Na początku XX wieku za przejazd statkiem między toruńskimi brzegami Wisły trzeba było zapłacić 5 fenigów.
Osoby korzystające z kąpieliska na Kępie Bazarowej oraz dzieci poniżej 10 roku życia podróżowały za pół ceny. Z opłat zwolnieni byli mundurowi - wojskowi, policjanci oraz... księża podczas wykonywania obowiązków służbowych. Po okazaniu legitymacji w bezpłatny rejs mogli także wyruszyć urzędnicy wojskowi bez uniformów, a także dzieci udające się do szkół. Za bagaż do jednego centara (nieco ponad 50 kg) należało uiścić kolejnych 5 fenigów, a za ładunek cięższy - 10. Żołnierze mogli podróżować w grupach do 20 osób, przed wejściem na pokład odbywało się liczenie pasażerów.
Zobacz galerię: Toruńska panorama wiślana sprzed lat
Takie informacje umieścił w swoim wydanym w 1903 roku przewodniku po Toruniu nieoceniony Reinhard Uebrick.
Most w drzazgi
Problem zorganizowanej przeprawy przez Wisłę nabrał szczególnego znaczenia 27 lutego 1871 roku, kiedy ruszające lody rozniosły drewniany most.
Mrożącą krew w żyłach historię przypomnieliśmy zimą ubiegłego roku. Miasto straciło wtedy połączenie ze znajdującym się po drugiej stronie Wisły dworcem. Na początku marca A.D. 1871 radni miejscy zdecydowali, że do czasu odbudowy przeprawy komunikację między brzegami będzie zapewniał parowiec należący do przedsiębiorcy Berenta.
„Przedsiębiorca dostawi parowiec z obsługą i opałem na koszt własny, magistrat da mu trzy promy do dyspozycyi - czytamy w „Gazecie Toruńskiej”, która przedrukowała szczegóły umowy. - Parowiec będzie kursował od rana (godzinę przed odejściem pierwszego pociągu) do wieczora (godzinę po odejściu ostatniego pociągu), a więc przez 18 godzin na dobę”.
Właściciel statku miał pobierać opłaty za przewóz, jednak z notatki nie wynika jasno, aby mógł je zatrzymywać dla siebie. Tak pewnie było, bo przecież musiał mieć z tego jakiś zysk.
Parowiec przybył do Torunia w połowie marca, ale zaczął kursować w nieco ograniczonym zakresie, ponieważ dostarczone przez miasto promy wymagały remontu. Co ciekawe, ten „pociąg” złożony z holownika i trzech promów nie pływał tylko do Kępy Bazarowej.
W kwietniu 1871 roku „Gazeta Toruńska” poinformowała, o odbudowaniu mostu przez Polską Wisłę. Miało się to stać w ostatniej chwili, ponieważ woda w rzece opadła i parowiec przewozowy nie radził już sobie na płyciznach rzecznej odnogi. Dziś nie przepłynie przez nią nawet statek - zabawka...
Sprawa przewozu przez Wisłę wypłynęła ponownie w lipcu 1877 roku, kiedy odbudowany most pochłonęły dla odmiany płomienie.
W czerwcu roku 1879 zapadła decyzja, że drewniana przeprawa nie zostanie odtworzona. Brzegi rzeki w Toruniu były już wtedy spięte kolejowo-drogowym mostem stalowym, jednak miasto potrzebowało pod tym względem dodatkowego wsparcia. Do obsługi przewozu przez Wisłę zgłosiło się dwóch przedsiębiorców z Gdańska, którzy zobowiązali się płacić 600 marek rocznej dzierżawy. Komunikację miały utrzymywać dwa parowce.
Na pokładzie „Torunia”
„Thorn”, statek parowy do przewozu przez Wisłę tu w Toruniu, pierwszy z dwóch do tej przeprawy pobudowanych, przybył wczoraj do Torunia - informowała „Gazeta Toruńska” w połowie września 1879 roku. - Jest to długa prosta łódź żelazna, na podobę zwykłych berlinek zbudowana, z ławkami po bokach i maszyną parową w środku”.
**
Zobacz też**
Zobacz galerię: Bitwa na Wiśle w Toruniu. Próba
Na pokładzie „Thorna”, czyli „Torunia” mieściło się 120--130 pasażerów. Statek miał napęd śrubowy i dość duże zanurzenie, potrzebował więc zmiennika przystosowanego do pływania po płytszych wodach.
Był nim „Kopernik”, bocznokołowiec, który przypłynął do miasta w październiku 1879 roku. Jak informowała prasa, za budowę pierwszego parowca dzierżawca zapłacił 15 tysięcy, a drugiego 14 tysięcy marek. Dodatkowo budowa pomostów przy przystaniach na obu brzegach pochłonęła kolejny tysiąc marek.
Właściciel nie miał zamiaru ograniczać się do samego przewozu. „Kopernik”, poza kursami między brzegami, miał również odbywać rejsy spacerowe. Aby wynająć parostatek na wycieczkę do parku na Bydgoskiem, trzeba było zapłacić około 80 marek. Chętnych nie brakowało, gazety z tamtych czasów pełne są ogłoszeń o różnych rzecznych wypadach za miasto.
Interes kwitł, w 1881 roku toruńską flotyllę zasilił dwukominowy „Prinz Wilhelm”, zbudowany w Gdańsku kosztem 50 tysięcy marek. Statek mógł zabrać jednorazowo 500 pasażerów. Co dziś zaskakuje, z zebraniem takiej liczby chętnych nie było problemów. Kłopoty sprawiali jednak rzeczni piraci drogowi.
Piraci na tratwach
„Policya toruńska uwzięła się teraz, aby przyprowadzić na nowo porządek na Wiśle - informowała „Gazeta Toruńska” w sierpniu 1884 roku. - W ostatniem czasie bowiem tratwy często płynęły w nieładzie jedna obok drugiej lub zaraz za drugą, tak iż czasem parowiec utrzymujący regularną komunikacyą pomiędzy lewym a prawym brzegiem Wisły po kilka minut musiał czekać, nim się znowu otworzyła dlań droga. Podług starego przepisu tratwy mają płynąć co najmniej 150 metrów jedna za drugą i w takiem też oddaleniu jedna od drugiej odtąd pod karą płynąć będą musiały”.
O tych przepisach informowani byli wszyscy kapitanowie oraz retmani, którzy na statkach i tratwach przekraczali pruską granicę w Silnie. Ze stosowaniem się do tych wymogów było, jak widać, różnie.
W ślad za „Księciem Wilhelmem” w latach 80. XIX wieku przypłynęły do Torunia „Drwęca” i „Nadzieja”.
My już niestety jednak dopłynęliśmy do końca strony, zatem w tym miejscu rzucimy kotwicę. W dalszy rejs przez historię ruszymy za tydzień.
Zobacz też
Zobacz galerię: Tormięs. Krajobraz po rzeźni
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?