Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ten ostatni hamulec. Recenzja filmu CZWARTA WŁADZA

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
Jeśli myśli się o najważniejszych latach czwartej władzy, to chyba każdemu przychodzi do głowy ten moment...

Jeśli myśli się o najważniejszych latach czwartej władzy, to chyba każdemu przychodzi do głowy ten moment... I dziennikarze, i wydawcy zrozumieli już wtedy, że nie da się kumplować z politykami i biznesmenami, kiedy się ich ocenia - a jednocześnie byliśmy jeszcze całe dekady od miałkości mediów czasów nternetu. To wówczas mieliśmy Watergate, a wcześniej Pentagon Papers, o których opowiada “Czwarta władza”.
Bo o ile swego czasu “Spotlight” był hymnem ku czci dziennikarstwa śledczego i starych redakcji, dowodzonych przez redaktorów, a nie menadżerów, to “Czwarta władza” jest hymnem ku czci wolności prasy - jako gwaranta demokracji, a często tego ostatniego hamulca dla władzy. To oczywiści temat mocno trudniejszy do ugryzienia przez kino, bo wystrugać tu thrillerowe emocje nie jest tak łatwo. Pewnie też dlatego “Czwarta władza” nie ma takiej mocy jak “Spotlight”. A do tego czasami pan Spielberg zmienia ją niepotrzebnie w przesadnie łopatologiczną powiastkę, jakby kompletnie stracił wiarę w swoją publiczność.
A chodzi w tym filmie o rządowe dokumenty, które dzięki pewnemu odważnemu facetowi wyciekły do mediów. Wynikało z nich, że władze USA od lat tumaniły swój lud w sprawie Wietnamu. “New York Times” zaczął publikację tekstów i dostał sądowy zakaz. Wtedy do walki stanął “The Washington Post”, gazeta o renomie mniejszej, za to chętnie korzystająca z problemów rywala. No i zaczął się prawniczo-wolnościowy korowód, a stawka rosła - bo każda władza lubi tylko te media, które myślą, jak ona. A wielki biznes z reguły lubi te media, które nie denerują władzy.
No i mamy tu szermierkę na punkty widzenia. Dziennikarzy, którzy prą do publikacji, władz, które zdecydowanie wolą redakcje zblatowane ze sobą, prawników, którzy jak zwykle chcą dmuchać na zimne, i wydawcy, pani Graham. To ona ryzykuje najwięcej, bo to jej gazeta może umrzeć, kiedy narazi się władzy. Ale kiedy się ugnie, to też właściwie jakby umarła...
Mamy w tym filmie szczerą wiarę w amerykański system, który zawsze potrafi sam się wyczyścić – choćby dzięki sądownictwu. Mamy fajne, aktualne wycieczki, bo w końcu pan Trump, tak jak pan Nixon, mediów nie kocha równie mocno, jak one jego. No i mamy bardzo mocny wątek feministyczny. Pani Graham jest bizneswoman w czasach, kiedy panie wychodziły do drugiego pokoju, gdy faceci zaczynali rozmawiać o poważnych sprawach. I to jest niestety jeden z tych motywów, w których Spielberg przedobrzył z nachalnością przekazu, irytującą łopatologią, ba, nawet z muzyką, tak nieznośnie ilustrującą emocje, że momentami zęby bolą.
No a aktorzy? Mamy tu dwoje gigantów, Toma Hanksa i Meryl Streep. Hanks wypada ciekawiej, biedna Meryl Streep miała nam pokazać przemianę od zastraszonej kobiety nie na swoim miejscu, do wydawczyni pełną gębą. A to w niecałe dwie godziny bardzo trudne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska