Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabieg usunięcia guzów u 11-latka trwał 8 godzin

Grażyna Ostropolska
Doktor Dariusz Paczkowski pokazuje nam na modelu czaszki miejsce posadowienia guza u 11-letniego operowanego tego dnia pacjenta.
Doktor Dariusz Paczkowski pokazuje nam na modelu czaszki miejsce posadowienia guza u 11-letniego operowanego tego dnia pacjenta. Filip Kowalkowski
Przy jednym stole operacyjnym stają: laryngolog, chirurg szczękowy, neurochirurg i anestezjolog. Interdyscyplinarny zespół lekarzy Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego im. J. Brudzińskiego podejmuje najtrudniejsze wyzwania neurochirurgiczne

Miarą sukcesu jest tu każde uratowane dziecko. Choć oddział neurochirurgii, kierowany przez dr. Dariusza Paczkowskiego, ucznia profesora Marka Harata, istnieje w bydgoskim szpitalu dziecięcym zaledwie rok, ma już na koncie dziesiątki udanych zabiegów.

Jest jedynym ośrodkiem w Polsce, gdzie stosuje się (implantuje) elektrody do głębokiej stymulacji mózgu u dzieci. To tu przeprowadzono w ubiegłym roku pionierski zabieg ablacji, czyli zniszczenia pewnych struktur mózgowia u małego pacjenta, chorego na dystomię.

Policjant-orkiestra. Od muzyka po ratownika

9-letni Kamil z powodu tzw. ruchów mimowolnych wyglądał na głęboko upośledzonego. Nie był w stanie uleżeć. Uderzał się, kaleczył się o kanty łóżka. Aby uchronić chłopca przed urazami, trzeba go było krępować.

To była męka dla dziecka i rodziców. - Gdyby Kamil był dorosły, wszczepilibyśmy mu stymulator, ale 9-letnie dziecko rośnie, może wtedy dojść do przemieszczenia elektrody w głowie i stymulacji innych ośrodków mózgu, więc zdecydowaliśmy się na ablację - wyjaśnia doktor Paczkowski.

W czerwcu Kamil przeszedł pierwszy zabieg. Wywiercono mu niewielki otwór w prawej półkuli i zniszczono (termicznie) obszar odpowiadający za ruchy mimowolne lewej kończyny. Okazało się, że jest poprawa, więc... - Zdecydowaliśmy się na niewielką ablację z lewej strony czaszki, co poprawiło stan prawej kończyny - tłumaczy neurochirurg.
***

Obserwujemy jedno z takich wyzwań. Operację usunięcia trzech guzów, umiejscowionych w okolicy oczodołu małego pacjenta. 11-letni Krzyś od kilku tygodni wszystko widział podwójnie. Groziła mu ślepota, bo jeden z guzów usadowił się w tylnej części oczodołu. Konkretnie w okolicy stożka, gdzie przechodzi nerw wzrokowy i zaczynają się mięśnie ruchowe gałek ocznych. - Uznaliśmy, że trzeba działać błyskawicznie, zanim dziecko straci wzrok - tłumaczy dr Dariusz Paczkowski, kierujący odziałem neurochirurgii w bydgoskim szpitalu dziecięcym.

Podzielono zabieg na dwa etapy. Pierwszy: usunięcie dwóch guzów z przodu gałki ocznej nie wymaga udziału neurochirurga. Da sobie z tym radę zespół złożony z laryngologów: Macieja Mullera i Krystiana Tywoniuka oraz chirurga twarzowo-szczękowego Grzegorza Szpyta. Zanim chłopiec trafił na stół, przeszedł badanie tomografem i rezonansem. - Chodzi o to, by mieć przed zabiegiem świeże informacje - wyjaśnia dr Paczkowski. Potem zajęli się małym pacjentem anestezjolodzy pod wodzą dr. Artura Kwietnia. Zadba on o bezpieczeństwo dziecka podczas operacji. Będzie kontrolował tętno, ciśnienie i co jakiś czas zbada morfologię.

Znieczulony Krzyś śpi. Nie czuje nacięcia pod rzęsami, przez które lekarze dokładnie wyłuskują dwa spore guzy. Ten etap operacji przebiega bez komplikacji i trwa zaledwie godzinę Usunięcie guza z tyłu oczodołu będzie bardziej skomplikowane i niebezpieczne. Potrwa aż sześć godzin i będzie wymagało ręki doświadczonego neurochirurga. Dr Dariusz Paczkowski ma za sobą 14 lat praktyki w bydgoskiej Klinice Neurochirurgii 10 Wojskowego Sszpitala Klinicznego (kierowanej przez prof. Marka Harata), więc anatomię mózgu zna na wylot, a sam profesor bardzo sobie ceni jego złote ręce.

W sterylnych ubraniach i maskach (z oddali i na monitorze) podglądamy, jak operujący, wspomagani neuronawigacją (specjalnie zaprogramowanym urządzeniem, pozwalającym zlokalizować guza) buszują wewnątrz czaszki Krzysia. Po nacięciu skóry i jej odsunięciu dokładnie wytyczają linię przecięcia czaszki. Aby dostać się do guza, muszą usunąć część kości czołowej oraz boczną i górną ścianę oczodołu. Dokładnie lokalizują miejsce, z którego dojdą do guza i go usuną.

Głowa podczas zabiegu nie może się poruszyć, więc nad otwartą już czaszką pojawia się specjalna rama, przytwierdzona imadłami do operacyjnego stołu. Zaczyna się najtrudniejszy i najbardziej niebezpieczny etap, czyli wyłuskiwanie guza. Lekarze pracują w skupieniu pod wielkim mikroskopem, który powiększa obszar ich działania.

Każdy ruch noża kostnego jest precyzyjny i przemyślany, każdy nerw jest zbadany elektrodą, a potem odsunięty na bok. Operatorzy muszą sobie utorować bezpieczną drogę do nowotworu. Nie mogą uszkodzić mięśni ruchowych gałek ocznych ani nerwu wzrokowego, a guz właśnie między nimi się usadowił. Trzy pary doświadczonych rąk: laryngologa Macieja Mullera, chirurga szczękowego Grzegorza Szpyta i neurochirurga Dariusza Paczkowskiego wzajemnie się uzupełniają.

Jeden lekarz trzyma ssak, drugi zamyka elektrodą krwawiące naczynia, trzeci oczyszcza miejsce penetracji solą fizjologiczną ze strzykawki i osusza je tamponem. Operujący bardzo ostrożnie odchylają szpatułką i dysektorem kolejne struktury mózgu dziecka w poszukiwaniu nowotworu. Siny guzek raz jest, raz chowa się w masie mięśni. Lekarze podchodzą do niego z różnych stron. Chcą znaleźć najdogodniejsze miejsce dla mikronarzędzi, którymi usuną naczyniaka. Znajdują je po czterech godzinach. Wyłuskują mutanta tak, by nie został nawet milimetr.

Miną kolejne dwie godziny, zanim chirurg szczękowy przywróci czaszce Krzysia część kostną, mocując ją za pomocą specjalnych płytek. - To zapobiegnie deformacji twarzy. Po kilkunastu dniach obrzęk minie, a cięcie skóry za linią włosów też nie spowoduje kosmetycznego defektu - wyjaśnia dr Paczkowski. Guz nie wydaje mu się złośliwy, ale jego oceną zajmie się histopatolog.
Operacja przebiegła pomyślnie,

wierzymy, że Krzyś odzyska zdrowie - słyszymy od lekarzy. Kochają to, co robią, a poczucie satysfakcji z powodu kolejnego uratowanego dziecka dodatkowo ich uskrzydla. Doktor Paczkowski wspomina równie trudną wrześniową operację 14-letniej Joasi ze zdiagnozowanym kłębczakiem, nowotworem usadowionym w opuszce szyjnej.
- Guz niszczył dziewczynce kość skroniową. Przylegał do ważnych nerwów, odpowiadających za przełykanie, co skutkowało krztuszeniem się i częstym zapaleniem płuc. Zaczął też penetrować środkowe ucho wewnętrzne, więc pacjentka była głucha; słyszała tylko jakieś szumy. Nowotwór obrastał również nerw twarzowy, odpowiedzialny za mimikę i odczuwanie smaku - neurochirurg wylicza zagrożenia. Po konsultacji z laryngologiem dr. Józefem Mierzwińskim zdecydował się na operacyjne usunięcie guza. - Zabieg trwał 15 godzin. Usunęliśmy guz spod nerwu twarzowego, odseparowaliśmy go od kości i w ciągu kilku dni niedowład twarzy dziewczynki ustąpił - wspomina dr Paczkowski.

Przy lokalizowaniu guza bardzo przydatna jest neuronawigacja. - Wprowadzamy wyniki badań pacjenta, wykonane przed zabiegiem do pamięci komputera, a następnie przy pomocy specjalnych kamer wpasowujemy tam głowę pacjenta.

Za pomocą znaczników dotykamy dane miejsce i powinniśmy je też zobaczyć na monitorze. To bardzo istotne, gdy lokalizujemy guz - przybliża nam działanie tego urządzenia lekarz.

Połowa pacjentów neurochirurgii w bydgoskim szpitalu dziecięcym to mieszkańcy innych województw.

- Nasz najmłodszy pacjent z guzem w mózgu miał zaledwie trzy tygodnie. Na szczęście guz był łagodny i wszystko zakończyło się szczęśliwie - zaznacza neurochiurg. Wspomina też 14-letniego Rosjanina, leczonego operacyjnie z padaczki. Oddział, którym kieruje Dariusz Paczkowski,

ma dobrą markę.

- Nasza neurochirurgia dziecięca ma wymiar szczególny w uwagi na niesamowitą interdyscyplinarną współpracę - zauważa dr Józef Mierzwiński, kierujący oddziałem otolaryngologi w bydgoskim szpitalu dziecięcym i tak to uzasadnia: - To, czego laryngolog, chirurg szczękowy czy neurochirurg nie jest w stanie zrobić w pojedynkę, to my trzej, tworząc zgrany zespół, na pewno damy temu radę.

To dr Józef Mierzwiński i prof. Marek Harat byli inicjatorami i gorącymi orędownikami powstania w naszym województwie interdyscyplinarnego zespołu, który podejmie najtrudniejsze wyzwania z zakresu neurochirurgii dziecięcej.

- Bolało mnie to, że mamy tylu doświadczonych neurochirurgów i wykonujemy tak dużo zabiegów u dorosłych, a mali pacjenci czekają w kolejkach na operację w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, Łodzi czy Katowicach - mówi profesor Harat. Okazją, by to zmienić była rozbudowa Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego w Bydgoszczy i finanse, pozyskane od marszałka. Znalazły się wówczas pieniądze na stworzenie i wyposażenie niewielkiego (sześć łóżek) oddziału neurochirurgii dziecięcej w tej placówce.

- Powstał wspaniały zespół interdyscyplinarny, złożony ze specjalistów, którzy kochają to, co robią, i potrafią ze sobą współpracować. Jego szefem został mój doświadczony współpracownik doktor Paczkowski, co gwarantuje sukces temu przedsięwzięciu - słyszymy od profesora Marka Harata, który jest konsultantem oddziału neurochirurgii w szpitalu dziecięcym, a gdy jest taka potrzeba, osobiście staje przy stole operacyjnym i operuje małych pacjentów. - W przypadku dzieci wszystkie nasze działania muszą być szczególnie delikatne i wykonywane ze szczególnym namaszczeniem, bo nawet milimetr więcej straconej krwi może być dla malucha niebezpieczny. Ważna jest też ścisła współpraca z anestezjologiem i przygotowanie dziecka do zabiegu - dodaje profesor Harat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zabieg usunięcia guzów u 11-latka trwał 8 godzin - Express Bydgoski

Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska