Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Te firmy z Torunia zniknęły z rynku, a kiedyś były elementem naszego krajobrazu

Adam Willma
Adam Willma
Po Metronie pozostały już tylko wspomnienia i nerwy.
Po Metronie pozostały już tylko wspomnienia i nerwy. Adam Zakrzewski
Z biznesem jest jak z lasem. Gdy widzimy pokaźne drzewa, nie zastanawiamy się ile spróchniałych pni użyźniło im ziemię. O toruńskich firmach, które zniknęły z rynku, a kiedyś były elementem naszego krajobrazu.

Przełom lat 80. i 90. był rewolucją. Na rynku pojawiły się dziesiątki firm. Tylko nieliczne przetrwały jednak próbę czasu.

Od papieru po implanty
Jedną z najbardziej spektakularnych strat dla Torunia było odpłynięcie do Warszawy firmy Nitech. Lata 90. nie były czasem, w którym miasta biły się o zatrzymanie biznesu, a tajemnica poliszynela jest, że niewydolna warszawska skarbówka mniej załaziła przedsiębiorcom za skórę niż lokalny fiskus.

Jacek Nitecki odniósł spektakularny sukces. Zaledwie w ciągu 10 lat uczynił swój Nitech największym graczem na rynku papierniczym w Polsce. Już w 1999 obroty Nitechu sięgnęły 236 mln zł (rok wcześniej - 185 mln zł, a w 1997 r. - 140 mln zł). Po przeprowadzce do Warszawy firma wybudowała nowoczesny magazyn w Błoniu i bardzo szybko uruchomiła sklep internetowy.
Nic dziwnego, że takim kąskiem zainteresował się japoński gigant. Nitecki sprzedał więc firmę, przez kilka lat wspierając Antalis jako dyrektor, ale później postanowił robić interesy na własną rękę. Poprzez zarejestrowany na Cyprze fundusz inwestował „w firmy o dużym potencjale wzrostu w sektorach dystrybucji B2B i usług na regionie Europy Centralnej i Wschodniej”.

Co ciekawe, w Antalisie pozostali pracownicy Niteckiego, którzy rozwijali z nim biznes jeszcze w czasach toruńskich.
Dziś nazwisko Niteckiego można odnaleźć głównie w przedsięwzięciach z branży medycznej. Specjalizuje się w stomatologii i jako właściciel MEDIF Ltd. Stał się jednym z dużych europejskich graczy na rynku implantów.

Dandys i hippis
O ile dokonania i kariera Jacka Niteckiego nie rzucały się w oczy statystycznemu torunianinowi, Radzimir Prus III Grobelski czuł się doskonale w błysku fleszy. Zaczynał w idealnym momencie, pierwsze pieniądze zarabiając jeszcze w studenckiej spółdzielni Małgośka na UMK. Gdy wybuchł polski kapitalizm, założył firmę DGG. W tamtym czasie plastikowe okna były kopalnią złota, bo na odświeżenie czekały miliony wnęk okiennych z przaśną peerelowską stolarką.

Logo DGG było wszechobecne w mieście. Kibice żużla zapamiętali je z plastronów toruńskiego klubu, a samorządowcy za sprawą barwnego epizodu rajcowskiego Prusa-Grobelskiego.

DGG zniknęło z rynku, podobnie jak wiele innych średnich firm specjalizujących się w stolarce okiennej. Rynek, w którym Polska nadal uchodzi za jednego z głównych graczy w Europie, został pochłonięty przez gigantów, dla średniaków nie było miejsca.

Współzałożycielem DGG był Olgierd Dubowik, barwna i ciekawa postać o nietypowym podejściu do życia. Nazywany przez niektórych hippisem polskiego biznesu, Dubowik zmarł przed dwoma laty. Wcześniej kilka lat rozwijał jako prezes znaną spółkę deweloperską Budlex. Notabene ta firma, przez lata ściśle związana z miastem i wspierająca wiele przedsięwzięć kulturalnych oraz sportowych, dziś jest już w rękach warszawskich inwestorów. Prus-Grobelski pozostaje natomiast szefem osobnej spółki Budlex-Rezydencje.

Cena śmierci
Jeśli mowa o sponsorach żużla, nie sposób pominąć dramatycznej historii Mirosława Szrejera, właściciela Biura Doradztwa Real SA. Firma sponsorowała zarówno głośne nazwiska - Tomasza Bajerskiego, Piotra Protasiewicza, Roberta Sawiny, jak i mało znanych młodych sportowców. Szrejer uchodził za cudowne dziecko toruńskiego biznesu, miał znakomite dojścia w toruńskich urzędach. Jego specjalnością było wyszukiwanie i przygotowywanie gruntów pod inwestycję. Obracał milionami, współpracował z wielkimi graczami.

Nie do końca było jasne jak to możliwe, że w tak krótkim czasie Szrejer dorobił się pozycji wielkiego gracza. Później wyszło na jaw, że stoi za nim kapitał bydgoskiej rodziny Stajszczaków. W ostatnich kilku miesiącach życia Szrejer miał kilka razy nadużyć zaufania swoich mocodawców. Zapłacił za to słony rachunek. Nie tylko stracił majątek, ale też pogrążył kilka osób (w tym żużlowców), którzy powierzyli mu swoje pieniądze. Z życiem pożegnał się w swoim domku letniskowym. Pozostał dramatyczny list pożegnalny: „Wszyscy coś wzięli od Reala - sport, kultura, akcje różnego rodzaju, spektakle, Dwór Artusa i wiele innych. Wtedy byliśmy OK, ale jak troszkę wyhamowaliśmy, to batem dostaliśmy z wielu stron” - napisał w nim między innymi.

Dramatycznie zakończyła się również kariera Zbigniewa Girgusia, który uchodził za przykład sukcesu we wczesnych latach 90. Girguś stworzył w Toruniu drukarnię, a później zainwestował w ośrodek rekreacyjny w Lubiczu. Tu jednak noga mu się powinęła i zaczął mieć problemy z bankami. Ostatecznie jego ośrodek wart około 6 milionów złotych syndyk sprzedał za 1,3 mln. Przedsiębiorca, który przed śmiercią żył już tylko z 800-złotowej renty, nie mógł się z tym pogodzić. Ale na walkę prawną z syndykiem nie miał pieniędzy. Sfrustrowany i schorowany zmarł na wylew. Jego toruński dom mógłby zostać przekształcony w muzeum luksusu z początków polskiej transformacji. W XXI wieku długo jednak nie mógł znaleźć nabywcy, choć wystawiono go na sprzedaż wyjątkowo tanio.

Z poczuciem spełnienia mógł pożegnać się ze światem Roman Kannenberg, właściciel firmy ochroniarskiej Asekuracja (później Asekuracja II). Kannenergowi udało się zbudować sporą firmę, zdobyć mandat radnego wojewódzkiego. Przede wszystkim jednak jego gabinet był miejscem, w którym wykuwało się wiele projektów (w tym personalnych) toruńskiej lewicy. Biznesmen zmarł nieoczekiwanym momencie. Jego firma przeżyła go ledwie dwa lata, po czym wykupił ją branżowy gigant - Konsalnet.

Prawo i lewo
Gdy mowa o początkach gospodarczej transformacji w Toruniu, nie sposób pominąć Edwarda Śmigielskiego (pseudonim Tato), niegdyś króla papieru toaletowego i symbol związków biznesu ze światem przestępczym. Największe pieniądze Śmigielski zrobił na handlu węglem, tyle że nielegalne. Za sprawą tych interesów trafił do więzienia, a przy okazji pogrążył kilku toruńskich sędziów i prokuratorów, z którym uprzyjemniał życie. O sprawie Śmigielskiego długo jeszcze przypominały zamurowane okna w jednej z jego kamienic w centralnym punkcie Torunia.

Problemy z wymiarem sprawiedliwości były jednym z powodów zniknięcia z toruńskiego świata biznesu Mieczysława Raczkiera. Zawsze elegancki i ujmujący nienagannymi manierami przedsiębiorca do Torunia przyjechał z Bydgoszczy. Był właścicielem jednej z pierwszych prywatnych stacji benzynowych, a później również od jednej z organizacji kombatanckich położoną w środku ul. Szerokiej kamienice znaną jako „Dom Pana”. Najbardziej spektakularnych przedsięwzięciem Raczkiera był jednak zakup nieruchomości po upadłym Tormięsie. Ostatecznie Raczkier został wykiwany przez swojego wspólnika (obrotnego notariusza), a na domiar złego trafił z zarzutami do aresztu. Kilka miesięcy odsiadki ciężko odbiły się na psychice przedsiębiorcy, który w końcu został całkowicie oczyszczony z zarzutów. Dziś aktywność biznesmena koncentruje się głównie w Trójmieście.

W cenie złomu
Burzliwe czasy, a często zwykłe przekręty, sprawiły, że z rynku zniknęło wiele toruńskich firm z wielkimi tradycjami, które z początku całkiem dobrze radziły sobie w epoce raczkującego kapitalizmu. W atmosferze afer pożegnaliśmy znane z wysokiej jakości swoich wyrobów Torpo, w najlepszych czasach zaopatrujące w ekskluzywne garnitury wiele polskich gwiazd. W atmosferze skandalu pogrzebany został Metron, wyspecjalizowana w mechanice precyzyjnej firma z ogromna tradycją (popularna zwłaszcza za sprawą dobrej jakości mierników zużycia wody). Znacząca swego czasu wytwórnia farb (zwłaszcza drukarskich) Atra, nie wytrzymała próby czasu. Po prywatyzacji została wykupiona przez firmę PAK.

Polchem, Toral, Merinotex to typowe ofiary transformacji. Znacznie dłużej trwała walka o utrzymanie na powierzchni największego z toruńskich gigantów – Elany. Firma dysponowała ogromnymi terenami i całkiem nowoczesną infrastrukturą oraz w najlepszym okresie dawała zatrudnienie 7 tys. osób. Miała jednak pecha. Jej losy rozstrzygały się, gdy na światowych rynkach panowała zapaść, a lista inwestorów gwałtownie się skurczyła. Wówczas na horyzoncie pojawił się Roman Karkosik, który – jak sam później przyznał - pieniądze jakie wyłożył na zakup firmy odzyskał złomując jej instalacje. I choć formalnie ułamek Eleny nadal istnieje w Grupie Boryszew, to jednak tylko blady ślad dawnej potęgi.

Jeszcze więcej pecha miały Zakłady Jajczarsko-Drobiarskie, przemianowane na początku lat 90. na Poldrób. Firmę kupił Drosed, zachowując 600 miejsc pracy. Niestety, pożar w 2008 roku doszczętnie strawił zakład. Spłonęło nawet archiwum firmy posiadającej 60-letnią tradycję. Drosed uznał, że odbudowa jest nieopłacalna. W wyremontowanym biurowcu powstały mieszkania socjalne, a pozostałymi gruntami zajęli się deweloperzy.

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Te firmy z Torunia zniknęły z rynku, a kiedyś były elementem naszego krajobrazu - Gazeta Pomorska

Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska