Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Śmietanka towarzyska" Woody'ego Allena [TRAILER, RECENZJA]

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
Kadr z filmu "Śmietanka towarzyska" Woody'ego Allena
Kadr z filmu "Śmietanka towarzyska" Woody'ego Allena kadr z filmu
W sumie to łatwo jest być odpornym na gwiazdorskie pokusy wielkiego świata. Szczególnie, kiedy się do niego nie należy.

Cudnie się wtedy wyrzeka i szydzi z tych wszystkich, którzy wdreptali na szczyt i którym walnęła sodówka... Ale jak my byśmy się zachowywali w takiej sytuacji ? Kiedy naprawdę wtargnęlibyśmy do tych sfer, o których rodacy-szaracy tylko czytają w tabloidach? A jeszcze gdyby to się działo w czasach, kiedy gwiazdy były gwiazdami, a nie biedaczynami, które każdy hejter może szczypnąć na społecznościowym portalu?

To jeden z motywów „Śmietanki towarzyskiej” pana Allena - pewnie nie najważniejszy, bo motywów różnorakich jest tu parę. Ot, choćby uczucie, które z jakichś przyczyn pozostaje niespełnione i tak naprawdę będzie nas dręczyć do końca życia, psując nam wszystko, co będzie później. I które sprawi, że w końcu zgorzkniejemy z żalu za tym, co się nie spełniło... Tyle, że tak naprawdę w „Śmietance towarzyskiej” nie ma motywu wiodącego, do którego przyzwyczaił nas Woody Allen w ostatnich latach. Chyba, że tym motywem jest nostalgia.

Bo co tu dużo gadać, „Śmietanka towarzyska” to nie jest film ani głęboki, ani wyrafinowany intelektualnie, ani nawet - szczerze mówiąc - specjalnie śmieszny. To film uroczy. Pełen elementów i postaci znanych już z filmów pana Woodyego, ogrywający podobne sytuacje i preteksty. Mamy gangsterów sprzed paru dekad, mamy wiecznie zrzędzącą i kłócącą się żydowską rodzinę - to jeden z najzabawniejszych motywów - mamy typowe wątki romansowe. W pewnym momencie miałem nawet smutne wrażenie, że to jakiś rodzaj nostalgicznego podsumowania, zmajstrowany przez starego mistrza... Do tego można by się też bawić w wyliczanki zależności i nawiązań do innych filmowych dzieł, ale bawi to pewnie tylko starych, brodatych filmologów. Tyle że naprawdę zgrabnie się to wszystko klei, choć to takie stare kino, z narratorem zza kadru i uroczą muzyczką z epoki. Ale w końcu po to, żeby poczuć się nostalgicznie, też chodzimy do kina.

Tak więc oglądamy opowieść o żydowskim chłopaku z Nowego Jorku, który trafia do wuja z Hollywood w poszukiwaniu pracy i sensu życia. Początki są ciężkie, ale chłopak w końcu posadę dostaje, do tego zakochuje się w sekretarce wuja - agenta gwiazd. No ale panna ma już partnera. Tyle, że żonatego.

Woody Allen ma taką markę, że każda gwiazda, o aspirantach nie wspominając, tęskni za tym, żeby u niego zagrać. A Allen przebiera. Tym razem w głównej roli wystąpił Jesse Eisenberg - i był to strzał w dziesiątkę. Eisenberg zachowuje się jak Allen sprzed lat, a przecież taki wiecznie dzielący włos na czworo wrażliwiec był zawsze osią filmu. Młodziutkiej Kristen Stewart zaś Allen pewnie otworzył drzwi do naprawdę dorosłej kariery. Zresztą słabych ról ani błędów obsadowych tu nie ma. W końcu jak ktoś przychodzi grać do Allena, to staje na uszach.
Czytaj także: Facet na miarę - recenzja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska