Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Bródka: Nie boję się klątwy chorążego, bo medale już mam. I chcę kolejnego

Tomasz Biliński
Tomasz Biliński
Paweł Relikowski/Polska Press
To ogromne wyróżnienie. Klątwa chorążego mi nie grozi, olimpijskie medale już mam. W tym złoty, z którego jestem szczególnie dumny, bo zimą mamy ich zdobytych bardzo mało - tłumaczył Zbigniew Bródka. Panczenista został chorążym olimpijskiej reprezentacji Polski i w piątek poprowadzi ją podczas ceremonii otwarcia igrzysk w Pjongczangu. Osobiście ma nadzieję, że powiększy swój dorobek. W Soczi zdobył złoto i brąz.

Długo zastanawiał się Pan nad propozycją bycia chorążym olimpijskiej kadry?
Na podjęcie decyzji miałem dziesięć minut. Chociaż wcześniej przypuszczałem, że jestem w gronie tych, którzy mogą dostąpić tego zaszczytu. I tak naprawdę byłem na to zdecydowany od samego początku. To ogromne wyróżnienie. Klątwa chorążego mi nie grozi, olimpijskie medale już mam. W tym złoty, z którego jestem szczególnie dumny, bo zimą mamy ich zdobytych bardzo mało.

Łatwiej Panu jechać na igrzyska, gdy już je ma?
Na pewno moja rola jest nieco inna, bo jestem mistrzem. Wszyscy liczą, że powtórzę sukces, ale osobiście nie nakładam na siebie takiej presji. Oczywiście ona jest, ale inna, nie paraliżuje. Jestem świadomy tego, jak jestem przygotowany i tego, co przeszedłem w ostatnim czasie. Jadę walczyć i dać z siebie 110 proc.

Cztery lata temu do Soczi jechał Pan jako zdobywca Pucharu Świata na 1500 m. Obecnie nie ma Pana nawet w dziesiątce.
Ale nadal jestem groźny! Mam duże doświadczenie i będę na nim bazował. Oby tylko zdrowie dopisało i będę w optymalnej formie. Mam nadzieję, że wszystko ułoży się tak jak w Soczi. Sezon przygotowawczy był dla mnie najtrudniejszy ze względu na kontuzje. Tym bardziej, że pojawiła się w momencie kwalifikacji do igrzysk. Cieszę się, że mimo urazu udało się zapewnić miejsce w rywalizacji na 1500 m. Niedosyt pozostał jeśli chodzi o drużynę. Dałem z siebie wszystko, ale kontuzja miała wpływ na niepowodzenie.

Start na 1500 m będzie Pana jedynym podczas igrzysk.
Chciałbym wystartować w kilku konkurencjach, ale okres kwalifikacji był dla mnie bardzo trudny. Głównie przez kontuzje. Jeśli chodzi o bieg drużynowy, to jesteśmy pierwszymi rezerwowymi. Wskoczymy, jeśli ktoś się wycofa. Reprezentacja Nowej Zelandii ma tylko trzech zawodników. Jeśli któryś z nich dozna kontuzji, wtedy my staniemy na starcie. Choć oczywiście nikomu źle nie życzę. Zapewniam, że nie będzie to dla nas problemem. Znamy się od bardzo dawna, jeździmy ze sobą osiem lat, więc w każdej chwili jesteśmy w stanie godnie reprezentować kraj. W każdym razie obecnie skupiam się tylko na swojej indywidualnej szansie, 13 lutego o godz. 12 czasu polskiego. Będę gotów.

Na torze w Pjongczangu startował Pan rok temu. Czym on się wyróżnia?
Jest szybszy niż pozostałe, także ten w Soczi. Organizatorzy zapowiadają rekordy świata, choć aż tak bardzo w to nie wierzę. Natomiast mam nadzieję, że lód będzie stabilny, a nie taki jak w Soczi, gdzie potrafił się zmieniać praktycznie co bieg.

Brak Rosjan zmieni układ sił w stawce?
W biegu na 1500 m na pewno. Dienis Juskow to w końcu trzykrotny mistrz świata. Patrząc na jego formę w ostatnim czasie, był faworytem do olimpijskiego złota. Zatem będzie łatwiej, ale na ile, to zobaczmy.

Kto będzie Panu kibicował?
Bezpośrednim wsparciem w Pjongczangu będzie żona będzie na miejscu. Poza tym liczę też na kibiców, którym cztery lata temu po moim medalu zakręciła się łezka w oku. W kraju kciuki będą ściskać bliscy i oczywiście koledzy ze straży pożarnej. Pytali już kiedy i o której startuję. Akurat dla nich to będzie trzecia zmiana, więc już pozdrawiam wszystkich tych, którzy będą wtedy w pracy. Oby nie było w tym czasie żadnych pożarów i nie musieli wyjeżdżać na ratunek.

Jakie to były cztery lata od poprzednich igrzysk?
Wyglądały jak sinusoida. Chciałbym być na samym szczycie, ale w sporcie to niezwykle trudne. Udaje się tylko nielicznym. Choć chciałbym znowu zdobyć ten najważniejszy medal. Jako młody chłopak marzyłem, by pojechać na igrzyska. Udało się do Vancouver. Po nich powiedziałem sobie, że na następne pojadę po medal, wróciłem z dwoma. Jestem szczęśliwy. Do Korei jadę po coś jeszcze. Natomiast fajne jest, że powstał tor łyżwiarski. Co prawda nie pomógł nam w przygotowaniach do igrzysk, ale zostanie na lata i młodzież która już trenuje albo będzie chciała zacząć, nie będzie musiała jeździć za granicę.

To jaki wynik usatysfakcjonuje Pana w Pjongczangu?
Odpowiem przekornie – stać mnie na wszystko. Po igrzyskach w Soczi nie osiadłem na laurach. Trzymajcie kciuki, będzie dobrze.

Pytał i notował Tomasz Biliński

Stefan Hula: Dobre wyniki zawdzięczamy trenerowi Horngacherowi

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zbigniew Bródka: Nie boję się klątwy chorążego, bo medale już mam. I chcę kolejnego - Portal i.pl

Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska