Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wigilijna opowieść z Kresów

Wojciech Wielgoszewski
Maria, mama Alicji Miller, córka Michaliny Szyłkiewicz podczas wakacji w Karpatach Wschodnich (stoi w środku). Zdjęcie zrobiono w 1930 r
Maria, mama Alicji Miller, córka Michaliny Szyłkiewicz podczas wakacji w Karpatach Wschodnich (stoi w środku). Zdjęcie zrobiono w 1930 r Nadesłana
Dom państwa Millerów przy ul. Łąkowej w Toruniu oczarował mnie gościnnością trzypokoleniowej rodziny i klimatem kresowych wspomnień.

Otoczona szacunkiem i miłością domowników babcia, pani Maria, urodzona w 1907 r. na Wołyniu (zmarła w 1992 r.), opowiadała o młodości spędzonej na Kresach, o pracy nauczycielki w przedwojennej szkole i smutnych losach swoich braci i mamy, której portret, naszkicowany na zesłaniu w Kazachstanie, znajdował się w jej pokoju.

Tam też znajdowało się pianino ważne dla utalentowanej muzycznie rodziny: Alicja Miller zanim przybyła do Torunia, występowała na scenie opery wrocławskiej. Los, jak to często bywa, inaczej pokierował ich życiem. Kiedy jej mąż Kazimierz otrzymał pracę w „Elanie”, o którą starał się m.in. ze względu na konieczność zmiany klimatu, przeprowadziła się z nim z Kędzierzyna do Torunia. Alicja uczyła muzyki w toruńskich szkołach, m. in. w „czternastce” na Stawkach, gdzie poznaliśmy się w 1977 r. Jej córka Teresa, obdarzona altem o rzadkiej barwie, ukończyła toruńską średnią Szkołę Muzyczną. Później podjęła studia prawnicze. Teraz mieszka w Bydgoszczy i tak jak jej mąż Leszek jest radcą prawnym. Ich synowie Michał i Paweł też odziedziczyli po przodkach talent muzyczny. Michał uczy się w Gimnazjum Muzycznym w Bydgoszczy gry na organach i fortepianie. W domu chętnie siada do pianina; kilka razy dawał mi koncerty Bachowskie przez telefon.

Czytaj także: Święta w Toruniu i regionie

Wśród pamiątek rodzinnych ocalałych z kresowego świata po okupacjach niemieckiej i sowieckiej oraz po rzezi wołyńskiej, jedną z najcenniejszych jest list zmarłej przed dwudziestu laty Marii Szyłkiewicz, w którym opisała święta Bożego Narodzenia w domu dziadków Alicji Miller. Warto przypomnieć tę specyficznie polską opowieść wigilijną A.D. 1933, z kresowej Atlantydy, ze świata, który wkrótce miał „rozpłynąć się” jak dźwięk dzwoneczków u sań:

„Jednym z najpiękniejszych dni mojego życia była Wigilia w domu rodziców mojego męża Gienka (Eugeniusza) u Michaliny i Józefa Szyłkiewiczów. Z kuchni roznosiły się zapachy gotowanych potraw wigilijnych, grzybów, barszczu, ryb, różnego rodzaju pierogów. W jednym garnku gotowała się kutia, przepyszne danie z pszenicy, maku, miodu i bakalii. W tym czasie ktoś ubierał pachnące drzewko przyniesione z lasu (…). Przed wieczerzą Tatko przynosił garść siana i kładł na stół pod śnieżnobiały obrus. Później ustawiałyśmy talerze, a na najbardziej ozdobnym talerzyku leżał opłatek. Gdy już wszystko było gotowe, stawaliśmy całą rodziną przy stole. (…)Wspólnie mówiliśmy pacierz, a potem Tatko z Mamcią podchodzili do każdego z nas z opłatkami i dzielili się z nami. Po złożonych życzeniach można było zasiąść przy stole. Najważniejsze miejsce zajmowała Babunia Malwina, potem Rodzice i dzieci według kolejności wieku. Mnie z narzeczonym Gienkiem posadzono u szczytu stołu. Jedliśmy przygotowane potrawy, delektując się ich smakiem i wspominając tych, którzy odeszli. Najpierw był czerwony barszcz z uszkami gotowany na smaku z grzybów, bez żadnego mięsa. Potem był karp smażony i po żydowsku w galarecie. (…)Następnie podawano pierogi ruskie z kapustą, także z suszonymi śliwkami. Na koniec podawano kutię.

**

Czytaj także: 30 lat temu rozbłysła gwiazda Apatora Toruń**

Po kolacji zaczynało się kolędowanie. Pierwszą kolędę intonował swoim pięknym tenorem Tatko, potem śpiewaliśmy wszyscy. (…)Przed północą, kto nie był zmęczony, mógł wybrać się do kościoła na Pasterkę do Sokala. Trzeba było jechać saniami 6 kilometrów. Sunęło się po białym, skrzącym się śniegu, a dzwonki przy uprzęży koni brzmiały harmonijnym śpiewem, zakłócając nocną ciszę. Ten dźwięk - dzyń! dzyń!…głęboko zapadł mi w serce.

Po Wigilii były święta Bożego Narodzenia. Spędzano je w gronie zaproszonych gości. Do stołu zasiadło około 40 osób, wśród nich państwo Obertyńscy z pobliskiego majątku z synem Edwardem, świeżo upieczonym podporucznikiem po szkole podchorążych we Włodzimierzu Wołyńskim. (…)Mamcia pragnęła, aby było przyjemnie, nawet żeby tańczyć. Włodek grał na skrzypcach, a Danek (Bogdan) i Gienek mieli za zadanie obtańcowywać gości. (…)Co jedliśmy? Różnego rodzaju wędliny domowej szkoły, różne pieczenie, mięso z zajęcy lub z sarny przyrządzane „na dziko”, indyk pieczony. Na koniec podawano herbatę i ciasta - mazurki i torty”.

W jednym z następnych odcinków „Albumu rodzinnego” opowiem o dalszych losach uczestników tamtych pamiętnych świąt Bożego Narodzenia.

Zobacz także:

Kamienica na rogu ulicy Mickiewicza i Sienkiewicza powstała w 1897 roku na zlecenie piekarza Augusta Lipińskiego.

Słodki kawałek twardego świątecznego chleba

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska