Stał się posiadaczem list płac po zlikwidowanej firmie

W jego przypadku wszystko zaczęło się sześć lat temu, kiedy zmarła jego mama. Przez wiele lat pracowała jako księgowa w Spółdzielni Kółek Rolniczych w Wielgiem. Ten zakład pracy został zlikwidowany, jak wiele innych zresztą. Syndyk przekazał jej listy płac innej firmy, którą likwidował, aby ustalała pracownikom kapitał początkowy. Tak też się działo do jej śmierci. Zmarł też syndyk, a dokumenty zostały.

W nieuprawnionych rękach

- Krótko po śmierci mamy policja w moim mieszkaniu zrobiła przeszukanie i zabrała te listy płac - opowiada Janusz Kowalski. - Dowiedziałem się wówczas, że przetrzymuję dokumenty, do których jestem nieuprawniony. Bardzo się zdziwiłem, kiedy następnego dnia odebrałem telefon z poleceniem, że mam te dokumenty zabrać do siebie. Przestałem cokolwiek rozumieć.

Absurd goni absurd

Sytuacja, w jakiej znalazł się pan Janusz, jest o tyle zaskakująca, że otrzymuje on urzędowe pisma z sądów i Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w sprawach konkretnych osób. Wykonuje on kserokopie i przesyła żądane informacje. Segregatory z listami płac po zlikwidowanej firmie z Włocławka leżą u niego na szafie. Chciał je przekazać do archiwum państwowego, ale dowiedział się, że w takim przypadku musiałby ponieść koszty ich przechowywania. To brzemię nie do pozazdroszczenia.
W ten sposób uprawnienia emerytalne wielu osób leżą w rękach tego uczciwego człowieka, który wbrew zdrowemu rozsądkowi nie zniszczył dokumentów, odziedziczonych po matce. Wówczas miałby spokój, a teraz jako osoba nieuprawniona udziela informacji sądom i ZUS-owi. Te poważne instytucje polegają na jego uczciwości. To sytuacja tak absurdalna, że trudno ją sobie wyobrazić.