Ta historia - choć wydaje się niewiarygodna - zdarzyła się naprawdę. Pochodząca z Trójmiasta 44-letnia Joanna wraz z rodzicami dzieciństwo i młodość spędziła za granicą. Mieszkała m.in. w Emiratach Arabskich, studiowała w Kanadzie.
Do Polski wróciła na stałe w 2008 roku, kiedy na śmiertelną chorobę zapadła jej mama. Wraz z byłym już dziś mężem Irlandczykiem otworzyła firmę w Ciechocinku. I właśnie wtedy poznała panią S., najpierw tylko księgową, a potem przyjaciółkę od serca.
Zobacz galerię: "Kamizelka dla pierwszaka" w szkole podstawowej w Łysomicach
- S. była dla mnie wsparciem, tym bardziej że borykałam się z chorobą alkoholową. Po rozwodzie z mężem wynajęłam mieszkanie w Toruniu, w tej samej klatce co S. Ufałam jej. Ona pomogła mi w negocjacjach z ojcem, z którym jestem skłócona, i dzięki temu odzyskałam swoją część spadku po mamie - opowiada pani Joanna.
Fatalny depozyt
400 tys. zł kobieta odebrała 25 kwietnia u notariusza w Sopocie. Kwotę 378 tys. zł wraz z biżuterią, pamiątkami rodzinnymi i wieloma innymi cennymi rzeczami zdeponowała u S. w sejfie i w piwnicy na toruńskim Rubinkowie. Sama znalazła klinikę odwykową we Włoszech i w czerwcu poleciała na 10-tygodniową terapię.
31 sierpnia wróciła do kraju na kilka dni, żeby zabrać swoje pieniądze od przyjaciółki i kupić we Włoszech mały pensjonat. Wszystko było już nagrane.
- Zdeponowałam pieniądze u S., bo przed terapią nie ufałam sama sobie - tłumaczy Joanna. - Kiedy wróciłam, przyjaciółka i jej mąż nie chcieli ze mną rozmawiać. Przepędzali mnie, krzyczeli, grozili. Twierdzili, że wszystko mi oddali.
Czytaj teżKomornicy licytują mieszkania
Pani Joanna zgłosiła sprawę na policję. Przez następne dwa tygodnie spała na ławce przed komisariatem policji na Rubinkowie. Myła się w pobliskiej stacji benzynowej lub w McDonaldzie. Zastawiła komórkę w lombardzie, by mieć co jeść. W końcu jeden z policjantów zainteresował się samotną kobietą i tak trafiła do Działu Interwencji Kryzysowej MOPR.
Pomoc w świetlicy
Cały majątek pani Joanny stanowią obecnie dwie pary szortów, kilka koszulek, sweter, bielizna i buty. Wszak wpadła do Polski na chwilę. Jej garderoba została w klinice we Włoszech.
- Trochę podstawowych kosmetyków, jedzenia i książki podrzuciła mi pani z MOPR-u - opowiada kobieta. - Nie mam jednak żadnych ubrań na jesień, a robi się coraz zimniej.
44-letnia Joanna świetnie mówi po angielsku. Z wykształcenia jest psychologiem. Olga Okrucińska, rzeczniczka MOPR-u, skontaktowała ją z organizacjami pozarządowymi, gdzie już zaczęła pracę jako wolontariuszka.
- Będę pomagać dzieciom odrabiać lekcje w świetlicy. Będę je też uczyć języka angielskiego. Muszę patrzeć w przyszłość optymistycznie, nic innego mi nie pozostało - mówi pani Joanna.
**
Czytaj komentarz autora: Optymizm wyuczony za granicą**
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?