Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sedno w pół minuty

Jan Oleksy
Mad For Fun
Mad For Fun Jacek Smarz
Człowiek z branży 3D musi być multiinstrumentalistą - inżynierem, architektem i artystą w jednym - mówią Paweł Lisowski i Piotr Pleskot z Mad For Fun, studia kreatywnego, specjalizującego się w postprodukcji i animacji. Rozmawia Jan Oleksy.

Filmy reklamowe są coraz krótsze. Nawet Wasz film ofertowy trwa chwilę.
Paweł Lisowski: Muszą być krótkie, bo długich ludzie nie chcą oglądać.

Jak długo widz jest skłonny wytrwać?
P.L.: Obecnie najwyżej 30 sekund.

Czyli jeżeli w tym czasie nie zdążysz przedstawić przekazu...
P.L.: ...To klient prawdopodobnie nie zobaczy końcówki. Trzeba skumulować w krótkim czasie jak najwięcej atrakcyjnych obrazów. Nie dziwię się nikomu, bo też tak oglądam.

Żeby zainteresować odbiorcę, to trzeba nim wstrząsnąć, zszokować?
P.L.: Nie chodzi o szokowanie, ale o to, żeby jak najwięcej przekazać w jak najkrótszym czasie. Potencjalny klient, oglądając nasz filmik z ofertą, jest w stanie zorientować się w naszych możliwościach.

Wasze portfolio, ile trwa?
Piotr Pleskot: Trochę dłużej. (śmiech) Ale będziemy je teraz skracać. Oczywiście klientowi, którego zainteresujemy ofertą, pokazujemy już kompletne realizacje.

Sama nazwa sugeruje Wasz styl pracy. Dlaczego po angielsku?
P.L.: Nazwa anglojęzyczna, bo docelowo chcielibyśmy pracować również dla klientów zagranicznych. Praca w tej branży to już swego rodzaju szaleństwo… Nie chcemy traktować klienta sztampowo, w stylu korporacyjnym, gdzie pojawia się cała masa dziwnych słów, których nikt nie rozumie. Chcemy, by nasz klient dobrze się bawił przy produkcji. Zwykle działamy pod presją czasu i tylko humor pozwala rozładować napiętą atmosferę.

Mad For Fun to grupa przyjaciół?
P.L.: Tak, na miejscu pracuję razem z moim kuzynem Piotrem, resztę zespołu stanowią freelancerzy. Wolimy tworzyć kilkuosobowe grupy szturmowe. Staramy się utrzymywać niskie koszty, a tym samym niższe ceny na oferowane produkty. Gdybyśmy chcieli na stałe zatrudniać dużą grupę specjalistów, to nie bylibyśmy konkurencyjni. Człowiek z branży 3D musi być inżynierem, architektem i artystą w jednym, multiinstrumentalistą. Poza tym Toruń to nie Warszawa, a lokalni klienci oczekują jakości warszawskiej, ale niekoniecznie warszawskich cen.

Czy kreatywności można się nauczyć?
P.P.: Można jedynie nauczyć się sprawności w kreowaniu pomysłów. W sytuacjach stresowych pomysły muszą same wpadać do głowy.

Robicie burzę mózgów?
P.L.: Tak, bo to dobre rozwiązanie. Każdy ma inny sposób postrzegania świata. Dzięki temu uzupełniamy się pomysłami, ulepszamy pierwotną ideę, tworzymy spójny projekt. Dzisiaj nikt nie da terminu miesięcznego czy dwumiesięcznego na wykonanie spotu reklamowego. Często w tydzień trzeba przygotować animację dla klienta, bo np. zbliżają się targi.

Musicie poznać specyfikę branży, którą chcecie prezentować?
P.L.: To jest akurat najciekawsza część naszej pracy. Staramy się po części zostać „specjalistami” w danej dziedzinie. Ostatnio pracowaliśmy dla Apatora i musieliśmy poznać specyfikę linii energetycznych, proces przesyłania prądu od elektrowni do domu.
P.P.: Na pewien czas musimy stać się częścią firmy, dla której robimy zlecenie. To ułatwia później odzwierciedlenie idei w animacji. Jest też drugi aspekt - nie będąc stuprocentowymi fachowcami, widzicie sprawę oczyma odbiorcy.
P.L.: Świeżym i trochę naiwnym okiem.

Jesteście skazani na piramidalne akceptacje projektów?
P.L.: Nie, jeśli pracujemy bezpośrednio dla firm. Mamy na oku parę ciekawych firm w regionie, ale nie zawsze łatwo się do nich dostać. Mieliśmy sposobność bezpośredniej pracy z Apatorem czy z krakowską firmą Wamech, produkującą m.in. dla Mercedesa, gdzie mamy świetny kontakt z prezesem. To zdecydowanie ułatwia współpracę.

To, że jesteście młodzi, pomaga czy przeszkadza?
P.P.: Przez telefon nie przeszkadza. Gorzej jest na żywo, bo mamy trochę dziecięce twarze.
P.L.: Może już nie tacy młodzi. Mam 28 lat. (śmiech)

Z drugiej strony branża kreatywna jest bardzo młoda. Trudno w niej znaleźć emerytów.
P.L.: Nie do końca. Świetnym przykładem jest agencja PZL, gdzie trzon zespołu nie zmienił się od 20 lat.

Kim jesteście z wykształcenia?
P.L.: Skończyłem zarządzanie na UMK, a Piotr jest po malarstwie na WSP. W tej branży trzeba było samemu zdobyć wiedzę i umiejętności, bo jeszcze parę lat temu nie było odpowiednich szkół. Nabywaliśmy doświadczenia w trakcie pracy.
P.P.: Musimy cały czas się uczyć, być na bieżąco i patrzeć, co się dzieje. Co roku pojawia się nowy program, dający nowe opcje, nowe możliwości, które pozwalają skracać czas pracy nad realizacjami.

Zatem świetnie się uzupełniacie, bo dla artysty komputer jest jedynie narzędziem pracy, a nie maszynką gotowych rozwiązań graficznych...
P.L.: Przydają się obydwa podejścia. Większość, czyli 80 proc. to technika, a element artystyczny stanowi niestety mniejszą część.
P.P.: Jeżeli klient decyduje się na artystyczne rozwiązania, to musi się liczyć z tym, że będzie to dłużej trwało. A z reguły klienci narzucają terminy na wczoraj, więc artyzm z konieczności schodzi na dalszy plan.

Wiadomo, że animacja nawet przy szybkich komputerach to długie godziny pracy.
P.L.: Sam proces renderingu może trwać trzy-cztery dni, w skrajnych przypadkach nawet tydzień. Nie widzimy tego co się dzieje, a komputer miele dane, liczy odbicia światła... Na szczęście 50 metrów od naszego biura jest renderfarma. Właściwe przygotowanie animacji przed tym procesem jest kluczowe.

Dla kogo pracujecie?
P.L.: Bezpośrednio dla wspomnianego już Apatora czy Wamechu, ale i dla Newsweeka, Oshee, a pośrednio dla agencji reklamowych i większych firm postprodukcyjnych.

Jak się zrodził pomysł na tę działalność?
P.L.: Pracowałem przez parę lat jako freelancer, także w Warszawie, dla różnych firm postprodukcyjnych, aż w końcu podjąłem decyzję, że trzeba pójść na swoje. To był naturalny proces. Już w szkole zaczynaliśmy z Piotrem od tworzenia gier. Powiem, że kontakty z tamtego okresu procentują dzisiaj.

Gdzie widzicie się za pięć lat?
P.L.: Trudno powiedzieć. Cała branża idzie w kierunku automatyzacji, jest w niej coraz mniej ludzkiej ręki. Możliwe, że wylądujemy w klasztorze buddyjskim w Himalajach. (śmiech)

W każdej dziedzinie rękodzieło jest zastępowane przez automatykę.
P.L.: Jest coraz więcej gotowych rozwiązań, np. baz z gotowymi modelami. Reklamy, które widzimy w telewizji, są przynajmniej w połowie wygenerowane komputerowo. Wszystkie soczyste hamburgery czy samochody pędzące po oblodzonych drogach są zrobione w 3D. Choć na świecie można zauważyć sentymentalne powroty do tradycyjnych technik. Szczególnie to widać w nowych „Gwiezdnych wojnach”, pełnych tradycyjnych efektów specjalnych.

Projekty przenosicie do domu?
P.L.: Wchodząc w projekt, żyjemy nim przez jakiś czas, ale zdajemy sobie sprawę, że po intensywnej pracy, powinniśmy się od niego odcinać, żeby nabierać dystansu i świeżego spojrzenia. W tej kwestii postępujemy podobnie jak malarz, który odchodzi od obrazu na dwa metry i ocenia go z pewnej perspektywy, żeby coś poprawić. Poza tym żona by mnie wyrzuciła z domu, gdybym cały czas był w pracy. (śmiech)

Dlaczego tak wiele reklam jest na niskim poziomie?
P.L.: Mówi się, że ten rynek zabijają głównie grupy fokusowe. Zwykle jest to zbieranina ludzi z ulicy, którzy oceniają reklamę. Wszystko zależy od tego, na jaką grupę docelową się trafi i czy uda się do niej dotrzeć z inteligentnym i oryginalnym przekazem.

Niestety reklama jest sztuką użytkową, towarem na sprzedaż, gdzie nie ma miejsca na edukację estetyczną.
P.L.: Czasami takie możliwości się pojawiają, zleceniodawcy nieraz ryzykują i decydują się na coś oryginalnego. My jednak zawsze musimy pamiętać, że to jest produkt klienta. W naszej branży, jeżeli jest kryzys, to klienci ryzykują, a jeżeli stabilizacja, to zauważamy stagnację na rynku, a zleceniodawcy szukają bezpieczniejszych rozwiązań. Nie chcą ryzykować, bo muszą wypracować wynik ekonomiczny, a nie chwalić się walorami estetycznymi.
P.P.: Dużą część „tortu reklamowego” przejmuje od telewizji internet, gdzie koszt wygenerowania i wyemitowania jest zdecydowanie niższy. W sieci mniejsi przedsiębiorcy mogą sobie pozwolić na bardziej ryzykowne zagrania i na eksperymenty reklamowe.

A Wy musicie zaskakiwać nowymi pomysłami, żeby ciągle być na fali?
P.L.: Nieraz na FB, jeżeli ktoś chce „podwózkę”, to zamieszcza coś, co przykuwa uwagę i wymaga odwagi. Co do pomysłów, chcemy zaskakiwać nowymi rozwiązaniami, ale życie nas temperuje.

* PAWEŁ LISOWSKI I PIOTR PLESKOT

założyli w Toruniu w 2013 r. firmę z branży kreatywnej Mad For Fun, specjalizującą się w animacji, wykonującą zlecenia dla największych firm, takich jak: Apator, Play, OSHEE, PGE, Axel Springer i inne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Sedno w pół minuty - Express Bydgoski

Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska