„Zachodzi paląca konieczność nabycia przez marynarkę wojenną nowoczesnego okrętu szkolnego, na przykład krążownika, który prócz szkolenia mógłby spełniać podczas pokoju rolę reprezentacyjną, będąc zarazem gotowym do działania i podczas wojny”.
Nie, nie jest to kolejny program modernizacji polskiej floty. Nowoczesne krążowniki w tej chwili są raczej całkowicie poza naszym zasięgiem. Zresztą w czasach, gdy te słowa wydrukowano, marzenia o takiej jednostce również były snem o potędze. Dziś jednak, gdy niektóre okręty przed wyjściem w morze potrzebują zgody konserwatora zabytków, tamte czasy można wspominać z sentymentem.
Zobacz także:
„Jeszcze przed przewrotem majowym rozpoczęto budowę nowych okrętów - czytamy w „Słowie Pomorskim” z czerwca 1937 roku. - Kolejno zostają zamówione w stoczniach francuskich kontrtorpedowce „Wicher” i „Burza” oraz trzy łodzie podwodne: „Wilk”, „Ryś” i „Żbik”. Jednostki te weszły w skład floty w ciągu trzech następnych lat, razem z nowo zakupionym żaglowcem szkolnym „Iskra”. Jednocześnie ubyły ze stanu floty cztery stare trawlery, na ich zaś miejsce zamówiła marynarka wojenna nowe cztery okręty o tych samych nazwach. Trawlery te zostały całkowicie wykonane na stoczniach krajowych przez warsztaty marynarki wojennej w Gdyni i państwową stocznię w Modlinie.
Najwięcej jednak radości przyniosły nam ostatnie trzy lata. Rok 1934 przynosi zamówienie (na stoczni francuskiej) stawiacza min „Gryf”. Rok 1935 (założone na stoczniach angielskich) dwóch nowych, większych jeszcze kontrtorpedowców „Grom” i „Błyskawica”, zaś rok 1936 - budowę dwóch łodzi podwodnych budowanych w Holandii, z pieniędzy zebranych przez społeczeństwo na Fundusz Obrony Morskiej”.
Polecamy: Zima stulecia w Toruniu. Temperatura spadła do - 32 stopni. Zobacz zdjęcia!
Według „Słowa Pomorskiego”, żadna złotówka zainwestowana w rozwój floty nie została zmarnowana, szczególnie, że Polską Marynarkę Wojenną trzeba było budować od zera, ponieważ brakowało jej nie tylko okrętów, ale również portów i całego zaplecza. W 1937 roku gazeta ubolewała nad tym, że mimo wielkich wysiłków, polska marynarka jest dopiero czwartą siłą na Bałtyku, ustępując flocie niemieckiej, sowieckiej i szwedzkiej.
Ta zbudowana w latach 20. i 30. armada strzegła jednak granicy, która miała raptem 71, a licząc Mierzeję Helską - 147 kilometrów długości. Można więc powiedzieć, że polskie wybrzeże było pilnowane, jak żaden inny fragment II Rzeczypospolitej. Szczególnie, że na jego straży stali ludzie w znakomitej większości wyszkoleni w Toruniu.
Kuźnia wilków morskich zaczęła działać nad Wisłą w 1921 roku, kiedy zostały uruchomione Tymczasowe Kursy Instruktorskie dla Oficerów Marynarki Wojennej. Dlaczego akurat w Toruniu?
„Ponieważ była tam port flotylli wiślanej, oraz siedziba Kadry Marynarki Wojennej - czytamy w „Księdze pamiątkowej X-lecia Pomorza.” - Z Torunia wyruszały na lądowy front bataljony morskie (1 pułk morski), które po wojnie w Toruniu się demobilizowały”.
Chodziło rzecz jasna o wojnę polsko-bolszewicką.
Nauka w Oficerskiej Szkole Marynarki Wojennej w Toruniu trwała dwa lata. W październiku 1928 roku toruńska uczelnia została przekształcona w Szkołę Podchorążych Marynarki Wojennej. Przyjmowani do niej byli wyłącznie absolwenci (maturzyści) szkół średnich i kadeckich. Nauka trwała trzy lata i składała się z kilku etapów:
„Wyszkolenie rekrucie dla nowoprzyjętych kandydatów, którzy następnie odbywają dwumiesięczne zaokrętowanie próbne na morzu, następnie trzy kursy w Szkole, trwające po sześć miesięcy i przedzielone każdorazowo sześciomiesięcznem pływaniem oraz nauką na okręcie szkolnym i okrętach floty, poczem następuje nominacja na podporuczników marynarki wojennej - czytamy w „Księdze pamiątkowej X-lecia Pomorza”. - Szkolenie odbywa się na żaglowcu 500-tonowym „Iskra”. Z uczniami, którzy ukończyli pierwszy okres, odbywa on podróże zagraniczne do krajów Europy i dociera nawet do Afryki. W roku 1930 jest projektowana podróż przez ocean na wyspę Kubę i do Stanów Zjednoczonych”.
Projekt ten udało się zrealizować, chociaż podczas rejsu okręt i jego załoga musieli zmagać się z huraganem. „Iskra” straciła wtedy wszystkie żagle. Dramatycznych sytuacji na jej pokładzie było więcej. Podczas wcześniejszego rejsu oceanicznego w 1929 roku, do załogi dotarła informacja o tragicznym finale drugiej polskiej próby pokonania Atlantyku, jaką podjęli major Ludwik Idzikowski i major Kazimierz Kubala. „Iskra” zabrała na pokład rannego Kubalę i zwłoki Idzikowskiego.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?