Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trochę blizn i tysiące wspomnień wychowanka

Redakcja
Przez sześć sezonów Przemysław Bomastek był kapitanem toruńskiej drużyny. Najlepszy sezon zanotował w i lidze - w 35 meczach zdobył 110 punktów
Przez sześć sezonów Przemysław Bomastek był kapitanem toruńskiej drużyny. Najlepszy sezon zanotował w i lidze - w 35 meczach zdobył 110 punktów Łukasz Trzeszczkowski
O przebieraniu się w aucie, o historii, która zatoczyła koło i wyjątkowych chwilach, rozmawiamy z Przemysławem Bomastkiem, który po 28 latach spędzonych w łyżwach, postanowił zakończyć karierę hokeisty.

28 lat spędzonych w łyżwach. Szmat czasu. Przez ten czas zebrało się mnóstwo wspomnień. Zapewne w większości miłych.
Wspomnień jest tyle, że moglibyśmy siedzieć przez tydzień i rozmawiać, a i tak połowę byśmy przeoczyli. Oczywiście ogromna większość z nich ma pozytywny oddźwięk, ale nie ukrywam, że nie zabrakło także takich spraw, o których chciałoby się nie pamiętać.

Zacznijmy od początku. Trenowanie hokeja było dla Ciebie naturalnym wyborem?
Nie. To trochę był przypadek. Jeździć na łyżwach zacząłem uczyć się, gdy miałem niespełna osiem lat. Chodziłem wtedy do Szkoły Podstawowej nr 7 na Bema. W przerwie wakacyjnej, gdy przechodziłem z pierwszej do drugiej klasy, zorganizowano nabór. Przyszło do nas kilku trenerów. Choć nie, może byli to zawodnicy, grający wtedy w Pomorzaninie. Robili selekcję, testy sprawnościowe. Utworzono wtedy klasę, w której uczono jeździć na łyżwach.

Ty już potrafiłeś?
Nie. Nie miałem styczności z łyżwami. Pamiętam jedynie, że wcześniej miałem łyżwy "saneczkowe", jak sporo dzieci w tamtych czasach. We wspomnianej klasie większość stanowili chłopcy. Dziewczyn było około dziesięć. Zamiast lekcji WF-u, uczyliśmy się jeździć. Dziewczyny na figurówkach, a my, pod okiem trenerów, dwa albo trzy razy w tygodniu, uczyliśmy się jeździć na łyżwach.

Spodobało Ci się to od razu?
Ja na starcie miałem pewien handicap. W tamtych czasach nie było wielu rzeczy, nie mówiąc już o sprzęcie hokejowym. To, co teraz można dostać w sklepach, to jest kosmos. Wtedy, jedyne co można było znaleźć, to były polskie, skórzane Meteory, w których nawet jak się mocno zawiązało sznurówki, kostki i tak się koślawiły. Można było sobie zrobić krzywdę. W tym czasie mój tata pracował jednak w Elanie i pojechał w delegację do Czechosłowacji. Przywiózł mi stamtąd Botasy. Czułem się jak król. Łatwiej się jeździło i nauka szła szybciej.

Kto uczył Cię jeździć? Pamiętasz?
Pamiętam i serdecznie pozdrawiam, Panowie Witek Góra i Waldek Kilian.

To właśnie prowadzone przez nich treningi przekonały Cię do pójścia o krok dalej?
Niewiele z tamtych czasów pamiętam, ale wydaje mi się, że hokejem "zaraziłem się" od pamiętnych meczów torunian z bydgoszczanami. Miałem wtedy chyba dziewięć lat. Tata zabrał mnie na mecz. Ta atmosfera, która panowała na lodowisku, była wspaniała. To mnie przekonało. Po raz pierwszy kij do ręki dostałem chyba trochę później, a że już jeździłem na łyżwach nieco lepiej od kolegów, zaproponowano mojemu tacie, aby zabrał mnie na trening hokejowy. Poszliśmy i tak to się zaczęło. Czułem się wtedy bardzo wyróżniony. Gdy dostałem sprzęt byłem tak dumny, że najlepiej położyłbym się w nim spać.

O Twoje zaangażowanie na treningach nie trzeba było się więc martwić.
Tak, choć początki nie były łatwe. Mając dwanaście lat, grałem z o dwa lata starszymi kolegami. Warunki fizyczne mieliśmy zróżnicowane. Ciężko było. Takiego prawdziwego kopa dostałem trzy lata później, gdy do klubu przyszło powołanie dla zawodników, którzy mogliby ubiegać się o miejsce w powstającej wtedy szkółce. Ta szkółka miała związek z kadrą młodzieżową. Chciałem tam się dostać.

W pierwszych latach istnienia SMS-u nie było o to łatwo.
Pojechałem na letni obóz. Prowadzono wtedy nabór do szkółki w Gdańsku. Było nas mnóstwo, chyba ponad pięćdziesięciu. Dwudziestu czterech miało się dostać. Selekcja trwała cały miesiąc. Trenowaliśmy bardzo często, graliśmy sparingi, były też wyjazdy zagraniczne. Trenerzy, co jakiś czas, odsyłali dwóch, trzech z nas do domu. Ja zostałem do samego końca. Pamiętam, że przed ostatnią taką selekcją odbyłem rozmowę z trenerem Ryszardem Borzęckim, który wtedy się tym zajmował i Jerzym Malerzem, kierownikiem drużyny. Powiedzieli, że trenerzy widzą we mnie jakiś potencjał i zapytali, czy przyszedłbym do szkółki w Gdańsku na próbny okres, na miesiąc. Miałem się wykazać. Podjąłem rękawicę i pokazałem się z dobrej strony. Szło mi całkiem dobrze, grałem wtedy z Pawłem Jasickim i Robertem Sobałą. To były fajne czasy. Miło je wspominam. Nawet teraz, gdy kilka dni temu, kolega ze szkółki przesłał mi jakieś stare zdjęcie. W Gdańsku byłem tylko rok, a później były przenosiny do Sosnowca. Tam był już poważniejszy hokej. Każdy z nas o tym marzył, choć nie wszyscy się tam dostali.

Marzenie się ziszczało.
Tak. Dostanie się tam, gra w kadrze U18 i U20, to było już coś. Organizacja tego przedsięwzięcia była profesjonalna. Wszystko było poukładane. Treningi, zajęcia w szkole, nawet jedzenie o tych samych godzinach.

Jak w wojsku.
To był fajny moment w życiu, ale będąc tam czułem, że coś tracę. Wyjechałem, gdy miałem 15 lat. Rozstałem się w przyjaciółmi, a gdy wróciłem po trzech latach, to te relacje były już nieco inne.

Co to znaczy?
To był taki okres, w którym młodzież chce się jeszcze bawić, a tam jednak wszyscy byli zamknięci na klucz. Nie było wycieczek, imprez, ale...

Szkoła Mistrzostwa Sportowego była wówczas dla najlepszych.
Dokładnie. Czułem, że warto się było poświęcić.

Do toruńskiej drużyny dołączyłeś wprost ze szkółki...
Tak. Ostatnio rozmawiałem z trenerem Leszkiem Minge i śmialiśmy się, że historia zatoczyła koło, bo zaczynałem grać, albo inaczej debiutowałem w drużynie seniorów, gdy trenerem był właśnie Leszek, a skończyłem karierę, gdy trener jest na tym samym miejscu. Pamiętam swój debiut w drużynie seniorskiej doskonale. Do sekretariatu przyszła wiadomość, że toruński klub chce, abym zagrał w najbliższym meczu. Tego samego dnia miałem jeszcze zajęcia w szkole, a mecz miał się odbyć w Oświęcimiu. Autokar z chłopakami z Torunia miał po mnie przyjechać, ale że coś się stało po drodze, to nie mieli już czasu. Pojechali do Oświęcimia beze mnie. Byłem strasznie zawiedziony. Andrzej Zabawa, kierownik naszej szkółki, widząc moje rozczarowanie, powiedział: "pakuj się, jedziemy". Miał mercedesa, taką starą "beczkę". Było bardzo późno. Z Sosnowca do Oświęcimia było 45 minut drogi, a do meczu została godzina z kawałkiem. Zapakowaliśmy całą torbę ze sprzętem na tylne siedzenie i po drodze przebierałem się. Wysiadłem z auta w prawie pełnym sprzęcie. Bez łyżew. W klapkach, ale zdążyłem. Satysfakcja była ogromna. To było wielkie przeżycie, ale - niestety - polegliśmy 0:7.

Później był już niemal nieprzerwany temat gry w Toruniu.
Dokładnie. Z tamtych czasów najbardziej utkwiła mi w pamięci gra z Jurijem Fajkowem i Igorem Mozgaliowem. Ja, jako młokos, grałem w jednym ataku z takimi ligowymi wyjadaczami. Wiele się od nich uczyłem. Oczywiście to oni prowadzili grę, a ja byłem chłopakiem od gonieni po lodzie, ale miałem szczęście do strzelania bramek. To był wyjątkowy czas.

Były jednak też trudniejsze momenty, zawahania i to niedługo później.
Dokładnie. Niedługo później ktoś powiedział: "gasimy światło, nie będzie hokeja". Wtedy pogodziłem się z tym, że nie będę już grać. Chodziłem do szkoły. Był wrzesień, może październik 2000 roku. W Katowicach menedżerem drużyny był wtedy ojciec Mariusza, Darek Czerkawski, który w mojej sprawie kontaktował się z toruńskimi działaczami. Pan Darek zadzwonił wówczas do mnie i powiedział: "Przyjedź do Katowic. Potrenujesz, dostaniesz mieszkanie, jedzenie, trochę pieniędzy i będziesz tutaj grał". Miałem mieszane odczucia, bo sezon już się rozpoczął, a ja latem się nie przygotowywałem. Stwierdziłem jednak "co mi szkodzi". Pojechałem w październiku. Potrenowałem i zagrałem może kilka meczów. Byłem "zapchajdziurą".

To nie był dobry pomysł?
Wydaje mi się, że właśnie przeciwnie. Gdybym tam nie pojechał, nie wiem, czy grałbym dalej w hokeja. To było podtrzymanie tego, co robiłem.

Ale jak większość graczy, żyłeś nadzieją, że w Toruniu hokej się odrodzi.
Dokładnie. Kiedy kończył się sezon w Katowicach, zadzwonił do mnie Wojtek Rydlewski. Mówił: "szykuj się i pakuj, reaktywujemy hokej w Toruniu”.

Udało się.
Do tego powstała fajna drużyna, z chłopaków, którzy zostali w Toruniu. Doszło też kilku juniorów i chłopaków z Bydgoszczy. W pierwszym sezonie wywalczyliśmy awans. Wtedy hokej cieszył się sporym zainteresowaniem. Może nie graliśmy przeciwko klasowym drużynom, ale na trybunach zasiadały komplety widzów.

Żal, że teraz tego brakuje.
Szkoda.

W czym widzisz tego przyczynę, że tak wielu kibiców odwróciło się od hokeja?
Kiedyś to wszystko było jakieś inne. Nawet sposób kibicowania był bardziej spontaniczny, ekspresyjny. Teraz czasem ma się wrażenie, że gra się w teatrze. Uważam, że w pewien wpływ na to miał wynik sportowy. Pamiętam lata 2005-2006, kiedy mieliśmy silną drużynę, wygraliśmy Puchar Polski, byliśmy w środku tabeli i graliśmy o medale. Istniał wówczas fan klub, trybuny też były pełne. Później, kiedy zabrakło pieniędzy, drużyna zaczęła grać słabiej i kibice też to zauważyli. Myślę, że gdybyśmy teraz mieli drużynę, która grałaby o wyższe cele, plasowałaby się w środku tabeli, to i trybuny ponownie by się zapełniły.

Wracając do przebiegu Twojej kariery. Kiedy czułeś się najmocniejszy? Kiedy grało się Tobie najlepiej?
To był bodaj 2002 rok. Był Eurostal i był awans do ekstraligi. W pierwszej lidze szło mi dobrze. Być może oczekiwania kibiców były trochę większe, ale ja wciąż byłem młodym chłopakiem. Wejście w dorosły hokej było trudne. Pierwsze cztery, pięć sezonów takie były. Walczyłem o skład. Najlepsze lata w seniorach przyszły później, od 2005, 2006 roku. Wtedy byłem już otrzaskany w ligowych bojach. Pamiętam, że ustawiono mnie do formacji z Tomaszem Proszkiewiczem i Jarkiem Dołęgą. Dobrze nam się grało. Tak było przez dłuższy czas. W pewnym momencie "Prochu" odszedł i przyszedł Michał Mravec. Mieliśmy dwa sezony, w których gra sprawiała nam ogromną przyjemność. Grało nam się dobrze. Graliśmy tak, jak chcieliśmy. Patrząc przez pryzmat całej mojej przygody z hokejem, przez wiele lat grałem z Jarkiem Dołęgą. Świetnie się rozumieliśmy na lodzie. Często jest tak, że ta chemia jest bezcenna. Dwaj zawodnicy nie muszą rozmawiać, a jeden wie, gdzie pojedzie drugi. My tak mieliśmy. A do tego dochodził "Mrówa", który rzucał nam idealne krążki.

Tak dochodzimy do ostatniego z sukcesów toruńskiego klubu.
Tak, do Pucharu Polski. Myślę, że to mój największy sukces. To było wyjątkowe, bo nikt na nas nie stawiał. Toruń nigdy wcześniej i nigdy później nie zdobył tego pucharu, dlatego w jakiś sposób zapisaliśmy się w historii tutejszego hokeja. Zawsze mi się marzyło zdobyć jeszcze medal z toruńską drużyną, ale - niestety - nie było mi dane.

Spędziłeś prawie trzy dekady w łyżwach. Przez te lata wiele się w Toruniu zmieniało - m.in. trenerzy, prezesi, działacze. Jakbyś miał wybrać po najlepszym przedstawicielu z każdej z tych profesji, to kogo byś wskazał?
Patrząc na trenerów, to nie mam wątpliwości. Był nim Jarmo Tolvanen. Wielki autorytet z dużą wiedzą. Potrafił przy tym ją przekazać. Był motywatorem i profesjonalistą w każdym calu. Obranie kierunku na Skandynawię było dla nas zaskoczeniem. Mieliśmy obawy, biorąc pod uwagę język, w jakim mieliśmy się porozumiewać z trenerem i zawodnikami, ale daliśmy radę.

No właśnie, wielu kibiców zastanawia się, jak wyglądała wasza współpraca z trenerami zza granicy, z Finem Jarmo Tolvanenem, czy ostatnio z Białorusinem Olegiem Małaszkiewiczem?
We współpracy z trenerem Małaszkiewiczem rzeczywiście był pewnego rodzaju problem, aczkolwiek ja jestem jeszcze z tego pokolenia zawodników, którzy mieli większy kontakt z trenerami i zawodnikami z Rosji, czy Białorusi. Dużo rozumiem i potrafię dużo powiedzieć. Język hokejowy jest jednak prosty. Pewne zagadnienia pojmuje się bardzo szybko.

Wracając do wyboru najlepszych. Którego z prezesów mógłbyś za takiego uznać?
Nie chcę odpowiadać jednoznacznie. Zawsze ceniłem sobie ludzi słownych i uczciwych. Miałem okazję z kilkoma takimi osobami pracować, ale trafiali się też tacy, z którymi trudno było znaleźć wspólny język. Mówiąc wprost - kłamali prosto w oczy. Nie chcę jednak jednoznacznie wskazywać dobrych, a szczególnie tych złych.

Kiedy było najgorzej?
Za czasów jednego pana, ale nie powiem o kogo chodzi. Myślę, że nie wypada.

Trudnym momentem było też wycofanie drużyny z rozgrywek w 2012 roku.
To były trochę inne lata i inna sytuacja, gdyż istniała już wówczas spółka akcyjna. Ale tak, to też był trudny moment. Myślę, że tę decyzję podjęto, aby uratować hokej w mieście. Trudno było nam się z nią pogodzić. Uważaliśmy, my jako zawodnicy, że nie jesteśmy niczemu winni, a ktoś zabrał nam możliwość grania. Wycofanie z ligi pozwoliło jednak wystartować w kolejnych rozgrywkach. To była dziwna sytuacja, z którą nigdy się nie spotkaliśmy. Mieliśmy jednak nadzieję, gdyż powiedziano nam, że możemy dalej trenować, bo za rok startujemy w niższej lidze.

Wróćmy do wątku najlepszych. Działacze.
Jest w Toruniu grono osób, które jest bardzo życzliwe hokejowi. Są przy hokeju od czasu, kiedy ja zaczynałem grać. Zawsze nas wspierali. Oni kochają ten sport i mam nadzieję, że nadal pozostaną przy nim. Mam na myśli Andrzeja Gajka i Andrzeja Kończalskiego. Oni są patronami hokeja.

Po 28 latach w łyżwach postanowiłeś zakończyć karierę. Kiedy zapytałem o powody powiedziałeś, że powoli brakuje już zdrowia i radości z gry. Można było wyczuć nutę rozgoryczenia w tych słowach.
Nie, nie. Absolutnie nie. Ja po sobie widziałem już, że nie grałem już tego hokeja, który zadowalałby mnie i kibiców. Przestałem czerpać tę przyjemność. Kiedyś na treningi przychodziło się z uśmiechem na twarzy, a ostatnio było o to coraz trudniej, bo bolało to i tamto. Tak patrząc na całą moją przygodę z hokejem, wszystko było u mnie dobrze, do czasu pierwszej kontuzji.

Urazu bark.
Dokładnie. Do tego czasu nie miałem problemów, może poza złamaniem ręki, kiedy jako 14-latek zderzyłem się z kolegą na treningu. To była moja najpoważniejsza kontuzja. Po latach doznałem urazu barku, po raz pierwszy. Nie grałem przez dwa miesiące. Później wypadł drugi bark. Trzeba było znowu operować. Potem znowu wypadł. Następnie była kontuzja kolana. Zastanawiałem się wtedy, czy dam radę wrócić do hokeja. Lekarze mówili, że czeka mnie około dziewięciu miesięcy przerwy.

Nie czekałeś aż tyle.
Postawiłem sobie za cel, że jeszcze wrócę. Bardzo dużo czasu spędziłem na rehabilitacji. Dziękuję za to Panu Tomkowi Moczyńskiemu, który poświęcił mi wiele czasu i zrobił wszystko żebym wrócił na lód, bo wiedział, że bardzo mi na tym zależy. Operacja i rehabilitacja udały się, ja wróciłem do gry po sześciu miesiącach od wykonania zabiegu. Wiedziałem, że to za wcześnie, ale sobie radziłem. Kontuzja się odnowiła, gdy wpadłem do bramki z jednym z rywali. Czułem jak strzeliła kość. Wiedziałem, że nie jest dobrze. Po pewnym czasie uznałem, że to już za dużo, że wystarczy tych blizn na ciele.

Podsumowują te wszystkie lata. Proszę dokończ takie zdanie - bycie hokeistą to...
Trochę blizn i tysiące wspomnień. Tego, co przeżyłem grając w hokeja, nikt mi nie zabierze. To zostanie w głowie do końca życia. Na pewno wiele razy spotkań się jeszcze z kolegami z drużyny, z czy kibicami, z przyjaciółmi...

To były piękne lata, za które w imieniu kibiców, których wsparcie czułeś, bardzo dziękuję. Wiem jednak, że nie rozstajesz się z hokejem, drużyną i z szatnią.
W szatni spędziłem pół życia, a może i lepiej. Teraz rozpoczynam jednak nowy rozdział. To nie będzie już to samo, ale myślę, że będę czerpać z tego dużo przyjemności. Staram się o to, aby pozostać przy drużynie, ale już w innej roli.

Warto wiedzieć
19 sezonów na lodzie
- Wychowanek Pomorzanina spędził na lodzie 19 ligowych sezonów, podczas których rozegrał w drużynach seniorskich (z Torunia i przez rok w Katowicach) 579 meczów. Zdobył w nich 570 punktów, za 295 bramek i 275 asyst.
- W seniorach TTH Toruń zadebiutował 5 września 1997 roku meczem z Unią Oświęcim.
- Pierwszego gola zdobył dwa dni później w Krakowie.
- Ostatnie spotkanie rozegrał 18 października br.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska