Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zapomniane smaki dzieciństwa

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Szlangi, szneki z glancem, chleb świętojański, owowityma, makagigi. Kto dziś wie, jakie to były przysmaki? I dokąd pokolenia rodziców i dziadków chodziły na najsmaczniejsze lody w mieście?

Szlangi, szneki z glancem, chleb świętojański, owowityma, makagigi. Kto dziś wie, jakie to były przysmaki? I dokąd pokolenia rodziców i dziadków chodziły na najsmaczniejsze lody w mieście?

<!** Image 2 align=right alt="Image 165372" sub="W czasach PRL-u, gdy tylko nadchodziła wiosna, na ulicach pojawiały się przenośne stoiska oferujące lody - przysmak wszystkich pokoleń./ Fot. www.wczorajidzis.com">Co zwykliśmy najlepiej zapamiętywać z dzieciństwa? Podwórkowe zabawy, przyjaciół z tamtych lat, szkołę i... smaki. Smaki słodyczy. Ze szczególnym pietyzmem wspominamy to, co zniknęło ze sklepowych półek i żyje wyłącznie w zakamarkach wspomnień.

Waleria Bukolt, mieszkanka Bydgoszczy, wspominała z czasów pruskich kolorowe słodycze stojące w wielkich szklanych słojach na ladzie każdego sklepu spożywczego. Ze względu na możliwości finansowe rodziców zawsze prosiła o „Malzstange”, małe sztabki z żółtego, przezroczystego cukru posypane makiem. Oprócz szneków z glancem był to jej ulubiony smak dzieciństwa.

Inny bydgoski kronikarz czasu zaborów, Władysław Czarnowski, wspominał: „W tygodniach przedgwiazdkowych mieliśmy w Bydgoszczy huczny jarmark na Starym Rynku, który dla ówczesnej młodzieży był nie lada atrakcją. Stało kilkadziesiąt bud, stoisk i straganów. Sprzedawano w nich przede wszystkim różne smakołyki, dzisiejszej generacji w większości zupełnie nie znane. Można było kupić słodką lukrecję, wyglądającą jak kawałek pokruszonej smoły, cukier lodowaty w kryształach, małe torebki z melasą, czyli cukrem nierafinowanym, chleb świętojański - brunatne strąki o mdławo-słodkawym smaku, sprowadzane gdzieś znad Morza Śródziemnego, szlangi - długie, kolorowe, elastyczne glisty, wyrabiane chyba z żelatyny z dodatkiem agaru. Taka szlanga miała z 20 cm długości. Była zaprawiona olejkiem landrynkowym z cukrem. Wielkie wzięcie miały figury gwiazdorów, wypiekane z toruńskiego piernika, pokrytego dekoracjami z kolorowego lukru. Także rurki miały duże powodzenie. Był to słodki piernik z twardego ciasta o grubości tektury, zawijany w rurki”.

<!** reklama>Różowe banany

Toruń w tym czasie, jak i później, słynął z wyrobu pierników. Dzieci jednak specjalnie za nimi nie przepadały. Alina Kowalska, urodzona w tym mieście w latach międzywojennych, zapamiętała najbardziej przysmak zwany makagigi - rodzaj paluszków z niemielonego maku, sklejonego miodem i karmelem.

- Na gwiazdkę dostawaliśmy zawsze chałwę i dużą puszkę landrynek - wspomina. - Uwielbialiśmy pochodzące z żydowskich sklepików pączki, tureckie bułeczki i cymes - był to bardzo słodki wyrób, głównie z marchwi. Z napojów pamiętam lemoniadę firmy Sinalco o bardzo różnych smakach, z których najbardziej w pamięć zapadł mi agrestowy oraz domowego wyrobu podpiwek, który szczególnie smakował w upały. Niedziele kojarzą mi się z niezapomianym smakiem waty cukrowej i lodów od Weyny. Szczególnie smakowały mi lody pistacjowe, ale nie ze sklepu, tylko u koleżanki. Jej mama miała w domu maszynkę do wyrobu tego zimnego smakołyku, posyłała nas do sklepu po lód, a po ukręceniu lodów była prawdziwa uczta. W pamięci został mi jeszcze widok kilku rodzajów bananów, w tym różowych, ze sklepowej wystawy. Nigdy ich nie posmakowałam, bo wówczas były za drogie, a po wojnie już nigdy ich nie zobaczyłam.

Zdzisław Raszewski, znakomity obserwator życia codziennego w międzywojennej Bydgoszczy zanotował w „Pamiętnikach gapia”, że lody głównie kupowano „z wózka”. Największym wzięciem cieszyła się mleczarnia przy ul. Gdańskiej blisko Świętojańskiej, gdzie zimne smakołyki w rożkach sprzedawano po 5 gr. Przed samą wojną hitem stały się lody „Pingwin”, oblewane czekoladą, na patyku, pierwsze produkowane w opakowaniu. Sprzedawcy tych lodów na ulicach, oblegani szczególnie przez młodzież, pojawili się w Bydgoszczy po raz pierwszy w czerwcu 1939 r., ubrani w złoto-żółte kurtki z niebieskimi wyłogami. „Pingwiny” kosztowały aż 20 gr.

<!** Image 3 align=none alt="Image 165372" >Raszewski pisał: „Ekskluzywnie było za to w „Soravii” na placu Tetralnym. Była tam lodziarnia prowadzona przez prawdziwego Włocha”. Z kolei kronikarz międzywojennego Torunia, Władysław Serczyk, zanotował w pamięci krainę smaków pochodzących z „cukierni Dorscha przy Rynku Staromiejskim, wytwórni cukierków Koeniga tamże oraz kolonialnego sklepu Kłopockiego na Szerokiej”.

To i owo z... witymą

Okres tuż po wojnie niewiele różnił się od lat 30. Drobna wytwórczość i handel nadal funkcjonowały. Jak wspominała Aleksandra Napierała-Kowalczewska, w końcu lat 40. najlepsze lody w Bydgoszczy były w... barach mlecznych, zwłaszcza „Pod Arkadami” naprzeciwko kościoła Klarysek. Z kolei inna bydgoszczanka, Maria Wodyk, w książce „O czym warto pamiętać” pisała, że w czasie niedzielnych spacerów jadała lody, lizaki, watę cukrową i piła nieśmiertelną oranżadę; w jej domu poza ptasim mleczkiem, czekoladą, chałwą, wafelkami i cukierkami spożywano smażone na patelni domowe karmelki, kręcony kogiel-mogiel, lizaki - czerwone kogutki na patyku, a na święta baranki i gwiazdorki z cukru. Wodyk wspominała: „Przepadaliśmy za irysami, cukierkami toffi i kolorową galaretką, to jednak były już rzeczy droższe i nieczęsto mogliśmy sobie na nie pozwolić. Wolno było za to kupować „Owowitymę”, brązowy witaminizowany proszek, mający wyjątkowy, trudny do opisania smak”.

Czas PRL-u był po tym względem dla młodego pokolenia trudny. W handlu państwowym dobre słodycze raczej bywały niż były, a prywatni cukiernicy mieli tzw. limity i też za wiele nie produkowali.

- Najpiękniejsze smaki dzieciństwa to chyba były lody - wspomina Tadeusz Malinowski, torunianin. - Rzadko, bo rzadko, ale czasami rodzice zabierali mnie do cukierni Poznańskiego przy Rynku Staromiejskim, obok hotelu „Trzy Korony”. Schodziło się w dół schodami - zapachy aż kręciły w nosie. Pamiętam wielkie skórzane fotele i niesamowity smak lodów casate własnego wyrobu, krojonych z kuli, o czterech, a nie trzech smakach. Uwielbiałem także lody u Lenkiewicza na Wielkich Garbarach i Weyny na Strumykowej. Obydwaj bardzo ze sobą konkurowali, obniżając ceny. Jeśli u jednego kulka kosztowała złotówkę, to u drugiego 90 groszy i na odwrót. Ale pamiętam też zupełnie niezłe lody społemowskie, sprzedawane z ulicznych wózków, nakładane do wafelków, lub też opakowane calipso, bambino i mewy.

O wyższości „Mandarynki”...

W pamięci Malinowskiego utrwaliły się też mieszanka wedlowska, michałki firmy „Wawel”, po które trzeba było wystawać w długiej kolejce przed firmowym sklepem przy Mostowej, ale i różnego rodzaju dropsy oraz biało-różowe pastylki cukrowe zawijane w folię po dziesięć sztuk, groszki owocowe, ryż preparowany w polewie owocowej, kamyczki, murzynki, batoniki „Maraschino”... - Nadzwyczajnie smakowały też napoje - mówi Malinowski. - Przed domem znajdowała się zielona budka oblegana przez piwoszy, ale były tam też lemoniada po 1,40 zł, oranżada po 1,60 zł, „Murzynek” po 1,80 zł i najlepsza z nich, rzadko osiągalna „Mandarynka” po 2,30 zł. Pamiętam też smak droższych napojów - „Płynnego owocu” i „Jantaru” na sztucznym miodzie. Konkurować z nimi mogła oranżada w proszku, wyjadana na sucho z torebek. Cudowne były też wizyty w „Delikatesach” na Szerokiej. Zawsze stały tam na parterze przepiękne, pachnące, oblewane czekoladą sękacze.

Wanda Sobolewska z Bydgoszczy za smak swojego dzieciństwa uważa wodę z sokiem z saturatorów.

- Stały praktycznie na każdym rogu ulicy - wspomina. - Wcześniej soku nie żałowano, później dawkowano go mniej. Potem pojawiły sie nawet automaty, ale zwykle nie było w nich szklanek, bo ludzie je kradli. Ale niezapomniane były dla mnie wizyty w „syfoniarni” przy Stawowej, gdzie wodą z pysznym sokiem napełniano nawet całe syfony! A po lody jeździliśmy w niedziele na ulicę Lelewela, gdzie przed okienkiem trzeba było stać w ogromnej kolejce czasem nawet i godzinę. Chałwa i marcepany były wówczas niedostępnym luksusem, ale my mieliśmy mnóstwo innych przysmaków - bloki kakaowe, kocie języczki, nugaty, torciki wedlowskie, kolorowe galaretki w bloku, lizaki z kwiatkiem na patyku, nadziewane wafle „smoczki”, batoniki z „krochmalem”, żelki miętowe z „Jutrzenki”, tabliczki czekoladopodobne, czekoladki „Danusie”. A wielkim światem powiewało, kiedy tato przywoził z Warszawy krajaną w dużych blokach czekoladę „dmuchaną” Wedla.

Fakty

Dawnego „Kopernika” czar

W latach 50. i 60. XX w. fabryka „Kopernik” w Toruniu produkowała m.in.: mieszankę toruńską na wzór wedlowski w ozdobnych kartonikach, pierniki i miodowniki różnego rodzaju, herbatniki kolombinki, całuski, afrykanki, koreanki, rebuski, blok piernikowy, malajski i kawowy, wafle jagodowe, olimpijki, mieszankę piernikową i krajankę z lukrem.

Fakty

Kanoldy zdrowotne

Reklama z „Dziennika Bydgoskiego” z 1933 r.: „Kanoldy zdrowotne! Wyrabia się z najszlachetniejszych surowców. Podstawą ich jest cukier i śmietana. Cukierki śmietankowe Kanolda zawierają 93 proc. substancyj odżywczych. Nie tylko cukierki śmietankowe Kanolda są niezrównane, wszystkie inne wyroby firmy Kanold także”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska