Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Scenariusze: Jak może wyglądać świat, kiedy zdołamy się choćby częściowo uporać z epidemią?

Witold Głowacki
Witold Głowacki
123RF
Scenariusze: Jak może wyglądać świat, kiedy zdołamy się choćby częściowo uporać z epidemią?

Na początek zła wiadomość. Nikt nie wie - i jeszcze długo nikt nie będzie wiedzieć - jak mocno koronawirus zmieni świat, jaki dotąd znaliśmy. Jeszcze gorsza wiadomość - w tej chwili raczej nie ma jednoznacznie dobrych prognoz. W perspektywie w najlepszym razie kilku miesięcy, a w najgorszym wielu lat doświadczenie tej epidemii zmusi nas do mnóstwa wyrzeczeń i rezygnacji ze stylu życia, do którego przywykliśmy. Nieunikniony wydaje się kryzys gospodarczy - tu już nastąpiło coś w rodzaju tsunami, które najpierw uderzy w sektor usług, następnie w handel a na koniec w produkcję. Nie będzie szczęśliwców, którzy w jakiś sposób by tego nie odczuli.

Największe nadzieje możemy pokładać w naukowcach. Kilkadziesiąt elitarnych zespołów badaczy na całym świecie próbuje w tej chwili stworzyć szczepionkę lub skuteczny lek na koronawirusa. Nie wiemy, czy i w jakim stopniu im się to uda. Część chorób wirusowych da się relatywnie łatwo wyrugować szczepieniami lub z bliskim 100 procent prawdopodobieństwem sukcesu leczyć precyzyjnie dobraną terapią. Część jednak - jak choćby, by nie szukać daleko - grypa, wciąż częściowo wymyka się kolejnym pokoleniom naukowców i lekarzy. Nawet jeśli naukowcy w walce z koronawirusem osiągną pełny sukces, to i tak wprowadzenie szczepionki czy leku do masowego użycia, to kwestia długich miesięcy. Chodzi tu zarówno o choćby najbardziej skrócone procedury testów klinicznych, jak i o wdrożenie produkcji na gigantyczną skalę. Eksperci są tu zgodni - o powszechnej dostępności leku lub szczepionki może być mowa w najlepszym z najlepszych razów dopiero na początku przyszłego roku.

Pomóc w walce z wirusem mogą też kolejne generacje testów do jego wykrywania. Gdyby powstał test molekularny działający błyskawicznie lub choćby szybko i w dowolnym momencie po kontakcie z zakażonym, bardzo ułatwiłoby to ograniczanie dalszego rozprzestrzeniania się wirusa. Spore nadzieje można też wiązać z udoskonaleniem testów serologicznych. Gdy uda się osiągnąć etap, w którym będą one wykrywać choćby śladowe ilości przeciwciał na wirusa, będzie można dość precyzyjnie oszacować rzeczywistą skalę jego rozprzestrzeniania. Dziś bowiem naukowcy nie są do końca pewni, jak duża część populacji przechodzi zakażenie bez żadnych objawów. Dane dotyczące przebadanych pacjentów mówią o około połowie, jednak badano głównie osoby z objawami i te, które miały ewidentne wskazania z wywiadu epidemiologicznego, czyli o których wiadomo było, że mogły się zarazić. Gdyby można było natomiast przebadać czułymi testami serologicznymi w jednym czasie grupę, powiedzmy, 10 tysięcy osób z jednego mocniej dotkniętego chorobą obszaru, moglibyśmy dowiedzieć się na ten temat znacznie więcej. Być może i tego, co ostatnio starali się dowieść bez większego powodzenia naukowcy z Oxfordu, którzy postawili hipotezę, jakoby większość populacji Wielkiej Brytanii była już po kontakcie z wirusem. Potwierdzenie tego typu hipotez oznaczałoby, że zbliżamy się już do poziomu odporności stadnej - równie dobrze może się jednak okazać, że jest nawet gorzej, niż dotąd sądziliśmy. Istnieje szansa, że skuteczniejsze testy serologiczne mogą być dostępne już w nadchodzących miesiącach.

Póki jednak w medyczno-naukowej wojnie z wirusem nie ma przełomu, póty pozostaje nam walka z nim tymi niedoskonałymi środkami, które są obecnie dostępne. A takiej walki niestety raczej nie da się ostatecznie wygrać. Musimy zacząć przywyczajać się do myśli, że nadchodzące czasy będą się mocno różnić od tych, które dotąd znaliśmy. Jak to może wyglądać? Oto kilka wzajemnie uzupełniających się scenariuszy.

Dziwny remis vel „nowa normalność”

To stan, który wydaje się dziś powoli kształtować w tych kilku krajach, w których udało się wypłaszczyć krzywą wzrostów zachorowań i tym samym nie doprowadzić do katastrofy systemów opieki medycznej. Najlepszym przykładem może być Singapur. Trochę słabszym Japonia i Korea Południowa - z zastrzeżeniem, że w tym ostatnim kraju udało się to zrobić dosłownie za pięć dwunasta a wynik nie jest jeszcze pewny. Tym krajom udało się w zasadzie opanować sytuację - zachorowania wciąż mają miejsce, jednak groźba lawinowych wzrostów ich liczby została odsunięta. Zarazem nie doszło tam do zupełnej gospodarczej katastrofy. Udało się więc tam tym samym osiągnąć pierwszy cel walki z epidemią - szybko spłaszczyć krzywą zachorowań, a tym samym maksymalnie ograniczyć straty - i te w ludziach, i te liczone wskaźnikami PKB.

Otwarte jednak pozostaje tam pytanie, co dalej? Owszem, rozprzestrzenianie wirusa w obrębie kraju zostało albo wręcz wstrzymane - jak w Singapurze, albo znacząco ograniczone - jak w Japonii. Nie ma już mowy o niekontrolowanym rozwoju epidemii, stopniowo można luzować obowiązujące społeczeństwo zasady izolacji społecznej. Tylko co z tego?

Przecież wirus może w każdej chwili powrócić. Wystarczy do tego zarażony pasażer na lotnisku w pociągu, czy promie - albo i nielegalny imigrant, który dostanie się do kraju gdzieś przez zieloną granicę czy pontonem przez morze. Kolejna fala epidemii może już być zaś nie do zatrzymania - wystarczy, że do rozprzestrzenienia wirusa na kilka czy kilkanaście ognisk dojdzie, zanim zdążą się zorientować służby.

Kraje, które zdołały na bieżąco opanować sytuację przez długi czas będą więc zmuszone do utrzymywania bardzo ścisłej kontroli granicznej, zupełnie odmiennej od tego, do czego przyzwyczailiśmy się w świecie Zachodu w ostatnich latach. Zmieni się ich stosunek do imigrantów - także zarobkowych, na których pracy częściowo opiera się częściowo gospodarka krajów rozwiniętych. Wciąż też będą doświadczać skutków ograniczenia handlu międzynarodowego. Okresowo zrywane będą łańcuchy dostaw - tego, w jakich branżach i w jakiej skali nie sposób będzie przewidzieć, bo epidemia koronawirusa może w danym momencie nasilić się zarówno w którymś z zagłębi ropy naftowej, jak i w którymś z obszarów wysokouprzemysłowionych.

Od czasu do czasu będą też powracać lockdowny - pewnie raczej regionalne niż ogólnokrajowe. Wszystko razem sprawi, że życie może będzie i do wytrzymania, jednak raczej trudno będzie się nim beztrosko cieszyć. O turystyce, zwłaszcza międzynarodowej, możemy chwilowo raczej zapomnieć, kryzys zaś prawie każdego uderzy po kieszeni. Niektórych bardzo, bardzo mocno. Im dłużej miałby trwać stan takiego dziwnego remisu między ludzkością a wirusem, tym głębsze byłyby tego skutki. Niektóre branże - choćby gastronomia, czy przewozy - skurczyłyby się do niewyobrażalnie małych z dzisiejszego punktu widzenia rozmiarów. Niemal pewny byłby krach w nieruchomościach - bardzo poważne pytania należałoby stawiać, jeśli chodzi o stabilność systemu bankowego (bo przecież coraz więcej ludzi i firm stawałoby się niewypłacalnych). Pogłębiałyby się nierówności społeczne - do nowych form wykluczenia zaczęłaby się prawdopodobnie zaliczać przynależność do którejś z grup ryzyka. Rzutowałoby to przecież i na zdolność kredytową danej osoby, i na wysokość jej stawek ubezpieczeniowych. Im dłużej zaś to wszystko by trwało, tym większy głos zyskiwaliby zwolennicy kolejnego, bardzo niebezpiecznego scenariusza.

Kapitalizm epidemiczny

Jeszcze przed paroma dniami próbowała tej drogi Wielka Brytania - tam skończyło się to na kapitulacji i ogłoszeniu rygorystycznego lockdownu. Siłą rozpędu utrzymuje taki stan Szwecja. Dziś pokrzykuje o czymś podobnym Donald Trum, który zapowiada, że zamierza znosić ograniczenia przeciwepidemiczne w imię obrony gospodarki. W Polsce te same tony przebrzmiewały w opublikowanym niedawno tekście Grzegorza Hajdarowicza - biznesmena, właściciela m.in. „Rzeczpospolitej” ale i innych firm spoza branży mediów, ale rzecznikiem bardzo podobnej koncepcji okazał się nieoczekiwanie również Sławomir Sierakowski. To pomysły, które próbują wychodzić od coraz bardziej oczywistej konstatacji, że straty gospodarcze i społeczne wywołane przez epidemię mogą być naprawdę ogromne - przechodząc wręcz wszelką znaną nam z doświadczenia miarę. U ich podstaw leży założenie, że skutki kryzysu wywołanego przez epidemię ostatecznie wielokrotnie przewyższą straty wynikające z samej epidemii. W związku z tym należy zaś skupić się na powstrzymywaniu kryzysu gospodarczego - nawet za cenę utraty kontroli nad epidemią. Możliwe metody to (jak chciał Boris Johnson i chce obecnie Donald Trump) „życie jak gdyby nigdy nic” - bez zamykania sklepów i restauracji, bez żadnych lockdownów - aż do nabycia odporności stadnej całego społeczeństwa. Koszty - w postaci ciężkiej choroby i śmierci wielu osób należy zaś po prostu zaakceptować - w imię wyższego dobra, jakim byłoby ocalenie przed katastrofalnym kryzysem ogółu społeczeństwa. Dobór naturalny - jednym słowem. W wersji nieco mniej darwinistycznej - dochodzi do tego również program masowej (i bardzo długotrwałej) kwarantanny dla osób z grup ryzyka - przede wszystkim seniorów.

Uwaga - samo założenie może być niestety jak najbardziej prawdziwe. Nikt z żyjących nie widział jeszcze na własne oczy tak czarnych prognoz dotyczących światowej gospodarki. Mowa dziś o możliwości dwucyfrowej recesji w największych gospodarkach świata. W poniedziałek renomowany niemiecki instytut Ifo ustami swego szefa Clemensa Fuesta ogłosił, że spodziewa się skurczenia się niemieckiej gospodarki o od 7do ponad 20 procent w zależności od scenariusza. Tragicznie wyglądają również prognozy dla gospodarki USA. Gdyby te najczarniejsze rysowane dziś scenariusze miały się całkowicie spełnić, czekałby nas kryzys o skali przewyższającej Wielką Depresję z przełomu lat 20. I 30. XX wieku. To się może skończyć masowym bezrobociem, inflacją lub wręcz hiperinflacją, rozpadem całych gałęzi gospodarczych, w konsekwencji zaś bardzo ponurymi procesami społeczno-politycznymi. Nie powinniśmy zapominać, że Wielki Kryzys wyłonił między innymi Adolfa Hitlera.

Nie zmienia to jednak faktu „kapitaliści epidemiczni” gotowi bronić gospodarki nawet za cenę ludzkiego życia, prowadzą nas na razie prostą drogą w kierunku katastrofy. Życie bez ograniczeń dopóki nie zatrzymamy epidemii po to, by biznes się kręcił, to propozycja zmierzająca w kierunku dystopii. Nieubłaganym jej skutkiem byłby lawinowy wzrost zachorowań, w konsekwencji zaś paraliż przepełnionego systemu opieki medycznej, w konsekwencji zaś śmierć dziesiątków lub setek tysięcy osób z grup ryzyka (w skali jednego kraju wielkości Polski) - w warunkach, jakie znamy z najbardziej poruszających reportaży z Lombardii.

Autorytaryzm w imię zdrowia

To z kolei obszar politycznych pokus, które daje epidemia wszystkim tym, którzy chcieliby znaleźć sposoby na sięgającą dalej i głębiej kontrolę zarządzanych przez siebie społeczeństw. Świat, w którym termometry bezdotykowe i przepisy stanów zagrożenia epidemicznego stały narzędziami kontroli nad społeczeństwem już istnieje. Można go zobaczyć przede wszystkim w Chinach, w których epidemia stała się pretekstem do dokręcenia śruby społeczeństwu.

Wystarczy jednak zajrzeć na Węgry, by zobaczyć, że z podobnych sposobności gotowi są korzystać politycy i w Europie. Tam premier Victor Orban zmierza wprost do dyktatury. Jeśli parlament zatwierdzi zaproponowane przez niego przepisy o potencjalnie bezterminowym stanie wyjątkowym, Węgry staną się krajem rządzonym dekretami bez choćby fasadowych instytucji kontrolnych typowych dla demokracji. Samo zakończenie stanu wyjątkowego również miałoby zależeć od jednosoobowej decyzji Orbana. Póki to nie nastąpi, Orban będzie miał prawo co 15 dni ów stan wyjątkowy przedłużać. Podobny trend można też zaobserwować w Indiach. Tamtejsze władze również wykorzystują sytuację epidemiczną do zaostrzania rygorów i umacniania autorytaryzmu w fasadach demokracji. Dokręcania śruby można się też spodziewać w Putinowskiej Rosji i Turcji Erdogana, czy choćby na Białorusi.

Takim posunięciom sprzyjają mechanizmy socjologiczne. Kiedy boimy się o własne elementarne bezpieczeństwo, bardzo łatwo zawierzamy je omnipotentnemu w naszym przekonaniu państwu. Sami też tak robimy - domagając się choćby obszernego pakietu antykryzysowego - nic w tym takiego dziwnego. Niemniej nasze dążenie do bezpieczeństwa może nas zaprowadzić w bardzo niebezpieczne okolice. Nawet ogarnięci zrozumiałym strachem nie powinniśmy zapominać o patrzeniu politykom na ręce.

Katastrofa?

Scenariusz, który nie zrealizował się jeszcze nigdzie - ale o którym trudno nie myśleć obserwując rozwój sytuacji epidemicznej w Północnych Włoszech, Hiszpanii czy francuskiej Alzacji. Wszedzie tam wzrost zachorowań przekroczył swą masę krytyczną - wszędzie tam doszło już również do przeciążenia systemów opieki medycznej. Na oddziałach intensywnej terapii nie ma już miejsc dla kolejnych pacjentów, tymczasem epidemia nie chce spowolnić. Wyobraźmy sobie, że taki stan utrzymuje się jeszcze długimi miesiącami - przy jednoczesnym totalnym lockdownie skutecznie duszącym gospodarkę i stopniowo zmierzającym w kierunku wszechogarniającego kryzysu. Jak - i czym - coś takiego może się skończyć? Potężnym i krwawym wybuchem społecznym? Bankructwem państwa? Zbiorową depresją? Klęską głodu? Stopniowym przejściem od zamożnego państwa demokracji liberalnej do statusu państwa upadłego w rodzaju Somalii?

Nie chodzi o sianie strachu. Po prostu naprawdę nie znamy odpowiedzi na te pytania. Epidemia już teraz rzuciła nas na kolana - ale, co jeśli jeszcze nigdzie nie usłyszeliśmy jej ostatniego słowa?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Scenariusze: Jak może wyglądać świat, kiedy zdołamy się choćby częściowo uporać z epidemią? - Portal i.pl

Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska