Stadion Miejski w Mroczy, ul. XXX-lecia LWP. Tu eksmitowano emerytowanego oficera WP Kazimierza Zalewskiego. Prosto z pałacu w Ostrowie, gdzie mieszkał i dzierżawił 210 ha ziemi po PGR.
<!** Image 2 align=middle alt="Image 34217" sub="Emerytowany oficer WP miał 40 tys. zł oszczędności, zaciągnął kredyt, sprzedał mieszkanie, przeniósł się do zrujnowanego pałacu. Zabrał się ostro do pracy. Na przednówku był już zupełnie goły...">Agencja Nieruchomości Rolnych zerwała z nim umowę, komornik wyprowadził na stadion.
Wojskowi szybko przechodzą na emeryturę, Zalewski bez pracy pewnie by umarł. Zawsze był czynny, zawsze coś budował. Logistyk, ekonomista. Nigdy nie mówił: tego się nie da zrobić. Wtedy, gdy oglądał surowy teren, na którym trzeba było stawiać wojskowy szpital w Bydgoszczy i wiele lat później, gdy widział zaniedbane ziemie wokół Ostrowa - ponad 200 ha, którym przez parę lat brakowało gospodarza. Zdecydował się na ich dzierżawę, bo
miał pomysł.
- Ziemia tu kiepska - mówi. - Połowa to grunty orne IV i V klasy, reszta - łąki i nieużytki. Ale za to teren urokliwy. Wiedziałem, jak go zagospodarować. Hodowla jeleniowatych, odchów koni sportowych, ośrodek jeździecki, przechowywanie zbóż, zalesienie nieużytków - wylicza. - To miało szanse powodzenia - twierdzi. - Dawało też pracę bezrobotnym z okolicy.
Miał 40 tys. zł oszczędności, zaciągnął kredyt, sprzedał mieszkanie w mieście, przeniósł się do zrujnowanego pałacu. Nie było łatwo. - Pola pełne kamieni i krzaków, zachwaszczone - wspomina. - Budynki gospodarcze groziły zawaleniem, niektóre trzeba było natychmiast rozebrać. Co najmniej 60 ton gruzu stąd wywiozłem. Naprawiłem dach pałacu, założyłem rynny.
Na przednówku był już zupełnie goły. Przygotowanie ziemi do upraw pochłonęło resztę oszczędności. - Liczyłem, że odbiję to sobie po zbiorach - mówi - ale latem 2000 r. rolnictwo dotknęła straszna susza. Plony marne. O „funduszu klęskowym” nie było mowy.
<!** reklama left>Nie tylko przed nim stanęła wizja bankructwa. Zalegał agencji rolnej z półrocznym czynszem. - Chodziło o 8 tys. zł. - tłumaczy. Liczył na prolongatę długu. Sądził, że urzędnicy Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa (dziś ANR) są mu przychylni. Wniósł o rozłożenie dzierżawnego czynszu na raty, chciał go spłacić po kolejnych zbiorach. - Wyznaczono mi trzymiesięczny termin - mówi. - To nie miało sensu, bo zimą nie zbiera się plonów, tylko szuka pieniędzy na wiosenny siew - ocenia tę decyzję. Uważa, że urzędnicy, którym powierzono pieczę nad ogromnym popegeerowskim majątkiem zachowują się jak biurokraci. Obojętny jest im los ziemi i dzierżawcy, który chroni ją przed degradacją. - Wkładamy w to pracę całej rodziny i oszczędności. Liczymy, że urzędnicy agencji to docenią i jak natura plony zniszczy, wyciągną pomocną dłoń. - mówi Zalewski. - Tymczasem oni zachowują się jak przysłowiowa małpa z brzytwą. Tą brzytwą jest umowa agencji z dzierżawcą. Łatwa do zerwania, gdy urzędnik się uprze. - Z jej treścią zapoznawano nas dopiero po wygraniu przetargu - twierdzi Zalewski. - Nie było mowy o negocjacjach. Niejeden wpadł pułapkę i stracił wszystko.
Zalewski może wskazać kilku bankrutów w okolicy. Przeżywają tragedie, bo egzekucje komornicze są bezwzględne. Dzierżawca z rodziną musi opuścić dom, zrobić miejsce dla zwycięzcy kolejnego przetargu. Chętnych nie zabraknie, bo ziemia teraz w cenie, atrakcyjną uczyniły ją dopłaty z Unii. Pierwsi dzierżawcy mogli o nich tylko pomarzyć. - Ja miałem w tym roku szansę na 100 tys. zł dofinansowania z UE - twierdzi Zalewski - Odbiłbym się od dna, zainwestował.
Mimo że 5 lat temu wypowiedziano mu umowę dzierżawy, nadal uprawiał ziemię. - 8 tys. zł zaległego czynszu spłaciłem - informuje. Liczył, że urzędnicy zmienią decyzję, a on wróci do dzierżawy. Walczył o to w sądzie. Przegrał. Teraz ANR każe mu zapłacić 35 tys. zł za bezumowne korzystanie z majątku. Nie zapłaci. Żąda rozliczeń, powołania rzeczoznawcy. - Ktoś powinien wycenić mój wkład - przekonuje - bo gdybym przez 4 lata sądowej walki z agencją nie uprawiał ziemi, nie rekultywował i nie nawoził, to straciłaby na wartości.
Zalewski przygotowywał się do tegorocznych żniw. - Nie zdążyłem - mówi z żalem. A żal się pogłębia, gdy patrzy na zaniedbane pola. - Od czerwca nie mam tu prawa wstępu, a urzędników straty nie martwią. Tutaj - pokazuje zachwaszczone wzgórze i zmarnowane plony- zasiałem rzepak. Przepadł. Tak jak pszenica na sąsiednim kawałku.
- Przejęliśmy majątek od pana Zalewskiego 9 czerwca - przyznaje kierownik sekcji gospodarowania zasobem ANR, Jerzy Landowski - ale nie możemy go przekazać następcy, bo obowiązują nas procedury. Trzeba go było wycenić i w tym celu powołać rzeczoznawcę. Wycena wymaga akceptacji centrali i dopiero po niej ogłaszamy przetarg. To trwa.
Urzędnik przekonuje, że wszystko, co Zalewski robił w Ostrowie od dnia rozwiązania z nim umowy (30.11.2001r), czynił na własne ryzyko. Nikt podobno nie chciał robić mu krzywdy, ale dzierżawca za nic miał warunki umowy i działał
bez zezwolenia.
„Nie użytkował Pan nieruchomości rolniczo, ograniczając się do nieuzgodnionej z agencją poddzierżawy gruntów i czerpiąc z tego nieuprawnione pożytki” - zarzuca Zalewskiemu dyrektor bydgoskiej ANR, Stanisław Nowakowski. Ten zaprzecza: - Wraz z dwoma rolnikami stworzyliśmy grupę producencką. Świadczyliśmy wzajemne usługi. Nie miałem poddzierżawców i od nikogo nie brałem pieniędzy.
- A rolnicy, którzy do nas przychodzą i o tym mówią - zmyślają? - Landowski z ANR twierdzi, że klamka zapadła. Część majątku idzie na sprzedaż, część w dzierżawę. Chętni są okoliczni rolnicy.
Zalewski mógł się spodziewać, że miejscowi podłożą mu nogę. Parę razy
zadarł z wsią.
<!** Image 3 align=right alt="Image 34218" sub="Zalewski pokazuje zachwaszczone pola i zmarnowane plony. Przepadł jego rzepak...">Zwracał ludziom uwagę, że klną. Dzieciakom nie pozwalał kopać piłki przed pałacem. Zrobił im boisko pod lasem, ale woleli grać przed pałacem. Gdy po raz kolejny wrzucili mu piłkę do ogródka, a on chciał im dać nauczkę, za chłopakami ujęła się cała wieś. Trzej pijani bracia O. dali Zalewskiemu wycisk. Bronił się, w końcu chwycił za dubeltówkę. Na jednym z napastników rozwalił kolbę. Chwycił za karabinek, ale bracia go wyrwali, rzucili Zalewskiego na łóżko. Wtedy wyjął spod poduszki zabytkowy pistolet. Ranił jednego. Sąd uznał, że w obronie koniecznej. Ukarano go za brak pozwolenia na broń. Miał je tylko na broń myśliwską. - Gdybym z niej wypalił, nie skończyłoby się na ranach - tłumaczy.
A do piłki nożnej Zalewski ma uraz. Czy wiedział o tym komornik, eksmitując go na stadion, do magazynu, przed którym rozgrywane są mecze piłki nożnej?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?