Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spełniony sen Casillasa

Robert Gorbat
Po 44 latach przerwy tytuł mistrzów Europy wrócił na Półwysep Iberyjski. Podopieczni trenera Luisa Aragonesa zdobyli go w pełni zasłużenie.

- Nie mogę spać po nocach, bo cały czas widzę oczami wyobraźni, jak wznoszę w górę puchar za mistrzostwo Europy - wyznał trzy dni przed finałem bramkarz Hiszpanów Iker Casillas. Marzenie golkipera Realu Madryt zostało spełnione. W niedzielę wieczorem on i jego koledzy fetowali na wiedeńskim stadionie im. Ernsta Happela największy sukces w swych piłkarskich karierach.

Mistrzowie jak się patrzy

Fernando Torres, zdobywca złotego gola w finałowym meczu z Niemcami powiedział chwilę po ostatnim gwizdku sędziego: - Myślę, że przez cały turniej pokazaliśmy bardzo dobry futbol i w pełni zasłużyliśmy na tytuł. Byliśmy najlepszą drużyną i w końcu znaleźliśmy swoje miejsce w Europie.

.

Nic dodać, nic ująć. Hiszpanie zaimponowali nie tylko serią sześciu zwycięstw (jedynie ćwierćfinał z Włochami rozstrzygnęli na swoją korzyść lepiej wykonywanymi rzutami karnymi), ale też piękną, ofensywną grą. Po latach błędów selekcjonerów, Luisowi Aragonesowi udało się wreszcie skomponować znakomicie funkcjonującą, głodną sukcesu drużynę. To nie przypadek, że w 23-osobowej kadrze gwiazd, ogłoszonej na koniec Euro przez komisję techniczną UEFA, znalazło się aż dziewięciu (!) Hiszpanów.

Ekipa z Półwyspu Iberyjskiego nie miała żadnego słabego punktu. Ostojami defensywy byli Casillas i Carles Puyol. W drugiej linii ogromną pracę wykonali: Brazylijczyk z pochodzenia Marcos Senna, Xavi Hernandez i Andres Iniesta. W linii ataku brylowali z kolei David Villa i Torres. Gdy kontuzja wyeliminowała z gry Villę (i tak został królem strzelców turnieju z czterema bramkami na koncie), znakomicie zastąpił go Cesc Fabregas. Tak dysponowany zespół musiał sięgnąć po tytuł!

Syndrom liderów

W swej początkowej, eliminacyjnej fazie mistrzostwa miały czterech wielkich faworytów: Portugalczyków, Chorwatów, Holendrów i Hiszpanów. Wszystkie te zespoły zapewniły sobie awans do ćwierćfinału już po drugich grupowych pojedynkach, więc do trzecich ich selekcjonerzy wystawili rezerwowe składy. Ten manewr przyniósł sukces jedynie późniejszym triumfatorom. Pozostałe drużyny - najwyraźniej wybite z turniejowego rytmu i nadmiernie uspokojone pierwszymi sukcesami - musiały uznać wyższość (odpowiednio) Niemców, Turków i Rosjan.

Po pierwszej pucharowej rundzie kibice marzyli, by do niedzielnego finału zakwalifikowały się Turcja i Rosja. Ekipa znad Bosforu zaimponowała niezwykłą walecznością, zdobywając decydujące bramki w meczach ze Szwajcarią, Czechami i Chorwacją w ostatnich, nawet doliczonych minutach gry. Ten scenariusz był bliski powtórzenia także w półfinałowym boju z Niemcami, ale tym razem to nasi zachodni sąsiedzi trafili w 90 minucie za sprawą swego lewego obrońcy Philippa Lahma. Najmłodsza w turnieju Rosja podbiła z kolei serca obserwatorów ofensywną i niezwykle szybką grą przeciwko Szwecji oraz Holandii. Jak się potem okazało, Andriejowi Arszawinowi i spółce starczyło sportowego paliwa tylko do półfinału...

Polacy znów pod kreską

W czołówkach turniejowych statystyk i ogłaszanych co chwilę ,,dream teamach'' próżno szukać nazwisk reprezentantów Polski. Trzeci turniej z rzędu - po mistrzostwach świata w Korei Płd. i Niemczech - rozegraliśmy według tego samego scenariusza: 0:2 w meczu otwarcia, brak zwycięstwa w drugim pojedynku i walka wyłącznie o honor w ostatnim spotkaniu. Z podniesionymi głowami mogło wrócić z Austrii tylko dwóch naszych piłkarzy: bramkarz Artur Boruc oraz defensywny pomocnik Dariusz Dudka.

Czy my, kibice biało-czerwonych, znów musieliśmy przeżyć bolesne rozczarowanie? Patrząc z perspektywy kilku tygodni, było to raczej nieuniknione. Leo Beenhakker i jego holenderscy pomagierzy do końca zapewniali o znakomitej jakości swojej pracy, nie dostrzegając równocześnie wielu popełnianych błędów. Dopuścili do nich i na etapie selekcji, i podczas kilkutygodniowych przygotowań kadry, i wreszcie w czasie turnieju, bezustannie żonglując składem. Efekt był taki, że w każdym meczu mieliśmy na boisku innego kapitana (kolejno: Macieja Żurawskiego, Jacka Bąka i Michała Żewłakowa), a nasz ofensywny dorobek zamknął się jednym golem Rogera Guerreiro, strzelonym zresztą Austriakom... z wyraźnego spalonego.

Prezes PZPN Michał Listkiewicz zapowiedział, że w najbliższy czwartek Leo i jego sztab będą mieli sportową spowiedź po występie w Euro. Wypada tylko wierzyć, że nie skończy się na miłosiernym rozgrzeszeniu i błyskawicznym puszczeniu w niepamięć wszystkich grzechów...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska