Spora część posesji Waldemara Kozłowskiego z ulicy Nieszawskiej to pogorzelisko. Tu jeszcze kilka dni temu stała stodoła. Cała spłonęła w nocy z niedzieli na poniedziałek. Tak jak to, co było w środku. Siano, żyto i owies. Z przyczepy została tylko stal, zgięta w nieokreślony, trochę upiorny kształt. Właściciel straty ocenia na ponad 100 tys. zł.
[break]
- Dobrze, że wiatr nie wiał wtedy w stronę budynków mieszkalnych, bo one też mogły się zapalić - mówi dziś, stojąc na zgliszczach, spod których, mimo że od pożaru minęło już kilka dni, widać jeszcze dym przebijający się w kilku miejscach.
- Jeszcze dzisiaj wylałem tu chyba z dziesięć wiader wody - opowiada. Dłonie ma umorusane od robienia drobnych porządków na pogorzelisku. Sprzątać porządnie nie może, bo najpierw musi wszystko zobaczyć ubezpieczyciel. Widać też, że właściciel spalonej stodoły do dziś nie może otrząsnąć się z tego, co się stało. Nie żeby płakał, bo twardy z niego mężczyzna, ale na to, co zostało z budynku i zbiorów, patrzy z wielkim smutkiem i troską.
- Nie wiem, czy to się da odbudować - mówi, co chwilę przykucając tam, gdzie kończą się zgliszcza. - Gdy zobaczyłem ten pożar, nie wiedziałem, co mam robić. Najpierw kręciłem się w kółko na podwórku, potem wziąłem ogrodowy wąż i zacząłem trochę polewać, ale nie mogłem blisko podejść, bo tam było za gorąco. Gdy przyjechali strażacy, to mnie od razu od tej stodoły odciągnęli. A potem zauważyłem, że na posesji obok też widać jakiś ogień. Nie wiedzieliśmy z zięciem, o co chodzi. Czy to ten nasz pożar jakoś się odbija, czy co? - dodaje Waldemar Kozłowski.
Okazało się, że w tym samym czasie pożar wybuchł też w piwnicy sąsiadów. I po drugiej stronie ulicy, w niedokończonym i niezamieszkałym domu. Posesje te oddalone są od siebie o kilkaset metrów.
- Strażacy przyjechali do jednego pożaru, a musieli jednocześnie gasić trzy - mówią mieszkańcy Małej Nieszawki. - W tym budynku, gdzie paliło się w piwnicy, mieszka dwóch mężczyzn. Jeden praktycznie nie chodzi. Strażacy mówili, że gdyby się ogień tam rozwinął, to nie wiadomo, czy by się uratowali.
Stodoła Waldemara Kozłowskiego znajduje się przy ścieżce prowadzącej nad Wisłę. Do Nieszawskiej można dojść przez jego podwórko lub sąsiadów - tych, u których musiano gasić piwnicę. Obie posesje z tej strony nie mają płotów.
Ludzie mieszkający w pobliżu mają swoją teorię na temat pożarów. To były podpalenia. Kto za nimi stoi? Niektórzy mówią o grupach młodych ludzi, którzy szczególnie w weekendy gromadzą się nad Wisłą, w pobliżu wałów. Palą tam wieczorami grille i piją alkohol, bo ci, którzy mają pola lub łąki w pobliżu, znajdują na nich puste butelki.
To właśnie taka grupa miałaby tamtej nocy wracać znad Wisły. Szli ścieżką w pobliżu stodoły pana Waldemara. Jeden z jej rogów polali czymś łatwopalnym, np. rozpałką do grilla, i podpalili. Potem skręcili na posesję sąsiadów i przez piwniczne okienko tam wzniecili ogień. Następnie doszli do Nieszawskiej, Przeszli na jej drugą stronę i podpalili niedokończoną budowę.
Wojciech Chrostowski z toruńskiej policji mówi, że śledczy znają tę hipotezę i jest ona weryfikowana. - Oby policja jak najszybciej złapała podpalaczy, to odetchniemy. Przecież znów zbliża się weekend - dodają mieszkańcy Małej Nieszawki.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?