Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uwierzył dzień później

Piotr Bednarczyk
Rozmowa z MICHAŁEM SŁOMĄ, wioślarzem AZS-u UMK Energi Toruń, który w środę w Lucernie wywalczył kwalifikację do igrzysk w Londynie.

Rozmowa z MICHAŁEM SŁOMĄ, wioślarzem AZS-u UMK Energi Toruń, który w środę w Lucernie wywalczył kwalifikację do igrzysk w Londynie.

<!** Image 2 align=none alt="Image 189961" sub="Najlepsi skiffiści zawodów w Lucernie, przyszli olimpijczycy. Od lewej: Belg Tim Maeyens (1. m.), Chorwat Mario Vekic (2. m.), Michał Słoma (3. m.) i Duńczyk Henrik Stephansen (4. m.) [Fot.: www.worldrowing.com]">Doszło już do Pana to, że wywalczył awans na igrzyska w Londynie?

Jak rano wstałem to zacząłem sobie to uświadamiać. W środę, po biegu, ciężko mi było się oswoić z tą myślą, że po 16 latach pracy wreszcie się udało.

Jak dotąd tylko dwóch polskich skiffistów - Teodor Kocerka i Kajetan Broniewski pływało na igrzyskach. Znalazł się Pan w doborowym towarzystwie...

Rzeczywiście, towarzystwo jest doborowe. Właśnie dzwonił do mnie Kajetan Broniewski i powiedział, że się wzruszył, bo nie wierzył, że doczeka czasów, w których polski jedynkarz awansuje na igrzyska. Przez 20 lat nikomu się nie udawało.<!** reklama>

Gdy Kajetan Broniewski występował na IO w Barcelonie miał Pan 10 lat. Czy już wtedy wiedział Pan, że zostanie wioślarzem?

Nie, zacząłem wiosłować w wieku 14 lat. Ale dodam, że jak zacząłem trenować, moim idolem był właśnie Kajetan Broniewski. I proszę, po tylu latach właśnie on zadzwonił do mnie z gratulacjami i powiedział, że się wzruszył dzięki mnie. Można powiedzieć, że historia zatoczyła koło.

Skoro 20 lat czekaliśmy na to, żeby polski skiffista awansował do igrzysk, to chyba najlepiej świadczy o tym, jak prestiżowa jest to konkurencja...

Prawda jest taka, że jedynkarzem trzeba się urodzić - jest takie stwierdzenie. W każdym kraju może się urodzić „rodzynek”, który będzie stworzony do skiffu. Osadę tworzy się inaczej, musi być inna technika, zgranie, a w jedynkach muszą być wybitne jednostki. Dlatego trudno się w nich przebić.

Wcześniej pływał Pan w dwójce, ale zawsze czegoś brakowało do odniesienia sukcesu. Kiedy zaczęła w Panu świtać myśl o tym, żeby przesiąść się do jedynki? Sam Pan na to wpadł, czy ktoś doradził?

Miałem już takie myśli w 2010 roku, kiedy wystartowałem w Pucharze Świata. Już wtedy czułem, że pływam szybko. Ale wtedy jeszcze wróciłem do dwójki, bo miało to rację bytu. Niestety, w zeszłym roku współpraca się nie układała, łódka wolno płynęła. Zostałem więc oddelegowany do jedynki, na mistrzostwa Europy, żeby sprawdzić, jak jestem mocny, czy trzeba zacząć szukać innego zajęcia w życiu. Udało się jednak i stwierdziłem, że warto się poświęcić przez rok, żeby spróbować.

Niech Pan powie szczerze - mocno wierzył Pan w awans, czy zrobił sobie miłą niespodziankę?

Wierzyłem. Po mistrzostwach Europy czułem, że to jest to, jeśli dobrze przepracuję sezon, to może się udać. Wiedziałem, że konkurencja jest bardzo wyrównana, sekunda w jedną czy drugą stronę mogła zadecydować, czy się wejdzie do finału, czy nie. Tak samo w finale. Trochę się „rozjechaliśmy”, ale tu doszła jeszcze m. in. odporność psychiczna.

Na pewno ucieszył się Pan, gdy już na miejscu, w Lucernie okazało się, że awansuje czołowa czwórka, a nie trójka?

Na pewno, choć zdawałem sobie sprawę, że i tak trzeba będzie dać z siebie wszystko, żeby w tej czwórce się zmieścić. Poza Belgiem, który odpłynął reszcie w półfinale, pozostałe osady zmieściły się w różnicy dwóch sekund.

Jak wyglądał finałowy bieg? Zaczął Pan ostro...

Stwierdziłem, że nie ma co czekać na finisz na ostatnich metrach. To są takie regaty, że jak „złamiesz” rywala na początku, to on potem pęknie. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Zacząłem rzeczywiście ostro, a potem utrzymywałem tempo i lokatę, która dawała kwalifikację. Kontrolowałem pozostałych rywali, przede wszystkim trzech ostatnich. Chciałem być przed nimi na 1500-metrze i w końcówce jeszcze przyspieszyć. Wszystko poszło tak, jak sobie taktycznie zaplanowałem.

Jaka była pierwsza myśl na mecie?

Że to koniec. Że jest wreszcie ta upragniona kwalifikacja. Choć długo nie dowierzałem, jak wspomniałem, dotarło to do mnie dopiero dzień później. Po biegu byłem bardzo zmęczony, wszystko mi się „zlewało”.

Teraz pora już myśleć o igrzyskach. Na ile może skomplikować sytuację fakt, że został Pan zmuszony do przygotowania dwóch szczytów formy - na kwalifikacje w Lucernie i igrzyska w Londynie?

Będzie to dla mnie na pewno duże wyzwanie. Nie mogłem do Lucerny przyjechać „z marszu”. Teraz będę musiał więc odbudowywać tę formę. Wiem, że na igrzyskach będzie kilkunastu zawodników zbliżonych do siebie poziomem. Jeśli ktoś trafi z formą, może wejść do finału, walczyć o medal. A może też nawet nie awansować do półfinałów. Ale jestem dobrej myśli.

Jak teraz będą wyglądały Pana przygotowania do Londynu?

Przez tydzień będę trenował w domu, trochę odpocznę. Potem mam zgrupowania w Wałczu i Zakopanem. W lipcu będzie ostatnia prosta przygotowań, a potem Londyn.

Na które miejsce liczy Pan na igrzyskach?

Realnie muszę powiedzieć, że kilku zawodników na dzisiaj jest poza zasięgiem. Aczkolwiek już nie raz udowodniłem, że można wygrać i z silniejszymi rywalami. Myślę, że awans do ósemki byłby wynikiem, który by mnie usatysfakcjonował. Nie mówiąc już o pierwszej szóstce. Ale bardziej realna wydaje się być ósemka. Nie będę się wypowiadał o zdobyciu medalu, bo mogłoby to być puste gadanie.

Co, oprócz awansu na igrzyska, było Pana największym dotychczasowym sukcesem?

Czwarte miejsce na MŚ w dwójce, zdobyte zresztą na olimpijskim torze w Londynie, w 2006 roku. Młodzieżowe wicemistrzostwo świata w czwórce w 2004 też mógłbym dorzucić jako sukces, a poza tym brązowy medal mistrzostw Europy w 2009, również w czwórce. Poza tym miałem kilka czwartych miejsc, choć te, jak wiadomo, są dla sportowców najgorsze.

Czym się Pan zajmuje oprócz wioślarstwa?

Dzisiejszy sport wyczynowy nie daje możliwości pogodzenia go z pracą zarobkową. Wówczas źle by się robiło jedno i drugie. Treningi zajmują za dużo czasu, a trzeba potem zająć się odnową lub odpocząć. W dzisiejszym sporcie trzeba zadbać o każdy detal, poświęcić mu wszystko, żeby móc myśleć o sukcesach.

Z AZS-u UMK Energi odeszło sporo zawodników do innych klubów, w których mają lepsze warunki finansowe. A Pan nie miał propozycji przejścia gdzie indziej?

Wiadomo, że ciężko będąc zawodnikiem AZS-u związać koniec z końcem. Propozycji może nie miałem, ale jest coś takiego, że zostaliśmy z Łukaszem Pawłowskim w Toruniu i działacze klubowi starają się, jak mogą, żeby nam pomóc. Mamy stypendium. Miasto też pomaga. Wiadomo, że przydałby się jakiś zastrzyk gotówki, ale staram się myśleć pozytywnie, być zadowolonym z tego, co mam.

I nie chcę szukać dziury w całym, próbować pójść gdzieś indziej. Jestem wdzięczny swojemu klubowi za to, co mi zapewnia, zwłaszcza w tym sezonie dużo mi pomógł w awansie. A innym nie zazdroszczę tego, że może mają lepiej. Cieszę się z tego, że mogę reprezentować miasto, w którym osiadłem i założyłem rodzinę. A to są niewymierne korzyści.


Trzydziestolatek z wiosłami

Michał Słoma urodził się 31 stycznia 1982 roku w Prostkach

Pseudonim - „Słomka”

Żona - Dorota, syn - Wiktor

Samochód - daewoo lanos

Ulubione danie - makaron ze szpinakiem

Ulubiony film „Forrest Gump”

Ulubiony napój - herbata

Hobby - praca w ogródku i zabawa z synem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska