Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rock and roll - to jest mój świat

Paulina Błaszkiewicz
Paulina Błaszkiewicz
Rozmowa z ARKADIUSZEM JAKUBIKIEM, ulubionym aktorem reżysera Wojciecha Smarzowskiego, znanym też jako wokalista zespołu rockowego Dr Misio.

Rozmowa z ARKADIUSZEM JAKUBIKIEM, ulubionym**aktorem reżysera Wojciecha Smarzowskiego, znanym też jako wokalista zespołu rockowego Dr Misio.

<!** Image 3 align=none alt="Image 214735" sub="Fot. Jacek Smarz">

Notariusz Jan Janocha z „Wesela”, Edward Środoń („Dom zły”) i sierżant Petrycki (Drogówka”) to Pana najlepsze role. Czy teraz przyszła pora na kolejne wcielenie, jakim jest Dr Misio?

Nie. To, co się wydarzyło po wydaniu płyty, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. A pamiętam doskonale sytuację sprzed roku. Wyszliśmy ze studia w lutym i mieliśmy gotowy materiał muzyczny. Przez cały rok chodziłem z tą płytą i pukałem do różnych wytwórni, a wszyscy - mimo że nagraliśmy dobry materiał z istotnym przekazem - radzili nam spadać na drzewo, mówiąc, że to jest słabe, że się nie sprzeda itd. To, co się dzieje z płytą Dr. Misio po premierze, to dla mnie szok. Okazuje się, że trafiliśmy w dziesiątkę. W polskiej muzyce coraz częściej zapomina się o tekście i promuje piosenki z haniebnie żenującymi tekstami. A ludzie chcą, żeby traktować ich poważnie, nie jak debili i i idiotów, ale partnerów do rozmowy.

A nie ma Pan wrażenia, że Dr Misio jest coraz bardziej popularny dlatego, że w zespole występuje znany aktor?

Zdaję sobie sprawę, że do końca trwania zespołu Dr Misio będę musiał się zmagać z przekleństwem śpiewającego aktora. Wszyscy będą mówić: „Aha, aktor, czyli piosenka aktorska”. Mam te wszystkie opinie gdzieś, ponieważ zawsze chciałem grać rock and rolla. Powtarzam, może trochę z przymrużeniem oka, że ja nigdy nie chciałem zostać aktorem tylko wokalistą rockowym.<!** reklama>

No to jak to się stało, że został Pan aktorem?

Cholera wie. Jestem z pokolenia wychowanego na Jarocinie i to był mój żywioł. Jeździłem na festiwale, a nie spektakle teatralne. Rock and roll to był mój świat.

I mimo wszystko dał się Pan zamknąć w murach szkoły teatralnej?

Tak, ponieważ miałem kilka zupełnie nieudanych prób z zakładaniem rockandrollowych zespołów. Załamałem się, myśląc, że granie w kapeli nie jest mi dane i wtedy pojawił się pomysł, by zdawać do szkoły teatralnej, ale to zupełnie inna historia.

Opowie ją Pan?

Chciałem w ten sposób pokonać wszystkie swoje lęki i kompleksy. Wcześniej byłem nieśmiałym, introwertycznym, wycofanym kolesiem, tak mi nawet do dzisiaj zostało. Teraz gadam jak najęty tylko dlatego, że dobrze udaję, ale ten wyobcowany facet gdzieś tam nadal we mnie siedzi.

To świetnie Pan gra. Niezłe lekarstwo ta szkoła aktorska...

To prawda. Szkoła teatralna pomogła mi znaleźć narzędzia do tego, by przestać się bać. Nauczyłem się rozmawiać z ludźmi, patrzeć im głęboko w oczy i stawiać im czoło. Jakubik sprzed szkoły teatralnej to taki przestraszony, jąkający się i przytłoczony swoimi kompleksami chłopak, który jakoś sobie radzi. Teraz radzi sobie z Dr. Misio. Pamiętam studio nagraniowe Pawła Derentowicza - dzisiaj gitarzysty Dr. Misio - „Papryka i Synowie”. W tym miejscu odbywały się najbardziej rockandrollowe imprezy w Warszawie, które zawsze kończyły się nad ranem jakimś totalnym muzycznym jamem. Paweł wyciągał gitary, przychodzili przyjaciele, a ja się tam wydzierałem do mikrofonu. Któregoś dnia powiedziałem do Pawła: „Stary, musimy coś zrobić z tym fantastycznym flow, zakładamy zespół”. I tak pięć lat temu zaczęliśmy próbować& w garażu.

Czyli tak, jak tytułowi „Młodzi”?

Tak. Wychodząc na fajkę w czasie przerwy wszyscy czuliśmy się tak, jakbyśmy mieli po 20 lat, jak przeszczęśliwi gówniarze, którzy łoją na gitarach i grają rockandrolla. Tego uczucia totalnej euforii, tej adrenaliny, która się wydziela podczas prób i - przede wszystkim - koncertów, nie da się porównać z pracą aktora na żadnym planie filmowym. Nie ma takiego filmu czy spektaklu, który to da. Staram się połączyć te dwa światy. Myślę, że nie zostawiłbym dzisiaj muzyki dla aktorstwa czy reżyserii i odwrotnie, bo to są trzy rzeczy, które mnie strasznie kręcą. Teraz jest czas Dr. Misio.

A czy to przedsięwzięcie muzyczne nie jest dla Pana formą ucieczki od etykiety „aktor Wojciecha Smarzowskiego”? Mam wrażenie, że trochę sam jest Pan sobie winien mówiąc: „U Wojtka mógłbym zagrać parapet albo krzesło”.

Tak, to prawda, ale nie ma się co oszukiwać - Wojtek jest dzisiaj najlepszym reżyserem w kraju, w związku z czym siedzenie w szufladzie z napisem „aktor Smarzowskiego” jest fajnym siedzeniem. To fajna szuflada, wyściełana atłasami, i znalezienie się w niej jest naprawdę dużym honorem. Ta szuflada jest o wiele fajniejsza od mojej poprzedniej, czyli Rysia z „13 posterunku”. Paradoks polega na tym, że mam szczęście, iż spotkałem na swojej drodze Smarzowskiego, natomiast tkwi we mnie totalna niezgoda na zawód, który wykonuję.

Uważam, że jest to bardzo słaby pomysł na życie dla faceta. Dlatego nie chcę na przykład, żeby moi synowie, a mam dwóch wspaniałych facetów, zostali aktorami. Zawożę ich na zajęcia piłkarskie, lekcje gry na gitarze, robię wszystko, by trzymać ich jak najdalej od aktorstwa, ponieważ jeżeli od takiego spotkania, czyli od farta, po prostu szczęścia, ma zależeć życie, to ja dziękuję. Znam zbyt wielu piekielnie zdolnych aktorów, którzy takiego Smarzowskiego na swojej drodze nie spotkali...

Wojciech Smarzowski to wybawiciel polskiego kina?

Nie, po prostu Wojtek jest dzisiaj najbardziej wyrazistym reżyserem, który znalazł swój język filmowego pisma. Jest niepodrabialny. Sposób kręcenia, tzw. syntetyczny, gęsty montaż czy świat do bólu realistyczny to cechy charakterystyczne jego kina. To, że ma nosa do aktorów, którzy podobnie rozumieją kino, polega na tym, że na planie u Smarzowskiego nie ma gwiazd w pejoratywnym tego słowa znaczeniu. Tam wszyscy pracują na film, który jest najważniejszy, a nie na siebie i na swoje ego.

Gwiazdy światowego kina do roli przygotowują się przez kilka miesięcy. Potrafią przytyć, schudnąć, oszpecić się. Pan też jest bardzo plastycznym aktorem, który często zmienia wizerunek. Dużo jest Pan w stanie poświęcić dla roli?

Ja tak mam czasami. Rzucam wtedy wszystko. Miałem tak przy „Domu złym” i przy „Jesteś Bogiem”, kiedy okres przedprodukcyjny był długi. Ale u nas to wszystko jeszcze raczkuje. Gdyby była taka sytuacja, że za gażę z filmu można przeżyć, opłacić rachunki, to pewnie by tak było. Można by się tylko na tym skupić. Rzeczywistość jest jednak inna i w związku z tym aktorzy często nie mogę pracować tylko nad jedną rolą. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby przejść z reżyserem wspólną drogę. Masz w sobie taką tabula rasa, którą musisz powoli wypełnić i stworzyć postać. Psychologia postaci i pytania „Po co?” oraz „Dlaczego?” są dla aktora kwestiami fundamentalnymi, a ja słynę z tego, że zadaję setki takich pytań. Są mi niezbędne do tego, żeby stworzyć postać z krwi i kości.

Stworzył Pan wiele postaci z krwi i kości. W ubiegłym roku zagrał Pan w „Jesteś Bogiem” i „Drogówce”. A jak wygląda aktorski grafik na ten rok?

Bardzo liczę na najnowszy film Macieja Pieprzycy, który swoją premierę będzie miał na tegorocznym festiwalu filmowym w Gdyni. To taka polska wersja „Mojej lewej stopy” czy „Motyla i skafandra”. Film oparty jest na prawdziwych wydarzeniach. To historia chłopca z porażeniem mózgowym, którego wszyscy traktowali jak roślinę. Nikt nie potrafił się z nim skomunikować i odkryć, że pod powłoką niedoskonałego ciała kryje się absolutnie rozwinięta inteligencja.

Gram ojca tego chłopca. Myślę, że o chłopaku, który zagrał główną rolę w tym filmie, będzie bardzo, bardzo głośno we wrześniu. Warto zapamiętać jego imię i nazwisko - to Dawid Ogrodnik. Drugi mój film to, oczywiście, film Wojtka Smarzowskiego pt. „Anioł”. To ekranizacja prozy Jerzego Pilcha „Pod mocnym aniołem” z Robertem Więckiewiczem w roli głównej, a na drugim planie pojawi się, jak zwykle, stała ekipa „Smarzola”: Marian Dziędziel, Iwona Bielska, Iza Kuna, Kinga Preis, Iwona Wszołkówna, Marcin Dorociński, Eryk Lubos, Robert Wabich, Lech Dyblik, Jacek Braciak i ja. Jestem bardzo ciekawy tego, co przyniesie mi ten rok... A będzie się działo i muzycznie, i filmowo.


Teczka osobowa

Od „13 posterunku” do Dr. Misio

Arkadiusz Jakubik (ur. 14 stycznia 1969 r.) zadebiutował jako ośmiolatek w roli Gustlika w filmie „Okrągły tydzień”. Zagrał w kilkunastu filmach i serialach m.in.: „Bożej podszewce”, „Sezonie na leszcza”, „Kryminalnych”, „Na dobre i na złe” i „ 13 posterunku”.

W 2004 roku zagrał notariusza Jana Janochę w „Weselu” Wojciecha Smarzowskiego. Od tego momentu jego kariera aktorska nabrała tempa. W ostatnich latach zagrał w takich filmach jak „Dom zły”, „Jesteś Bogiem” czy „Drogówka”. W środowisku aktorskim mówi się o nim: ulubiony aktor Smarzowskiego.

Pięć lat temu Arkadiusz Jakubik założył zespół rockowy Dr Misio. W marcu tego roku ukazała się debiutancka płyta grupy pt. „Młodzi”. Na tegorocznym festiwalu Top Trendy w Sopocie zespół otrzymał nagrodę dziennikarzy za wykonanie utworu „Mentolowe papierosy”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska