Z Mediolanu przyjechała rowerem na pierogi do Opola. Niezwykła historia opolanki, która pokonała 1,3 tys. kilometrów

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Obliczona na ponad 1,3 tys. kilometrów podróż wiodła z Mediolanu przez Słowenię, Węgry, Chorwację, Austrię i Czechy do Polski. Magdalena Radłowska przyjechała na rowerze do rodzinnego Opola na pierogi, które kojarzą jej się z dzieciństwem.
Obliczona na ponad 1,3 tys. kilometrów podróż wiodła z Mediolanu przez Słowenię, Węgry, Chorwację, Austrię i Czechy do Polski. Magdalena Radłowska przyjechała na rowerze do rodzinnego Opola na pierogi, które kojarzą jej się z dzieciństwem. archiwum prywatne
Magdalena Radłowska w światowej stolicy mody żyje od blisko 30 lat. Amatorka pasję do sportu odkryła dzięki... trudnemu rozstaniu. Aby zjeść w domu rodzinnym ulubione danie przemierzyła ponad 1,3 tys. kilometrów, odwiedzając na dwóch kółkach 7 państw.

- Trasa była tak zaplanowana, że każdego dnia musiałyśmy pokonać 130 kilometrów, żeby dotrzeć na zarezerwowany w hotelach nocleg. Pogoda nie była naszym sprzymierzeńcem – mówi 47-letnia Magdalena Radłowska, która wychowała się w bloku przy ul. Sieradzkiej 9 w Opolu. Towarzyszyła jej koleżanka Wera, rodowita Meksykanka. – Podróż trwała 11 dni. Przez 3 dni lał deszcz, a do tego był silny wiatr. Dawałyśmy z siebie wszystko, a kilometry niemal nie znikały. Każdego dnia pedałowałyśmy średnio po 10 godzin.

Gdy w szkole średniej nauczycielka francuskiego zabrała ją i jej kolegów z klasy na wycieczkę do włoskiego Bibione, nie sądziła, że ta przygoda zmieni całe jej życie. Kilka dni spędzonych na południu Europy sprawiło, że zakochała się w tej kulturze bez reszty.

– To był wrzesień, początek lat 90. U nas wtedy było już zimno, dlatego wzięliśmy same cieplejsze ubrania, a w Bibione zastał nas środek lata - wspomina. – Moja słowiańska uroda wyróżniała się wśród Włochów. Miałam 16 lat i na każdym kroku słyszałam „ciao bella”. Byłam oszołomiona, bo w Opolu mogłam przejść ulicami miasta niezauważona.

Włoska serdeczność, kuchnia i piękne krajobrazy tak ją zachwyciły, że w kolejnym roku wróciła tam z koleżankami. Szybko jednak poczuła, że to tam jest jej miejsce na ziemi.

– Skończyłam szkolę średnią i wyjechałam do Włoch jako opiekunka do dzieci. Obiecałam rodzicom, że przez rok podszkolę język i zacznę studia w Polsce, ale wsiąkłam w ten kraj bez reszty. Ostatecznie skończyłam studia, ale w Mediolanie – wspomina opolanka. – Miałam niecałe 19 lat, gdy zakochałam się we Włochu i wyszłam za mąż. To nie było udane małżeństwo, ale dzięki niemu mam syna i wielką determinację, która przekształciła się w zacięcie sportowe. Przez 12 lat żyłam jak w klatce. Teraz nadrabiam stracone lata, a energię, która we mnie buzuje, najlepiej spalam przekraczając kolejne swoje granice.[/i}
Zaczęło się od tego, że kilka lat temu wybrała się z synem na 2-kiometrowy bieg, towarzyszący maratonowi. Błyskawicznie złapała bakcyla, który rozładowywał stres i dawał poczucie wolności.
[i]– Któregoś razu, po jakiejś kłótni, wyszłam z domu i dopiero w aplikacji na telefonie zorientowałam się, że przebiegłam ulicami Mediolanu 20-kilometrów, choć pogoda tego dnia była paskudna, lał deszcz. Potrzebowałam tego wysiłku jak tlenu, żeby dobrze funkcjonować – opowiada.

Przez kolejne lata wybierała wakacyjne destynacje na podstawie tego, gdzie akurat w tym czasie odbywały się maratony. Zwiedziła dzięki temu z synem m.in. Nowy York, Chicago i Ateny. W pandemii zamarzyło jej się, by wsiąść na rower i pojechać przed siebie. W ten sposób dwa lata temu, wschodnim wybrzeżem Włoch, dojechała z Mediolanu do Apulii. Rok później zachodnim wybrzeżem dotarła do Kalabrii.

– W tamtym roku wymyśliłam, że przyjadę rowerem do mojego rodzinnego domu na pierogi. Rodzice odwodzili mnie od tego pomysłu, mówili, że nie dam rady, ale ja się uparłam – wspomina ze śmiechem.

Cel dodatkowy był taki, by zaliczyć na trasie jak najwięcej państw. Obliczona na ponad 1,3 tys. kilometrów podróż wiodła z Mediolanu przez Słowenię, Węgry, Chorwację, Austrię i Czechy do Polski.

– Gdy zbliżałyśmy się do granicy, zaczęłam w niekontrolowany sposób płakać, bo czułam, że to moje szaleńcze wyzwanie zakończy się sukcesem. Przed klatką na Sieradzkiej 9 w Opolu czekała na mnie moja przyjaciółka z liceum z szampanem i hawajskimi kwiatami na szyję. Na obiad były najlepsze na świecie pierogi ruskie. Tego smaku nie da się z niczym pomylić, to smak mojego dzieciństwa – mówi z sentymentem podróżniczka. - Ta przygoda pokazała mi, że ograniczenia są tylko w naszej głowie. Kobietki, jesteśmy silniejsze niż myślimy! Pamiętajcie o tym. [i/]
Magdalena Radłowska pracuje jako kierownik pociągu we włoskich kolejach. Po tym, jak jej męcząca wyprawa dobiegła końca, wróciła samolotem do Mediolanu i zameldowała się w pracy. Mówi, że po rowerowej eskapadzie nie potrzebuje odpoczynku.
[i]- Wysiłek i skrajne zmęczenie paradoksalnie sprawiają, że ja ładuję akumulatory – śmieje się 47-latka. – We wrześniu, jeśli nie zjedzą mnie rekiny, zamierzam popłynąć z Sycylii na Kalabrię. W zależności od prądów morskich ten odcinek ma około czterech kilometrów, ale pokonanie go jest dużym wyzwaniem. Po wyprawie do Polski wiem, że to musi się udać.

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom - fałszywe strony lotniska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska