urzędu Wojewódzkiego. Grzegorz Górski, który był wówczas podsekretarzem stanu w Urzędzie Rady Ministrów, powiedział mi, że jest propozycja, abym został wojewodą. Odpowiedziałem, że jeśli mam być wojewodą, to tylko wtedy, jeśli taką uchwałę podejmie sejmik. Kiedy sejmik zaopiniował mnie pozytywnie, odpowiedziałem premierowi, że mogę przyjąć propozycję. Po mnie marszałkiem został Antoni Pawski, ale zanim go powołano, przez pewien czas byłem jednocześnie i marszałkiem, i wojewodą. Takie to były dziwne czasy. Gdy zostałem wojewodą, już na drugi dzień dostałem faks z „centrali”, że mam zwolnić kilka osób pełniących wysokie stanowiska. Jeszcze dokładnie nie zagrzałem tego krzesełka, a już mam wyrzucać ludzi? Odpowiedziałem, że to ja decyduję, kogo chcę zatrudniać w urzędzie wojewódzkim. Wysłałem to faksem, żeby sekretarka mogła przeczytać. Trochę nerwów to wszystko kosztowało, ale generalnie miałem dobre układy w ministerstwach.
To dlaczego został Pan odwołany, zanim województwo toruńskie dokonało żywota?
Kiedy premierem został Jerzy Buzek, za koalicji AWS-UW, wprowadzono zasadę, że wojewodowie i wicewojewodowie są z klucza politycznego. Ci, którzy chcieli działać w polityce, złożyli wnioski na ręce premiera, że będą delegowani z takiej czy innej partii. Ja takiego wniosku nie przedstawiłem, złożyłem natomiast wraz z kilkoma innymi wojewodami rezygnację. Nie chciałem być wojewodą z nadania konkretnej partii. W przeszłości, za czasów pracy w „Merinoteksie”, gdzie byłem kierownikiem działu, przez pół roku należałem do PZPR. W roku 1980 złożyłem legitymację i wstąpiłem do „Solidarności”. Przez całe lata 90. byłem bezpartyjny. Później włączyłem się w tworzenie Platformy Obywatelskiej, do dziś jestem sympatykiem, ale formalnie należałem do niej krótko. No więc, kiedy złożyliśmy rezygnację, byłem przekonany, że zostaniemy wezwani do Urzędu Rady Ministrów, wręczy się nam podziękowania i tak dalej. Raptem w nocy o godzinie pierwszej żona odbiera telefon, dzwoni jakiś żołnierz, że mam się jak najszybciej stawić w URM. To mi przypominało stan wojenny, kiedy mnie aresztowano. Jak się okazało, wezwano nas, tych kilku bezpartyjnych wojewodów, na 6 rano do Warszawy, posadzono w jakimś pokoju, przyszedł facet, miał w ręku plik odwołań, po kolei nam wręczył i wyszedł. Herbatę nam tylko dali i tak nas wykopali. Później się okazało, że była druga grupa wojewodów, związanych z lewicą, których też odwoływano, ale w całkiem innej formie. Wszyscy byli zaproszeni wcześniej na bankiet, ładnie im podziękowano. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego nas, ludzi „Solidarności” tak potraktowano.
Miał Pan jeszcze jedną szansę na zostanie wojewodą, kujawsko-pomorskim, ale zrezygnował Pan z kandydowania.
Kiedy w 2006 roku poszukiwano kandydata na wojewodę kujawsko-pomorskiego, dostałem zaproszenie do Sejmu na spotkanie z grupą posłów PiS, którzy chcieli ze mną porozmawiać. Traf chciał, że w tym samym dniu była Rada Krajowa PO, której byłem członkiem. Przyszedłem do Donalda Tuska i mówię mu, że idę na spotkanie, on zainteresował się, jacy to posłowie i mówi: jeśli pójdziesz, to nie jesteś w Platformie. Dotknęło mnie, że ktoś mówi mi, z kim mogę się spotykać, z kim nie. Zapytałem, czy mam zaraz złożyć rezygnację, odpowiedział, że nie, że w swoim okręgu i na drugi dzień tak zrobiłem. Napisałem jedno zdanie - rezygnuję z członkostwa w partii i podziękowałem. Nikt oprócz żony nie będzie mną rządził. Na spotkanie poszedłem, ale nic z niego nie wynikło i wojewodą nie zostałem.
A jak ocenia Pan obecnie funkcjonowanie województwa i ataki bydgoskich polityków na marszałka z Torunia?
Marszałkiem byłem 2 lata, wojewodą toruńskim 6 lat, jednym z najdłużej urzędujących w Polsce. W dawnym województwie bydgoskim zmiany na tym stanowisku następowały częściej. Nigdy nie patrzyłem, co robi Bydgoszcz albo co chce robić. Miałem własną koncepcję rozwoju województwa, wiedziałem, gdzie jakie pieniądze trzeba zdobywać, a kiedy oni dowiadywali się z „Nowości”, że byłem w Warszawie i coś załatwiłem, to na drugi dzień też tam jechali. Miałem dobre kontakty w Warszawie, nie tylko w strukturach rządowych, ale i biznesowych i oni nie mogli za mną nadążyć. Pamiętam, że kiedy jako wojewoda jeździłem do opery, po każdym spektaklu musiałem deklarować w telewizji, że nie będę budował opery w Toruniu. Nie wiem, skąd to się wzięło, bo nigdy nie miałem takiego zamiaru. Uważam, że marszałek Piotr Całbecki działa prawidłowo, dzieląc pieniądze na konkretne tematy, które dają coś regionowi, a nie według liczby ludności. Nie powinien im ustępować, realizując swój program zatwierdzony przez sejmik.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska