Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Toruń. Lodowy taran uderzył i połamał belki jak zapałki - rocznica tragedii na Wiśle

Szymon Spandowski
Szymon Spandowski
Ostatni toruński drewniany most, który spłonął w 1877 roku.
Ostatni toruński drewniany most, który spłonął w 1877 roku. Z archiwum Tadeusza Zakrzewskiego
9 marca 1853 roku na toruńskim moście kilkudziesięciu robotników przygotowywało przeprawę do ponownego użytku. Wisła była zamarznięta, jednak lód niespodziewanie ruszył. W starciu z ogromnym lodowym taranem belki łamały się jak zapałki. Zgromadzeni na brzegu ludzie bezradni patrzyli na śmierć swoich bliskich.

Zobacz wideo: 2023 jest Rokiem Mikołaja Kopernika w woj. kujawsko-pomorskim.

od 16 lat

Była sobie kiedyś taka kraina – Mazowsze Pruskie. W zasadzie tak kiedyś nazywano Mazury, jednak granice tego Mazowsza sięgały poza dzisiejszy mazurski horyzont. W gazetach sprzed ponad stu lat w rubrykach podpisanych Warmia i Mazury Pruskie pojawiały się informacje m.in. z Królewca, Gąbina czy Tylży. Jeżeli nie mlekiem i miodem, to na pewno spirytusem była ona płynąca.

Polecamy

"Tylża. Skutkiem powodzi zostało podwórze pewnego kupca w okolicy zalane wodą, a silnie płynąca kra wytłoczyła ścianę szopy zapasowej, gdzie była wielka ilość beczek ze spirytualiami – informowała „Gazeta Toruńska” na początku marca 1903 roku. - Prąd wodny uniósł wnet kosztowne naczynia i popędził do strumyka, gdzie się niezadługo rozleciały i cenna zawartość z nich wypłynęła. Właśnie w tym czasie parobek z pobliskiej wsi nabrał stamtąd wody dla koni i niemało się zdziwił, gdy po wypiciu wody konie zaczęły okazywać wesołość i zdradzały opilstwo. Spróbował więc też wody i o cudo! Była to najczystsza wódka! Lotem błyskawicy rozeszła się wieść o cudownem źródle po całej wsi i teraz wszystko co żyło spieszyło z naczyniami, dzbankami i butelkami do strumyka płynącego nie mlekiem i miodem, ale wyborną wódką. Szlachetny napój stawał się tymczasem mniej wartościowym, w każdym razie wiele osób rozkoszowało się tanim i niespodziewanym trunkiem. Nawet ryby popiły się tą gorzałką i na drugi dzień połów w tym miejscu był bardzo obfity”.

Konie, które okazywały wesołość zapewne setnie się uśmiały, zaś ryby, które popiły się tą gorzałką z pewnością pływały wężykiem. Czytelnik współczesny zacznie się natomiast zastanawiać, kiedy nasi przodkowie obchodzili prima aprilis? Jak sama nazwa wskazuje, żarty robili 1 kwietnia, czyli wiadomość o procentach w strumieniu została podana jako prawdopodobna.

Jakie szkody wyrządziła w Toruniu wysoka fala na Wiśle?

Poza pruskim Mazowszem już tak wesoło nie było. W Toruniu wysoka fala na Wiśle przyniosła ze sobą tylko szkody, nie było żadnych cudów na osłodę. Na przykład wspomnianemu w poprzednim odcinku budowniczemu statków Karlowi Gannottowi woda zabrała zgromadzone na Kępie Bazarowej drewno. Poza tym, co już nie miało nic wspólnego z powodzią, zmarł właściciel drukarni miejskiej Lambeck, który nieco wcześniej sprzedał swoją gazetę „Thorner Zeitung”. O sprzedaży pisma z imponującymi tradycjami, również tydzień temu pisaliśmy. Zmarłym był zapewne Max Lambeck,wnuk Ernsta – tego co jako pierwszy wydał na polskich ziemiach „Pana Tadeusza”.

Polecamy

Sto dwadzieścia lat temu poziom wody w Wiśle szybko się podniósł, ale niebawem zaczął opadać. Ostatecznie zatem rzeka nie pokazała, na cą ją na przełomie zimy i wiosny stać. Mieszkańcy Torunia jednak o jej możliwościach nie zapominali.

„Dziś mija 50-letnia rocznica straszliwej katastrofy, która się wydarzyła w naszem mieście na Wiśle. Dawnymi czasy, prawie rok rocznie na wiosnę zrywała woda most, który był zbudowany z drzewa, a który nie mógł się oprzeć lodom. Ażeby przynajmniej uratować drzewo, postanowił ówczesny mistrz ciesielski Carow most ten zawczasu rozebrać. Lecz zaledwie rozpoczęto pracę, Wisła ruszyła zrywając środkową część mostu, na której było zatrudnionych około 100 ludzi, grzebiąc w swych nurtach między ogromnemi bryłami lodu około 40 osób, z których ani jednej nie zdołano wyratować. Reszta zaś zdołała umknąć. Przewidzieć tej katastrofy nie było można, bo z powodu lichej komunikacyi z Warszawą list do Torunia nadchodził stamtąd dopiero po trzech dniach, a telegrafu wówczas jeszcze nie było”.

Tragiczne wydarzenia z 9 marca 1853 roku uwiecznił toruński malarz Teodor Napoleon Jacobi. Jego obraz ilustrujący zerwanie mostu, znajduje się w zbiorach Muzeum Okręgowego w Toruniu. Opis można natomiast znaleźć na łamach „Thorner Wochenblatt”, czyli gazety przekształconej w 1867 roku w „Thorner Zeitung”.

Czym się zajmowali budowlańcy na moście?

Sto siedemdziesiąt lat temu drewniany most toruński był jedynym w okolicy. Jak zwykle został w miarę możliwości zabezpieczony na zimę, jednak dzień przed tragedią władze zdecydowały o ponownym przygotowaniu go do użytku, zatem w rzeczywistości wyglądało to nieco inaczej, niż we wspomnieniu opublikowanym przez „Gazetę Toruńską”. Rano 9 marca 1853 roku zajęła się tym ekipa kierowana przez mistrza dekarskiego Karo. Dzień wcześniej woda osiągnęła wysokość sześciu stóp. Rosła z godziny na godzinę, jednak wszyscy sądzili, że moment przejścia lodów jest jeszcze daleko.

O godzinie czwartej po południu poziom wody osiągnął trzynaście stóp. Prace na moście mimo to nadal trwały, mistrz Karo był człowiekiem doświadczonym, do tego cieszył się opinią człowieka, któremu sprzyja szczęście…

Kiedy ruszyły lody?

O godzinie 16 lody niespodziewanie ruszyły. Tylko kilku robotnikom udało się uciec na brzeg, reszta, z majstrem Karo włącznie, znalazła się w pułapce. W starciu z dwoma potężnymi stosami lodu, grube belki mostu pękały jak zapałki. Lodowy taran odciął najpierw przejście na Kępę Bazarową, później zdruzgotał odcinek mostu od strony miasta.

„Na nadal stojącej części mostu znajdowało się w zasięgu wzroku nadal około 50 robotników ze swoim majstrem pośrodku - relacjonował sprawozdawca „Thorner Wochenblatt”. - Lód przechodził dalej i niszczył przęsło po przęśle i z każdym z nich zrzucał robotników na kry lodu. Niemożliwe było udzielić pomocy nieszczęśnikom ponieważ prąd był zbyt silny, a bryła przy bryle szła tak ściśle, że najmniejsze nawet czółno nie mogło pomiędzy nimi przepłynąć. Próba taka mogłaby tylko kosztować nowe życie ludzkie. Widok był straszny”.

Lód zabierał kolejne elementy mostu, razem z nimi znikali odcięci ludzie. Wieść o tragedii szybko rozeszła się w mieście, na brzegu rzeki pojawiły się tłumy. Przybiegli również krewni pracujących na moście robotników. Patrzyli na śmierć swoich bliskich i nic nie byli w stanie zrobić.

„Najszczęśliwsi byli ci, którym stan umysłu i przytomność wystarczająco dopomogły, aby się na linach z mostu na krę spuścili i z kry na krę skacząc, do brzegu śpieszyli gdzie i tak tylko szczęśliwcy na ziemię dotarli - czytamy w wydanym dwa dni po tragedii numerze „Thorner Wochenblatt”. - Samo rzucanie lin nieszczęsnym było niemożliwe, bo na początku przejścia lodów zniesiona została przednia część mostu, że ratunek nieszczęśników nie mógł nadejść z rąk ludzkich”.

Co zrobili artylerzyści?

Odrobinę nadziei dało pojawienie się artylerzystów. Żołnierze wytoczyli na brzeg moździerz, z którego próbowali wystrzelić linę. Ich wysiłki okazały się jednak daremne, obciążone sznurem pociski nie dolatywały do celu.

Polecamy

Z Torunia do Czarnego Błota został wysłany posłaniec z wiadomością o katastrofie. Dzięki temu udało się podobno uratować kilka osób, które płynęły na krach w dół rzeki. Informacje nie są jednak pewne, sprawozdawca podkreślał, że opiera się jedynie na tym, co sam zobaczył, lub usłyszał.

W jaki sposób kolejna katastrofa wpłynęła na sytuację w Toruniu?

Między godziną 10 i 11 do miasta dotarła wieść o przerwaniu tamy pod Czarnowem. Lodowata woda zalała łąki i pola, kolejna katastrofa odsunęła jednak od miasta widmo wielkiej powodzi. Woda w Toruniu opadła z 14,5 do 11,5 stopy. W następnym numerze toruńskiej gazety, w miejscu pełnego emocji obszernego sprawozdania z przebiegu katastrofy, pojawił się meldunek bardziej lakoniczny i rzeczowy.

„Zgodnie z ustaleniami urzędowymi 24 osoby uratowały się same. Zaginionych jest nadal 7 osób, włącznie z majstrem Karo”.

Poza nim na liście znajdowali się jeszcze: dekarz Betlejewski, oraz pracownicy: Dirks, F. Groos, Baliński, J. Kwiatkowski, V. Nowakowski. Jak informowała gazeta, pozostawili oni po sobie pięć wdów i ośmioro niepełnoletnich dzieci, którym trzeba było pospieszyć z pomocą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska