Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zrzuciłam zasłony

Paulina Błaszkiewicz
Paulina Błaszkiewicz
Czasami daję sobie luz, czasami w ogóle o siebie nie dbam, bo tak chcę. Są wschody i zachody. Nie zakłócimy cyklu. To trochę tak, jak w miłości. Trzeba się poznać i wiedzieć, że raz się oddalasz, a raz zbliżasz. Złe chwile też są potrzebne. - Z Magdaleną Czerwińską* rozmawia Paulina Błaszkiewicz

Wyglądasz na bardzo wypoczętą. Za chwilę w kinach pojawi się film „Bogowie”, w którym grasz żonę profesora Zbigniewa Religi. Rozumiem, że teraz przyszedł czas na odpoczynek?
Żyję falami. Jak mam cel, wyzwanie i jestem w tak zwanej gotowości, to mogę osiągnąć wyżyny formy. Jestem zadaniowcem. Najpierw na coś, kolokwialnie mówiąc, zasuwam, a potem muszę odpocząć. To normalne, bo kiedy już pojawia się u mnie stres, to jest naprawdę mocny. Organizm sam potrzebuje zresetowania.

Ten stres pojawia się dlatego, że wykonujesz ryzykowny zawód? Mówi się, że wszystko zależy od nas samych…
Na poziomie filozoficznym na pewno tak jest, ale są sytuacje towarzyskie, które mają wpływ na to,
czy będę miała pracę, czy nie. To loteria, która zależy między innymi od tego, czy jesteś w grze.

Jesteś absolwentką krakowskiej PWST - renomowanej szkoły teatralnej. To pomaga w byciu aktorką?
Jakie to ma dzisiaj znaczenie? Nikt mi nie da roli tylko dlatego, że skończyłam krakowską szkołę… Do współpracy zaprasza się ludzi, którzy są sprawdzeni, na których można liczyć - tak to działa. OK, ta szkoła sprawiła, że jestem traktowana poważnie, ale tak samo dobrze może grać ktoś, kto nigdy się tam nie uczył. Nie mam nic przeciwko temu, pod warunkiem, że rola jest dobrze zagrana. Ale jak w kinie podczas oglądania filmu myślę „What the f…”, to już mam.

Chodzisz na takie filmy?
Nie, nie chodzę na takie filmy (śmiech). Wolę te, przy których aktorzy przez pół roku pracują nad scenariuszem. Wtedy nie ma siły, żeby to się nie udało. Są tak przesiąknięci postacią, że ona sama zaczyna w nich żyć.

Tak było u Ciebie z postacią Anny Religi?
To był ważny moment na mojej drodze, ponieważ pierwszy raz wcielałam się w postać, która jest bezpośrednim świadkiem granych przeze mnie wydarzeń i może na bieżąco konfrontować scenariusz z rzeczywistością. W mojej ocenie to bardzo delikatna chwila, wymagająca poszanowania dla człowieka i jego prywatności - szczególnie, że w tym przypadku dotyczy wspomnień o mężu. Premiera „Bogów” już za chwilę, ale ja z wielką niecierpliwością, a zarazem radością czekam też na premierę filmu „Matka”, w którym zagrałam główną rolę.

To, że sama jesteś matką, pomogło Ci w stworzeniu tej postaci?
Pomogło, ale miałam też takie sceny, że to bycie matką we własnym życiu bardzo mi przeszkadzało. Pamiętam dzień zdjęciowy na placu zabaw, kiedy moja bohaterka w chorobie alkoholowej, a właściwie jej kulminacyjnym momencie, dostaje szału, bo nie może znaleźć syna… Idzie w rozpaczy na plac zabaw i myśli, że tam go znajdzie. Paweł Dyllus - operator zdjęć do tego filmu - wymyślił scenę, w której moja bohaterka wchodzi na prawdziwy plac zabaw. Nikt, poza mną, z obecnych na tym placu nie wiedział, że bierze udział w filmie, ponieważ kręciliśmy to wszystko z ukrycia. Wyobraź sobie, jak mogłam się czuć. To było dla mnie arcytrudne zadanie. Ekipa nie potrafiła tego zrozumieć, wszyscy mi mówili: wchodzisz, grasz, a później zapominasz.
Ciężko to zapomnieć. Jedna z matek na tym placu zabaw zadzwoniła po straż miejską.

To chyba komplement dla Ciebie?
Tak, ale mimo wszystko to było ciężkie.

Ten film to jedna z tych prawdziwych, trudnych historii, które warto przenieść na duży ekran?
Zdecydowanie tak. Długo spotykałam się z kobietami, którym z powodu nadużywania alkoholu odebrano dzieci. One idą do aresztu i są w fatalnej formie. Biorą się w garść, żeby odzyskać dziecko, ale najpierw jest syndrom odstawienia alkoholu, do tego dochodzi jeszcze rozpacz i tęsknota… Nie wspominając o tym, co przeżywają w takich momentach same dzieci.

Myślisz, że ten film przełamie jakieś tabu? W Polsce rzadko robi się filmy o piciu, szczególnie o piciu kobiet. Był „Żółty szalik” Janusza Morgensterna i „Pod mocnym aniołem” Smarzowskiego, w którym też zagrałaś, ale to wszystko przykłady kina męskiego.
Sytuacje z życia przekładają się na kino. Dlaczego kobietom się nie pomaga, kiedy w ich domu jest przemoc? Dobrze, pomaga się… Napruty mąż bije kobietę i dziecko, ona nie wytrzymuje, idzie do domu opieki z dzieckiem, a ten ch… za przeproszeniem zostaje w jej mieszkaniu. Co to jest za prawo? Nic dziwnego, że po kolejnej próbie przeprosin z jego strony, ona wraca. To bardzo ciekawe sprawy…

…które mają miejsce nie tylko na warszawskiej Pradze, ale również na grodzonych osiedlach…
To się może dziać wszędzie. Tak samo jest też z piciem…

Powiedziałaś, że bycie matką trochę przeszkadzało Ci w graniu matki - alkoholiczki, ale powiedz, jak szukałaś środków, by stworzyć tę postać? Każdy aktor powie, że postać trzeba przepuścić przez siebie…
Nie musiałam pić, żeby zagrać alkoholiczkę. Przecież nie chodziło o to, żeby zrozumieć, ile ona wypiła. Chodziło o emocje, jakie ten alkohol w niej wyzwalał, agresję lub chęć dalszego picia. Tworząc postać szukam ludzi, buduję swój świat. Zgłosiłam się do człowieka, który prowadzi terapię dla kobiet. Odwiedzałam też domy, w których takie kobiety jak moja bohaterka mieszkały. Były w nich puste ściany, jak makiety. Brakowało nawet cukru do herbaty. Takie spotkania wywołują niesamowite przemyślenia…

Na przykład jakie?
Ile schodów brakuje do tego, żeby być na ich miejscu? Zaczynasz szanować swoje życie i chcesz o nie dbać. Trzymam kciuki za takie przemyślenia i uważam, że takim kobietom trzeba dawać szansę. Jak grałam „Matkę” miałam w sobie dużo bólu, który chciałam wypuścić. Dla mnie ten film był terapią, formą oczyszczenia, spuszczeniem wody. Po każdej scenie paradoksalnie było mi lżej w życiu. Wychodziłam z planu jak nowo narodzona. To jest świetne w tym zawodzie, że możesz dać upust swoim emocjom i nie musisz ich gromadzić w sobie.

Bierzesz przykład ze swojego syna?
Jasne. To mój najwspanialszy nauczyciel.

Czego się można nauczyć od takiego malucha?
Tego, co w życiu jest najważniejsze, czyli szczerości. Nie ma w nim żadnej kalkulacji, myślenia o jutrze. Jest tu i teraz. Mój syn codziennie jest moim mistrzem.

Brakuje Ci szczerości?
Mnie nie brakuje. Doszłam do tego etapu, że sama jestem szczera i takimi ludźmi się otaczam. Moi bliscy wiedzą, jaka jestem. Nienawidzę obłudy. Nie mam z tym problemu, bo nie biorę odpowiedzialności za kogoś, ale wcześniej było mi bardzo przykro, że ktoś mnie nie lubi. Dużo pracy włożyłam też w budowanie relacji. Ale zaczęłam od siebie.

Czego się dowiedziałaś o sobie?
Tego, że trzymam dystans. Wcześniej wydawało mi się, że jestem otwarta.

Kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy, też pomyślałam, że jesteś zdystansowana…
Trochę zagrałam (śmiech). Dystans był, bo spotkałyśmy się zawodowo. Musiałam ci się przypatrzeć. Biorę odpowiedzialność za słowa, które mówię.

Jesteś też odpowiedzialna za projekt dotyczący kobiet. Powiesz coś więcej na ten temat?
Nie wiem, czy mogę, żeby nie zapeszyć. Bardzo chcę zrobić ciekawy projekt o kobietach aktorkach i wszystko wskazuje na to, że może się to udać. To będą raczej pytania postawione kobietom, które mnie wydają się interesujące w kontekście konkretnej osoby i konkretnej sytuacji.

Możesz zdradzić jedno z tych kluczowych pytań?
Nie zdradzę ci tego jeszcze. To ty możesz mi podpowiedzieć parę pytań (uśmiech). To będzie spotkanie aktorki z aktorką, kobiety z kobietą.

Lubisz kobiety?
Uwielbiam, choć przez trzydzieści lat życia wydawało mi się, że bardziej lubię facetów i że bardziej odpowiada mi męskie towarzystwo.

A co z kobiecą rywalizacją? Niektórzy nadal twierdzą, że największym wrogiem dla kobiety jest druga kobieta…
To bzdura! Słabe kobiety ze sobą rywalizują. Takie, które widzą zagrożenie w tym, że masz kieckę, że jesteś umalowana. Silne kobiety, czy kobiety dowartościowane nigdy nie zazdroszczą
drugiej kobiecie, tylko cieszą się z tego, co ona ma.

A przez kogo kobiety się dowartościowują? Przez mężczyzn?
A dlaczego miałyby? Ja nie potrzebuję się przez kogoś dowartościowywać. Musi mi być dobrze samej ze sobą. Wtedy mogę wybrać fajnego faceta i nie popełnię błędów, bo będę wiedziała, ile mogę poświęcić. Będę też wiedziała, że muszę stworzyć przestrzeń dla siebie. Kobiety
stają się bardziej męskie, a faceci bardziej kobiecy… Oni często mają z tym problem, ale
- wbrew pozorom - to jest pozytywne. Wszyscy mamy w sobie jakieś pierwiastki tej drugiej strony, musimy je odkryć i zaakceptować.

Za co Ty tak naprawdę lubisz kobiety?
Za delikatność, za ciepło, za to że potrafią działać w ekstremalnych sytuacjach. Z kobietami możesz poczuć się jak w jednej drużynie. Jak jesteś z przyjaciółką, to jest między wami ten specyficzny rodzaj chemii. Tą przyjaciółką może być mama, sąsiadka, ciotka, ale do takich relacji trzeba wybierać mądre kobiety, które powiedzą czasem: „Nie zgadzam się z tym”. Cenię takie osoby. To jest bardzo trudne, sama całkiem niedawno coś takiego przeżyłam. Moja przyjaciółka powiedziała mi: „Nie mogę tego dla ciebie zrobić”. To było dla mnie ciężkie, ale wiem, że ona jest bardzo mądra i bardzo ją za to szanuję. Jest silna i mogę się jej poradzić, bo ma swój punkt widzenia, który jest odrębny od mojego. Ten punkt widzenia umacnia naszą przyjaźń.

Czy aktorstwo pomaga Ci w życiu?
Jestem wdzięczna, że ten zawód daje mi możliwości rozwoju. Teraz przygotowuję się do nowej sztuki - „Idioty” w reżyserii Igora Gorzkowskiego w Studiu Teatralnym Koło w Warszawie i czytam Dostojewskiego. Znowu muszę się zanurzyć w ten świat, mogę w nim być. Poza tym jeżdżę w różne miejsca, w których spotykam genialnych ludzi.

A co z prozą życia?
Ona po prostu jest - płacenie rachunków, bycie z dzieckiem, a nie włączanie mu telewizora. Ale to fantastyczne rzeczy, które po trzydziestce zaczęłam widzieć. Zrzuciłam zasłony i wyszłam na świat. Wcześniej nie mogłam zrozumieć, na czym polega to magiczne zdanie: „Otwórz się”. Dziś wiem, że chodzi tylko o wybór. Własny wybór.

Na kim możesz polegać?
Na mojej mamie, ale mam to szczęście, że mogę też liczyć na kilka innych osób.

A mężczyzna jest Ci potrzebny?
Tak.

Do czego?
No właśnie próbuję to zrozumieć (śmiech). Chciałabym, żeby był potrzebny. Mówi się, że w naszym życiu pojawiają się partnerzy, na których jesteśmy gotowi. Tak samo jest z przyjaciółmi. Więc jeśli kogoś wybieram, a on zrobi mnie za przeproszeniem w balona, to ja później nie płaczę, bo wiem, że takiego wyboru dokonałam. Żeby kogoś do siebie dopuścić, muszę z nim trochę pobyć, zaufać mu. Tylko wtedy mogę pójść z człowiekiem dalej.

Masz takie poczucie, że jesteś samowystarczalna?
Tak, ale to na dłuższą metę nie ma sensu. To takie poczucie samowystarczalności na krótkich nogach. Wydaje mi się, że tajemnica tego, na czym to wszystko polega, tkwi w bardzo prostych rzeczach. Im dalej uciekamy od tych prostych rzeczy, kupujemy coś, nakręcamy swoje własne ego, tym bardziej zderzamy się z rzeczywistością później. To jest trudne.

Jesteś trudna?
Tak. Jestem trudna, bo jestem zmienna.

Jak każda kobieta…
Widzisz, wszystkie jesteśmy trudne (śmiech).

Kiedy opowiadasz o swoim dziecku, bije od Ciebie radość. Pojawienie się Twojego syna na świecie było zaplanowane? Decyzja o macierzyństwie w przypadku aktorki musi być jeszcze trudniejsza…
Absolutnie zaplanowałam swoje macierzyństwo. Usiadłam i stwierdziłam, że właśnie teraz jest ten czas, że trzeba się podzielić. Pamiętam dzień, kiedy tak pomyślałam. Mój syn jest bardzo silny. Powstał z miłości i wszystko już zagrało. Ja byłam spokojna. Ciąża i pojawianie się nowego życia są magiczne. Twoje dziecko wszystko czuje, np. strach albo jakiś rodzaj braku akceptacji z Twojej strony. Wierzyłam w to i nadal wierzę. Dodatkowo mój syn ma to szczęście, że ma bardzo mądrego tatę.

A wierzysz, że niektóre kobiety nie chcą mieć dzieci, po prostu?
Nie mam powodu, żeby się z tym nie zgodzić. Każdy ma prawo do własnego zdania.

A co z tym czasem? Kiedy jest czas na posiadanie dziecka? Podobno nigdy.
Nie ma czasu na dziecko. Ja bym inaczej zadała pytanie: „Czy ty jesteś gotowa na to dziecko?”. To, że nie ma czasu jest jasne, bo zawsze znajdzie się coś innego do zrobienia.

Jesteś jedyną kobietą z filmu „Bogowie”, o której się mówi…
Nie przebijałam się przez męski tłum - może dlatego (śmiech). Grałam z moim filmowym mężem, czyli Tomkiem Kotem. Razem budowaliśmy ten dom, a ja zastanawiałam się nad tym, jaką ta kobieta miała kuchnię, jak stała, jak tęskniła, jak go dotykała, jak spędzała czas?

Jest w tym filmie taka piękna scena jak prof. Anna Religa stoi w oknie…
Zawsze wydawało mi się, że jak kobieta stoi w oknie, to czeka z miłości i ona czekała… Całe życie czekała na niego.

Warto czekać?
Nie wiem. A może to szczęście, kiedy cały czas wierzy się w to, że warto? To stawia nas w zupełnie innej pozycji. Czekanie na niego, na bycie razem, na dom, na jutro… Uważam, że zawsze warto, jak jest drugi człowiek. Mówię tak również przez pryzmat pracy, którą wykonuję. Jak coś robisz, musi być drugi człowiek. Nie okłamujmy rzeczywistości.

Długo czekałaś po dyplomie na swoją pierwszą rolę?
Tak. Na początku nikt mi nie chciał dać pracy. Mówili o mnie: „Ona jest taka ciemna i taka mocna”. Jakaś paranoja! Jak masz czarne oczy, to już jesteś mroczna i nie ma w tobie wrażliwości czy spokoju. Możesz grać prostytutki, panie prokurator albo kochanki. Mój rozwój osobisty był o wiele większy niż stereotypowe myślenie o mnie.

Myślałam, że bardziej liczą się talent i umiejętności niż wygląd…
Jasne, że tak, ale takie jest podejście. Niestety nadal mało osób chce ryzykować i szukać.

A Ty lubisz ryzyko?
Kto nie ryzykuje, ten nie tańczy. Robię swoje, taka jest moja droga i nie będę nikogo za to przepraszać.

Zawsze byłaś taka świadoma siebie?
Dopiero teraz wchodzę w galop. Wiem, co jest trudne i z czym muszę sobie poradzić. Każda rola mnie umacnia, ale jednocześnie jeszcze bardziej umacnia mnie w przekonaniu, że ten zawód wybrał mnie, a nie ja jego. Zawsze taka byłam. Biegałam do MDK-u na zajęcia, sama zapisałam się do szkoły muzycznej i ją skończyłam. Byłam jakimś turbo-gigantem, wracałam do domu po 21 i ze wszystkim sobie radziłam.

Dzisiaj też sobie tak radzisz?
Dzisiaj już nie użyłabym słowa turbo (śmiech). A tak poważnie, wyznaję zasadę, że zmiany trzeba zacząć od dziś. Od tego, co dzisiaj postanowię zależy wszystko. Małymi krokami - to bardzo trudne, ale działa. Udało mi się uwolnić od jakichś demonów. Czasami daję sobie luz, czasami w ogóle o siebie nie dbam, bo tak chcę. Są wschody i zachody. Nie zakłócimy cyklu. To trochę tak, jak w miłości. Trzeba się poznać i wiedzieć, że raz się oddalasz, a raz zbliżasz. Nie można się bać tych złych chwil, bo one też są potrzebne. Zaczynam lubić swoje życie i to jest super. Nie przeczytałam jednej książki, by coś zmienić, ale kilkadziesiąt, po to, by pokonać jakiegoś potwora w sobie i zwalczyć pewne słabości. Są rzeczy, które mną rządzą, ale jeszcze nie mam siły się z nimi zmierzyć. Może za chwilę mi się to uda. Życie ma sprawiać przyjemność i nie chodzi mi tutaj o jakiś wyjazd do SPA, ale umiejętność zorganizowania tego życia. Trzeba być otwartym na niespodzianki, nawet jeśli widzi się, że wszystko jest skomplikowane i zmienne.

*Magdalena Czerwińska

Aktorka filmowa i teatralna, urodzona 36 lat temu w Toruniu, absolwentka PWST. 10 października do kin wchodzi najnowszy film z jej udziałem „Bogowie” w reżyserii Łukasza Palkowskiego. Mama 6-latka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zrzuciłam zasłony - Express Bydgoski

Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska