Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Toruńska szkoła cichociemnych

Jacek Kiełpiński
To muzeum jest inne. Tu historię podaje się do ręki. Albo wychodzi z nią na ulicę. Wyświechtane słowo patriotyzm inaczej brzmi wśród eksponatów, które nie są anonimowe i martwe, bo czasami grywają nawet w pieczołowicie przygotowanych rekonstrukcjach.

To muzeum jest inne. Tu historię podaje się do ręki. Albo wychodzi z nią na ulicę. Wyświechtane słowo patriotyzm inaczej brzmi wśród eksponatów, które nie są anonimowe i martwe, bo czasami grywają nawet w pieczołowicie przygotowanych rekonstrukcjach.

<!** Image 2 align=none alt="Image 173823" sub="Każdy przedmiot ma swoją (znaną wolontariuszom, związanym z muzeum) historię. Wśród dokumentów znaleźć można absolutne unikaty. Niedawno zdobyta opinia o cichociemnym, pochodzącym z tej szkoły, też tu trafi zaraz po konserwacji. Fot. Adam Zakrzewski">Przestrzelony hełm AK-owca zabitego na Wileńszczyźnie przez oddział NKWD. Wewnątrz resztki włosów. Rudych. Trudno nie odłożyć przedmiotu z należną czcią na miejsce. W wypełnionej piaskiem kuwecie leży jeszcze kilka pocisków. Profesor Andrzej Kola, znany toruński archeolog, znalazł tę amunicję przy szczątkach żołnierza podziemnej armii. Miejsce jego zamordowania wskazali mieszkający na Litwie Polacy. Dlaczego eksponat trafił właśnie tu? Bo to godne miejsce.

- AK-owiec miał te pociski w kieszeni, gdy wychodził z lasu wierząc w rzekomy sojusz - rekonstruuje tamtą scenę Piotr Olecki. - To był koniec akcji „Burza”, gdy Rosjanie zaprosili dowódców AK do rokowań, a żołnierzy podziemia wyłapywali po lasach. Ten zginął od kuli w głowę - pokazuje przestrzelinę hełmu - ale dodatkowo, jak widać, czaszkę wraz z hełmem rozwalono siekierą.

<!** reklama>Jesteśmy w piwnicznym pomieszczeniu, na tyłach I Liceum Ogólnokształcącego w Toruniu. Mizerna przestrzeń urąga powadze eksponatów, atakujących z każdej strony. Dosłownie. Bo tu wszystko żąda zainteresowania sobą. Żaden przedmiot nie jest anonimowy, bo o każdym usłyszymy historię przynajmniej tak ciekawą, jak o mrocznym epizodzie z końca akcji „Burza”.

Piotr Olecki

nie uczy historii. Jest germanistą. Jednak od lat zbiera dokumenty i eksponaty, którymi mogłoby się pochwalić wiele muzeów. Gdy w 2003 roku podczas szkolnej uroczystości ułożył na ławce kilka fantów - władze szkoły zrozumiały, że może być z tego coś większego. Dziś prężnie działa założona przez uczniów fundacja, a do prowadzonego przez nią w podziemiach szkoły Muzeum Historyczno-Wojskowego przyjeżdżają ludzie z całego świata, szukając śladów swoich przodków.

<!** Image 3 align=none alt="Image 173823" sub="Powstanie warszawskie. Rannego powstańca koledzy układają na noszach. Pielęgniarka jest na miejscu. Każda rekonstrukcja jest jak pasjonujący film. Fot. www.muzeumhw.pl">- W ten piątek były dwie Rosjanki, szukające pamiątek z obozu na Glinkach. Siedział tam brat ich ojca - wyjaśnia nauczyciel. - Byliśmy z nimi na cmentarzu, gdzie niedawno jakiś idiota wymalował napisy antyrosyjskie. Modliły się i płakały. A w sobotę przyjechała Angielka, córka jeńca, któremu udało się uciec z Fortu XI przez Grudziądz i Gdynię do Szwecji. Wiedziała, że dokumentujemy i próbujemy chronić napisy angielskich jeńców w dawnym stalagu. Kobieta uważnie oglądała

eksponaty.

Choćby... starannie wykonane kije do palanta. W tym muzeum o historii mówi się korzystając z praktycznych przykładów. Więźniowie angielscy nie mieli tu najgorzej. Przykłady - regularnie dostawali paczki (pochodzące z nich puszki można wziąć do ręki), a czas zabijali namiętną grą. Nie tylko w palanta i krykieta, ale także w człowieku nie irytuj się i młynek (ręcznie robione plansze leżą tuż obok).

- Gorzej z Rosjanami - zauważa Olecki. - Oni mieszkali w barakach, a motyw wyjedzonej wokół trawy pojawia się w wielu relacjach polskich świadków.

<!** Image 4 align=none alt="Image 173823" sub="Aktorzy dbają o najdrobniejsze szczegóły ekwipunku. Fot. www.muzeumhw.pl">Relacje poparte przedmiotami są właśnie najcenniejsze. Czasami wystarczy okopcona lufka do papierosów, czasami angielski battle dress, by wywołać pytanie o właściciela i jego losy, splecione ściśle z tym, czego uczy nudnawy czasem podręcznik historii.

Choćby 18 stycznia 1920 roku. Każdy torunianin powinien pamiętać, że tego dnia Toruń wrócił do Polski. Ale to tylko sama data. Co innego, gdy trzyma się w ręce oryginał sprawozdania z obrad ostatniej niemieckiej Rady Miasta, podczas której miasto przekazano pułkownikowi Skrzyńskiemu.

Działający w muzeum wolontariusze nie mają jednak wątpliwości, że na uczniach, do których przecież w pierwszym rzędzie placówka chce dotrzeć, dokumenty robią mniejsze wrażenie. Bardziej doceniają przedmioty. Choćby absolutnie kultową panterkę Waffen SS, model dwustronny w kamuflażu wiosna-jesień. Oryginał. Nim tu trafiła, używał jej pewien motocyklista spod Aleksandrowa Kujawskiego. Albo spójrzmy na zakopane w 1939 r. klucze kancelarii 40. Pułku Piechoty (świadczy o tym przyczepiony nieśmiertelnik). Znaleziono je na skraju toruńskiego poligonu. W pobliżu był powielacz polowy (dziś też stoi obok) i uwaga!... akta osobowe polskiego wywiadu na Niemcy (obecnie w konserwacji).

Muzeum Historyczno-Wojskowe to jednak nie tylko ta ekspozycja części posiadanych przedmiotów i dokumentów. Fundacja prowadzi szerszą działalność. Najefektowniejsze są

rekonstrukcje.

Uczniowie odtwarzali, m.in., zamach na Kutscherę, różne sceny z okupacji, z powstania warszawskiego, w których miała okazję zagrać niemiecka dwustronna panterka, bo takich używali powstańcy.

<!** Image 5 align=none alt="Image 173823" sub="Idea prowadzenia szkolnego muzeum zrodziła się z pasji Piotra Oleckiego, nauczyciela „jedynki”. Większość wystawionych eksponatów pochodzi z jego prywatnej kolekcji. Stale przybywa nowych... Fot. Adam Zakrzewski">- Z aktorami nie ma problemu - zapewnia Piotr Olecki. - Mamy długą listę chętnych. A pamiętajmy, że do takiej roli trzeba się przygotować. Dbamy o szczegóły, więc aktor musi sporo poczytać, obejrzeć. A co najcenniejsze, udaje się czasem porozmawiać z uczestnikami tamtych wydarzeń. To najbardziej dopinguje młodzież tuż przed rekonstrukcją. Nasze muzeum chce pomóc w kontakcie młodych ludzi z kombatantami. Jednych i drugich tu zawsze zapraszamy, chętnie gościmy. Na marginesie mówiąc, szukamy większego lokalu do tych spotkań.

Akurat

dla kombatantów

nadeszły czasy najtrudniejsze. Bez specjalnego echa rozwiązano Ogólnokrajowe Stowarzyszenie Kombatantów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.

- Jego lokalne koła chcą jednak działać i spotykać się dalej - zapewnia Olecki. - Dzwonią tu do mnie weterani i raportują: Schodzimy do podziemia. Działacze toruńskiego koła tej organizacji przekazali naszej młodzieży swój sztandar. Bo wierzą, że tu zostanie uszanowany i nie zginie.

Ostatnie większe przedsięwzięcie? 18 maja fundacja zorganizowała spotkanie, połączone z mszą w rocznicę zwycięstwa pod Monte Cassino, uznawanego za symbol trudu i triumfu całych Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Do toruńskiego kościoła garnizonowego przyjechali weterani z całej Polski. Gdy niespodziewanie trębacz odegrał hejnał mariacki, polały się łzy. Bo przecież wtedy plutonowy Czech też zagrał hejnał w ruinach klasztoru chwilę po jego zdobyciu...

Na uroczystości pojawili się żołnierze 18. Bielskiego Batalionu Powietrznodesantowego, nawiązującego do tradycji I Samodzielnej Brygady Spadochronowej generała Stanisława Sosabowskiego, w której służył

wyjątkowy uczeń I LO.

Na dźwięk jego nazwiska wszyscy związani z muzeum poważnieją, niektórzy wręcz stają na baczność.

<!** Image 6 align=right alt="Image 173823" sub="Waldemar Szwiec w trakcie szkolenia w Anglii przed skokiem do okupowanej Polski Fot. Muzeum Historyczno-Wojskowe. Fot. Muzeum Historyczno-Wojskowe">- Bo Waldkiem Szwiecem warto się chwalić - podsumowuje Olecki. - To człowiek, który w 1943 r. uczcił rocznicę wybuchu wojny opanowując wraz z kilkudziesięcioosobowym oddziałem miasto Końskie, gdzie stacjonowało około dwóch tysięcy niemieckich żołnierzy. To był naprawdę gość. Robi wrażenie także na dzisiejszej młodzieży.

Tablicę poświęconą Waldemarowi Mariuszowi Szwiecowi zawieszono przy wejściu do szkoły w 1989 roku. Wszyscy uczniowie wiedzą, że był cichociemnym i wsławił się walkami partyzanckimi w Górach Świętokrzyskich. Dziś działacze muzeum, także mieszkający na drugim końcu Polski, szukają kolejnych pamiątek po nim, relacji. Wiadomo, że ówczesny uczeń tutejszego gimnazjum mieszkał przy ulicy Mostowej. Dokładny adres do tej pory nie jest znany. Są za to relacje mówiące o tym, że Szwiec, ówczesny pływacki mistrz Pomorza, miał zwyczaj pokonywać dla treningu w poprzek Wisłę. Na drugi brzeg i z powrotem. Podobno powstrzymywała go jedynie większa kra. Znany ze sprawności fizycznej, zmuszał później swych podwładnych do forsownych treningów.

- A kiedyś właśnie marszobieg na odcinku 40 kilometrów uratował im życie - opowiada opiekun i twórca muzeum. - W zgrupowaniu „Ponurego” Szwiec posługiwał się pseudonimami „Jakub” i „Robot”. Dowodził najbardziej czynnym oddziałem. Stał się legendą. Do dziś „robotowcy”, bo tak o sobie ci ludzie mówią, noszą na pamiątkę dowódcy charakterystyczne apaszki. On ma także taką na zdjęciu, do którego dotarliśmy, ale wahamy się zaprezentować.

Chodzi o materiał z niemieckich akt, dotyczących walki z polskim podziemiem na Kielecczyźnie. Waldemar Szwiec zginął wydany przez agenta gestapo o pseudonimie „Motor”. Niemcy zwłoki rozebrali i obfotografowali. Ciało jest nagie. Na szyi ma jednak słynną apaszkę.

W ostatnim czasie udało się zdobyć

dokument-unikat.

Jest to krótka i treściwa opinia o Szwiecu, wydana 4.08.1942 r. dla Oddziału VI Sztabu Głównego Naczelnego Wodza, komórki zajmującej się zadaniami specjalnymi, decydującej, który ze skoczków nadaje się do elitarnej grupy cichociemnych.

- Najpewniej dzięki temu papierowi Szwiec został przeszkolony i zrzucony do Polski. A po latach ten sam dokument znalazł się gdzieś w Anglii na śmietniku. Nam też trudno w to uwierzyć - przyznaje Piotr Olecki. - Ale najważniejsze, że udało się to kupić. Dla nas to skarb.

1 września tego roku delegacja szkoły i muzeum zamierza ze sztandarem zjawić się w Końskich, gdzie uroczyście będzie się obchodzić kolejną rocznicę brawurowej akcji oddziału „Robota”.

- Żyje jeszcze pięciu „robotowców”. Ci ludzie już teraz cieszą się z tego spotkania - zapewnia nauczyciel z „jedynki”. - Pojawienie się młodzieży ze szkoły, w której uczył się ich legendarny dowódca, ze sztandarem... - to dla nich ogromne przeżycie. Dla nas też. Chcemy, aby w przyszłości szkolne muzeum nosiło jego imię. Ale chcemy na to zasłużyć.


Cichociemni z Torunia

„Robot” w cieniu „Zo”

Cichociemni z Torunia to, oczywiście, po pierwsze Elżbieta Zawacka, słynna „Zo”, jedyna kobieta w grupie 316 cichociemnych, zrzuconych podczas okupacji do Polski. Waldemar Mariusz Szwiec, który został przerzucony do Polski w nocy z 1 na 2 października 1942 roku w ramach operacji lotniczej „Chisel”, nie utrwalił się tak w świadomości torunian.

Pamięć o wyczynach „robotowców”, oddziału o wyjątkowej sprawności bojowej, wsławionego wieloma odważnymi akcjami, żywa jest w Górach Świętokrzyskich. Odbicie Końskich z rąk Niemców w rocznicę wybuchu wojny do dziś uznaje się za jeden z większych sukcesów polskiej partyzantki. Waldemar Szwiec uchodzi w tym mieście za bohatera. Podczas corocznych obchodów, upamiętniających tamto wydarzenie, jego nazwisko pada wielokrotnie. Dlatego na Kielecczyźnie działają w tej chwili przedstawiciele Muzeum Historyczno- -Wojskowego. Zbierają relacje żyjących jeszcze świadków tamtych wydarzeń. W Toruniu muzeum liczy na pamiątki, związane z młodością cichociemnego. Chodzi szczególnie o charakterystyczne książki o tematyce indiańskiej, które matka zdradzonego przez agenta partyzanta pożyczała znajomym jeszcze po okupacji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska