Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielkopostnie wstecz

Aleksander Nalaskowski
Chełmża, w której przyszedłem na świat, i gdzie się do szczenięcych lat wychowywałem, była miejscem wyjątkowym. Aż dziw bierze, że w tak niewielkiej odległości od uniwersyteckiego Torunia powstała tak odrębna i odmienna nisza.

<!** Image 1 align=left alt="http://www.nowosci.com.pl/img/glowki/nalaskowski_aleksander.jpg" >Chełmża, w której przyszedłem na świat, i gdzie się do szczenięcych lat wychowywałem, była miejscem wyjątkowym. Aż dziw bierze, że w tak niewielkiej odległości od uniwersyteckiego Torunia powstała tak odrębna i odmienna nisza. Swoisty i niepowtarzalny, a dla przybysza mało zrozumiały jest chełmżyński dialekt. Co ciekawe, zaczynał się i kończył na rubieżach Chełmży. Nawet w szczątkowej formie nie docierał do Torunia. Ledwie więc dwadzieścia kilometrów dalej i był czymś egzotycznym. Obecność wielkiego jeziora, w okresie mojego dzieciństwa jeszcze zupełnie czystego, była jak obecność wielkiego nauczyciela. Jezioro nauczyło nas wszystkich pływać, łowić ryby i jeździć na łyżwach. Nie brakło klubów sportowych zanurzonych w jeziorze: żeglarstwo, kajakarstwo, wioślarstwo. Onegdaj były i sportowe sukcesy.

<!** reklama>Może w poczuciu konieczności ochrony własnej tożsamości mieszkańcy Chełmży bywali zauważalnie ksenofobiczni. Dość powiedzieć, że nie udawało się zachęcić gości z innych regionów Polski na letni odpoczynek nad pięknym jeziorem. Obrywało się także zespołom bigbitowym, przyjeżdżającym na koncerty do Robotniczego Domu Kultury. Za co? Często za inność albo za nic. Mimo że nie jest to powód do chwały, laurów czy zachwytów jest w owej ksenofobii coś oryginalnego, coś tak bardzo ludycznego, coś, co pasuje do uwielbianej przez Chełmżę karuzeli i nader popularnego, z niemałymi sukcesami na koncie, boksu. Dodajmy, że nikt wówczas nie miał pojęcia o gangach czy przestępczości zorganizowanej. Chuligaństwo chełmżyńskie było spontaniczne.

Jesienią miasteczko opanowywał niespotykany na taką skalę gdzie indziej szał. Szał całkowicie wyjątkowy w swym kształcie. To... latawce. Nie była to bynajmniej domena dzieci. Także rodzice się tak bawili. Każdy umiał skonstruować latawiec. Ale byli też mistrzowie w tym fachu. I oni też stawali się sezonowymi idolami.

Miała też Chełmża swój zapach. To słodkawy powiew kampanii cukrowniczej. Przybysze śmiali się z nas, że żyjemy „w takim smrodzie”, a dla nas to było jak tlen i oznaka, że jesteśmy u siebie.

Zdarzały się też historie poruszające. Gdy u sporo starszego brata naszego kolegi, Jurka, ujrzeliśmy wielocyfrowy numer na przedramieniu, nie wiedzieliśmy, że jako dziecko przeszedł obóz... Kiedyś ktoś odkrył, że on „śmiesznie” reaguje na pewien niemiecki rozkaz. Gdy tylko Jurek szedł zamyślony, to wystarczyło krzyknąć „Mutzem auf!” i Jurek stawał na baczność i zdecydowanym ruchem ściągał czapkę z głowy. Jurek mieszkał w Chełmży krótko. Potem wyjechał na Wybrzeże, a stamtąd do... Reichu. Ale ten siny numer pamiętam do dzisiaj.

To tylko skrawki, fragmenty tej układanki. Jest przecież jeszcze kolegiata, szkoła, przyjaciele... Wspomnienia to w Wielki Piątek wszak jedyna strawa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska