Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teraz czas na wnuczkę

ANDRZEJ KOWALSKI (www.speedway.hg.pl)
Rozmowa z Wiesławem Rożkiem, byłym sędzią żużlowym z Torunia

Rozmowa z Wiesławem Rożkiem, byłym sędzią żużlowym z Torunia

<!** Image 2 align=right alt="Image 193347" sub="Wiesław Rożek cieszy się życiem na zasłużonej emeryturze [Fot. Andrzej Kowalski]">Jak to się stało, że trafił Pan do żużla?

To była niejako naturalna kolej rzeczy w latach siedemdziesiątych. Działałem bardzo czynnie wówczas w toruńskim Automobilklubie, a jednocześnie pracowałem jako instruktor nauki jazdy. W związku z tym na początku lat siedemdziesiątych byłem współorganizatorem lub organizatorem wielu rajdów, wyścigów. Sędziowałem, np. Rajd w klasie Ester, w którym ścigał się syn znanego polityka - Andrzej Jaroszewicz. Najciekawszym jednak rajdem, jaki przyszło mi organizować, był Rajd Toruński, którego organizację przejąłem po Jerzym Wierzchowskim. Do żużla natomiast trafiłem nieco później, jako wirażowy, później chronometrażysta, itd. Zaczynałem więc od najprostszych funkcji, dzięki czemu znałem robotę każdej osoby obsługującej zawody żużlowe.<!** reklama>

I w końcu został Pan sędzią żużlowym...

No tak, to była najbardziej odpowiedzialna funkcja, jaką przyszło mi pełnić w żużlu. Wyszedłem spod ręki Romka Cheładzego, który w mojej opinii i nie tylko, był jednym z największych polskich arbitrów. Terminowałem na stażu u niego przez trzy lata (1979-1981), by 25 czerwca 1983 roku w Grudziądzu zdać sędziowski egzamin pod okiem Aleksandra Chmielewskiego, który był moim żużlowym promotorem.

Roman Cheładze uchodził w żużlowym światku za arbitra, który miał charakter. Zasłynął przerwaniem meczu, gdy po kilku biegach uznał, że tor jest przygotowany wbrew regulaminowi. Jak Pan, jako uczeń pana Romana, był postrzegany w środowisku sędziowskim?

Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Nie miałem w swojej karierze tak trudnych sytuacji. Jednak pamiętam ze stażu, jak Romek zawsze mi powtarzał: „nie interesuje cię, gdzie sędziujesz, nie interesuje cię, jakie nazwiska jadą, nie interesuje cię, czy pod taśmą stoi mistrz świata, widzisz tylko kolory kasków.” I tą maksymą starałam się kierować podczas każdych sędziowanych przeze mnie zawodów.

Ale chyba przez te piętnaście lat były jakieś ciekawe, śmieszne sytuacje?

Oj, było tego sporo. Niestety, pamięć jest ulotna. Wspominam jednak takie zdarzenie z Gdańska, który jeździł w lidze z Rzeszowem. Wykluczyłem wówczas w jednym biegu dwóch gdańskich zawodników. Gospodarze wygrali to spotkanie, ale po meczu kibice nie szczędzili mi „pozdrowień” i mimo że nie oczekiwałem pomocy przydzielono mi dwóch rosłych ochroniarzy. Jednak nawet dziś jestem przekonany, co do słuszności tych wykluczeń.

Dzisiejszy żużel bywa chyba prostszy do sędziowania. Jest telewizja, można obejrzeć zdarzenie z ujęć wielu kamer.

Nie da się ukryć, że technika wchodzi również do żużla i rzeczywiście, znacznie łatwiej jest obecnie podjąć słuszną decyzję. Sięgając pamięcią wstecz przypominam sobie takie zdarzenie, bodajże z końcówki roku 1995, gdy Rzeszów rywalizował z Gorzowem. Wykluczyłem wówczas jednego z zawodników. Na stadionie była telewizja i zaproszono mnie do obejrzenia powtórek. Oczywiście skorzystałem z tego przywileju. Wówczas uzmysłowiłem sobie, że kamera pokazuje czasem coś innego niż widać z wieżyczki, gdzie stoi sędzia. Mimo tego pozostałem wówczas przy swoim pierwotnym werdykcie. Dziś, gdy oglądam zawody w telewizji wcielam się czasem w rolę sędziego, ale proszę mi wierzyć, nie jest to łatwe, bo kamera nie pokazuje tego, co widzi sędzia.

Wspomniał Pan o kibicach. Proszę powiedzieć, czy sędzia słyszy okrzyki z trybun i czy to może wpłynąć na decyzję arbitra?

Oczywiście, że słychać i jest to czasem przykre, bo kibic widzi to, co chce widzieć i czasem widzi pewne sytuacje inaczej, zależnie od tego, jakiemu klubowi kibicuje. Sędzia jednak nie ugina się pod presją tłumu i widzi tylko zdarzenia na torze i kolory kasków.

Pamięta Pan może zawody rozgrywane w Toruniu w dniu 12 października 1985 roku?

Wiem do czego Pan zmierza. To była Srebrna Ostroga IKP. Wygrał Wojtek Żabiałowicz. A zawody pamiętam doskonale. Był to pierwszy turniej w Polsce, w którym na torze pojawiło się sześciu zawodników pod taśmą.

I Pan go sędziował?

Tak sędziowałem. Był to przypadek. Pierwotnie turniej miał sędziować kolega z Gorzowa. Proszę wybaczyć, ale nie pamiętam nazwiska. Miał na imię Staszek. Niestety, pod Poznaniem miał wypadek i w trybie awaryjnym ściągnął mnie na te zawody Benek Rogalski. W dobie, gdy nie było jeszcze telefonów komórkowych, nie było to łatwym zadaniem. Benek stanął jednak na wysokości zadania. On zawsze wiedział, gdzie nas znaleźć. Dzięki temu zbiegowi okoliczności dziś mogę szczycić się, że byłem pierwszym arbitrem, który sędziował pierwsze w Polsce zawody z udziałem sześciu zawodników w biegu.

Kiedy po raz ostatni zwolnił Pan żużlową taśmę?

Nie pamiętam dokładnie, bo jak już mówiłem, pamięć jest ulotna, ale było to 1998 roku po 15 latach stania za sędziowskim pulpitem. Schodząc z wieżyczki miałem zaliczone na swoim koncie ponad 100 imprez, do których wyznaczył mnie Zarząd Główny PZM. Pamiętam, że kończąc sędziowską przygodę „Przegląd Sportowy” napisał bardzo przychylny artykuł o mnie i wiedziałem wówczas, że coś się zmieniło.

Czy nie brakowało Panu tych sędziowskich wojaży po Polsce i świecie?

Oczywiście, że tak. Choć przyznam, że wówczas czułem się nieco zmęczony. Po zakończeniu kariery sędziego wyjechałem do Chicago, gdzie spędziłem kilka lat, więc podróży po świecie mi nie brakowało.

Pozostańmy jednak przez chwilę jeszcze przy żużlu. Niewielu kibiców wie, że jest Pan spokrewniony ze Zbigniewem Raniszewskim.

Tak, jestem spokrewniony z rodziną Raniszewskich. Żona Zbyszka jest córką siostry mojej mamy.

Oglądał Pan bieg w którym zginął popularny „Ranicha”. Jako sędzia dopuściłby Pan do tych zawodów?

Tak widziałem i to jest skandal, że do tego doszło. Niestety, takie to były czasy. Ja z całą pewnością, nie pozwoliłbym, aby zawody doszły do skutku.

Oglądał Pan Zbigniewa Raniszewskiego na torze?

Skłamałbym mówiąc, że tak. Być może widziałem go jak się ściga, ale niestety, nie przypominam sobie tego. Byłem zbyt młody. Pamiętam jednak, jak przywieziono zwłoki Zbyszka i ojciec jechał na dworzec o trzeciej w nocy. Opowiadał, że w trumnie było okienko, przez które było go widać...

Proszę powiedzieć czy warto było być sędzią żużlowym?

Oczywiście, że było warto. Poznałem wielu interesujących ludzi, zobaczyłem wiele ciekawych miejsc, o których inni słyszeli tylko z opowieści. To były jednak inne czasy. Dzisiaj sport to przede wszystkim biznes. My w tamtych czasach byliśmy jak rodzina. Razem chodziliśmy na zawody, razem na piwo, razem przeżywaliśmy chwile smutku i radości. Przypomina mi się teraz takie zdarzenie. Romek Cheładze, kierowca karetki pogotowia, przyjechał do klubu rano, cały dzień majstrował coś przy swoim FIS-ie. Na dwie godziny przed meczem wsiadał na tego FIS-a i przez całe miasto jechał na stadion. Nie muszę dodawać, że motocykl żużlowy nie jest pojazdem dopuszczonym do ruchu ulicznego. No, ale to była właśnie ta fantazja Romka. Warto było być w wirze tych wydarzeń.

Co Pan dzisiaj porabia?

Jestem szczęśliwym dziadkiem. Wiele radości sprawia mi zajmowanie się wnusią Sandrą. Uwielbiam też jeździć rowerem. Moja poranna trasa liczy 24 km i staram się ją pokonać każdego dnia. Później mam czas dla rodziny, opiekuję się Sandrą, zjadam jakiś obiad i po południu ponownie idę pojeździć, jednak już na krótszym odcinku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska