Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie nieuwiązane krawatem

Gabriela Ułanowska
Kompozytor i aktor KRZYSZTOF DZIERMA mówi o wyższości wsi nad miastem i życia nad sztuką.

Kompozytor i aktor KRZYSZTOF DZIERMA mówi o wyższości wsi nad miastem i życia nad sztuką.

<!** Image 2 align=right alt="Image 115981" sub="Fot. Gabriela Ułanowska">Z wykształcenia jest Pan kompozytorem. Rodzinne tradycje muzyczne zadecydowały o wyborze zawodu?

Kompozytorem zostałem z lenistwa.

A może z powodu talentu?

Nie wiem. Do szkoły muzycznej trafiłem przypadkowo. Nie byłem specjalnie grzeczny i żeby zająć mi czas, zapisano mnie na lekcje muzyki. To miało mnie utemperować. Potem pięć lat uczyłem się w technikum elektrycznym. Chciałem zostać elektrykiem, chociaż o naśladowaniu Wałęsy nie było jeszcze wtedy mowy. W klasie maturalnej nie wiedziałem, co robić dalej, więc poszedłem do wojska, żeby mieć czas na podjęcie decyzji. Zamiast służyć w wojsku dwa lata, z powodu stanu wojennego spędziłem tam dwa i pół roku. Wtedy postanowiłem zdawać do Akademii Muzycznej. W tym czasie poznałem Tadeusza Słobodzianka i Piotra Tomaszuka, wciągnąłem się w teatr i tak zostało. Od dwudziestu lat pracuję w teatrze, wykładam na Akademii Teatralnej w Białymstoku emisję głosu, historię i teorię muzyki. I czasami występuję na scenie.

Kiedy jednak wpisujemy Pana nazwisko w wyszukiwarkę internetową, dowiadujemy się, że jest Pan aktorem znanym z filmowego cyklu Jacka Bromskiego „U Pana Boga za piecem” i „U Pana Boga w ogródku”, gdzie wciela się Pan w postać księdza Antoniego. Czuje się Pan aktorem?

<!** reklama>Nie. Aktor z wykształceniem zawodowym dysponuje warsztatem, którego mi brak. Mam od dawna kontakt ze sceną, powinienem wiedzieć, na czym to polega, ale nie wiem. Gdybym nazywał siebie aktorem, obrażałbym aktorów. Każdy ma prawo wyjść poza swój zawód, bo nie święci garnki lepią. Niedawno skończyłem robić u siebie na wsi łazienkę, a więc spełniłem się jako glazurnik i wyszło mi całkiem nieźle. Jestem z siebie dumny, ale czy jestem glazurnikiem?

Głosy internautów na temat Pana aktorstwa są entuzjastyczne, np.: „Jest niesamowitym aktorem bez papierka.” A co spowodowało, że zdecydował się Pan zagrać w teatrze (m.in. występuje Pan w „Krótkim kursie piosenki aktorskiej” w Baju Pomorskim)?

To sprawa reżysera Wojtka Szelachowskiego. Współpracujemy już trzydzieści lat. Kiedyś pracowaliśmy przy studenckim spektaklu dyplomowym pt. „Krzesło”. Trzy dziewczyny śpiewały i potrzebowały jakiegoś „kleju” między piosenkami. Więc Wojtek wymyślił, że wdam się w dysputę z Arystotelesem, czy krzesło jest drewniane, czy nie. Okazało się, że nie! Potem robiliśmy kolejny spektakl, w którym miałem gadać z kurą. Tekst pisaliśmy całą noc. Umieściłem go na kartkach i porozlepiałem je gdzie się dało. W jednej ze scen pojawiali się Lenin i kura. Kartki mi się pomyliły, teksty pozamieniały, widzowie ryknęli śmiechem, akustyk szybko puścił piosenkę... I tak się zaczęło. Potem był „Płaszcz” Gogola i w końcu Teatr Mały w Warszawie z „Krótkim kursem piosenki aktorskiej”, w którym zobaczył mnie Bromski.

„Kurs...” dowcipnie usiłuje odpowiedzieć na pytania, kim jest aktor i na czym polega sztuka. Usiłuje Pan przekonać w tym spektaklu swojego brata do sztuki. A czym dla Pana jest sztuka?

Szczerze? Uważam, że to taka sama profesja jak każda inna. Gloryfikowanie ludzi, którzy zajmują się sztuką, jest nieuzasadnione. Nie są ani lepsi, ani gorsi od reszty. Trzeba po prostu wykonywać swój zawód rzetelnie. Sztuka jest dziedziną wpisaną w rozwój cywilizacji. Pytają mnie, czy gram dla przyjemności, a ja odpowiadam, że dla przyjemności grabię liście. Praca nie może być hobby. Trzeba ją oczywiście lubić, ale to jest zawód wykonywany także po to, żeby zarabiać. Z drugiej strony, każdy twórca jest egoistą, ja zresztą też. Jeżeli coś napiszę i mnie się to podoba, to nie obchodzi mnie, czy podoba się innym. Nauczyłem się także odmawiać. Jednak nie leżę. Jadę na wieś. Wstaję raniutko, do pierwszej popracuję, a potem odpoczywam, ale to znaczy, że zasuwam: koszę, grabię, kleję płytki, maluję... Mam 50 lat, nie muszę gonić za każdą pracą, chcę być uczciwy wobec tego, co robię.

Komponowanie muzyki teatralnej jest specyficzną działalnością. Jak powstaje oprawa muzyczna do spektaklu?

Kiedyś to faktycznie była oprawa. Ale od czasów Jarockiego i Lupy teatr nastawia się na partnerstwo. Reżyser, scenograf, kompozytor współtworzą spektakl. Sztuka teatralna to wytwór, w którym wszystkie warstwy się przenikają. Idealnie ilustruje to porównanie do tortu: czasami warstwa kremu jest grubsza niż ciasta, a czasami odwrotnie. Bywa, że muzyka pełni w spektaklu rolę „zapchajdziury”, a bywa, że jest główną bohaterką. Podobno najlepsza jest ta, której nie słychać, ale ja się z tym nie zgadzam. Pisząc muzykę do spektaklu zapoznaję się ze scenariuszem, rozmawiam z reżyserem. Często muzyka powstaje w czasie prób. Teraz nagrywa się próby, zabieram więc nagrania do domu, oglądam, potem komponuję.

Rola księdza w „U Pana Boga za piecem” przyniosła Panu popularność, która jednak nie zmieniła Pana jako człowieka. Kolega z wojska napisał: „zawsze byłeś skromny, tak pamiętam ciebie z wojskowej orkiestry”. Na jakim instrumencie Pan grał?

Po okresie unitarnym trafiłem do orkiestry. Grałem na puzonie, ale nie mogłem złapać siódmej pozycji. Z tą popularnością to jest różnie. Czasami ma dobre strony, czasami nie. Dobre, gdy idę do urzędu, sklepu i szybko załatwiam sprawy. Ale kiedy chcę zachować anonimowość, to przeszkadza. Jeśli ktoś jest próżny, to pewnie mu to odpowiada.

Jest więc Pan skromny...

A jaki mam być? Robię, co robię i nie widzę w tym nic niezwykłego.

Od lat występuje Pan na scenie i komponuje muzykę, ale dopiero udział w filmie uczynił Pana sławnym.

Siła mediów. Ktoś powiedział, że „nieważne, co się mówi w telewizji, ale ważne, ile razy się pokazuje”. Nie rozumiem robienia koło siebie medialnego szumu, chęci zaistnienia za wszelką cenę, choćby ubraniem. Mam w szafie stertę ubrań, są niemodne, ale co to szkodzi? Ubranie jest po to, żebym nie zmarzł, a nie do zwracania uwagi. Osobowości nie zaznaczy się czubem na głowie, ona jest we mnie. Jeśli skromnością jest niemanifestowanie siebie na zewnątrz, to jestem skromny.

Ksiądz Antoni z Królowego Mostu to bardziej gospodarz niż duchowny. Powiedział Pan, że w tej roli jest wiele z Pana samego. Mieszka Pan pod Białymstokiem, zajmuje się Pan gospodarstwem...

Od dwudziestu lat żyję i na wsi, i w mieście. Kupiłem tę ziemię, bo teść niedaleko miał pasiekę. Moja żona mówi, że ożeniłem się nie z nią, tylko z jej ojcem. Spędzaliśmy u niego zawsze wakacje i w końcu zapytałem, czy te pola obok można kupić. Teraz rosną tam posadzone przeze mnie dwudziestoletnie sosny. Dokupowałem pola i oswajałem tę ziemię dalej. Kiedy na początku stanąłem na niej, spojrzałem dookoła, zamknąłem oczy i ujrzałem to, co jest tu teraz. Ludzie mówią, że u mnie jest pięknie. Ale to nie jest żadne stare siedlisko, to ja stworzyłem ten świat. Czasami wspominam okres, kiedy budowałem pierwszy dom. Nie miałem pieniędzy, ale na wiosnę kupiłem furę i konia. Zwoziłem z lasu wiatrołomy. Pozwolił mi je zbierać zaprzyjaźniony gajowy i miałem drewno na budowę. Konia i furę sprzedałem jesienią.

Co daje Panu życie dalekie od miejskich przyjemności?

Spokój. To nie znaczy, że nie lubię ludzi. Denerwuje mnie tylko głupota. W mieście drażnią mnie ściśnienie ludzi na małej powierzchni, hałas i pośpiech. Na wsi w nocy widać gwiazdy, które w mieście nie są tak wyraziste. Prawdziwą szadź też zobaczyłem dopiero u siebie. Skończyły się moje dolegliwości, bo pewnie wynikały ze stresu i braku ruchu. Nabrałem dystansu do świata i jestem szczęśliwy.

Gospodarskie zachowania księdza Antoniego zna Pan z autopsji, zachowania przy ołtarzu podpowiadał Panu nieżyjący już ksiądz Kalinowski. Jest Pan w tej roli tak autentyczny, że niektórzy brali Pana za duchownego...

Tak. Kiedyś w Sokółce podchodzą do mnie kobiety i mówią: „ale ksiądz to nie z naszej parafii”. Odpowiedziałem: „Nie, z Królowego Mostu”. Pokiwały głowami i poszły. One nie wiedzą, że tam nie ma kościoła, tylko cerkiew.

Kościół w Królowym Moście to kościół w Sokółce, niedaleko której Pan mieszka. Nie lękał się Pan, że sprowadzając ekipę filmową zakłóci Pan spokój „samowystarczalnej duchowo prowincji, która nie potrzebuje innego świata”? To zdanie napisała Maria Dąbrowska, było ono mottem filmu.

Nie, bo tam, gdzie mieszkam, zdjęć nie kręcili. Nie wpuściłbym ekipy. Natomiast ludzie w Sokółce identyfikują się z filmem. Uważają, że opowiada o nich. Lubią reżysera, aktorów i pomagali przy powstawaniu filmu. Bromski dowiedział się o tych terenach od Anny Romantowskiej. Pojechaliśmy do Supraśla, bo tam chciał kręcić, a ja wtedy zabrałem go do Sokółki, bo wiedziałem, że znajdzie w niej kościół, plebanię, ogród, wędzarnię, szklarnię - wszystko jak w scenariuszu.

Premiera trzeciej części zatytułowanej „U Pana Boga za miedzą” odbędzie się 19 czerwca. W informacji dystrybutora czytamy o podlaskim Macondo... Czy w Królowym Moście odnajduje Pan magię podobną do stworzonej przez Marqueza w „Stu latach samotności”?

Film jest już zmontowany. Rzeczywiście opowiada o magicznym świecie. Bromski archaizuje miasteczko. Sprowadził przekupki, wozy, przeganiał ulicami świnie. Tego już tam nie ma, to taka zabawa z czasem. Dla mnie ten świat już nie jest magiczny, bo ja jestem jego częścią. Magiczne są tu spokój i życie „nieuwiązane krawatem”. Film już widziałem, więc mogę coś powiedzieć, bo kręcąc ma się tylko obraz fragmentaryczny. Czytając scenariusz pomyślałem: „O, Jezu, nie powinno dorabiać się dalszego ciągu, bo jest zawsze gorszy”. Ale po obejrzeniu filmu ucieszyłem się, bo mi się podoba. Ksiądz w nim obchodzi 60. urodziny. Kiedy przeczytałem to w scenariuszu, poszedłem do Jacka Bromskiego i mówię: „Jakie 60 lat? Ja mam 50!”. On na to: „Nie martw się, pójdziesz do charakteryzatorni, to cię odmłodzą do tych 60 lat”.

Nadeszła wiosna. Czy u Pana na Podlasiu widać już jej oznaki?

U nas zawsze dłużej leży śnieg. Ale moja łoza ma już bazie. Olchy są jeszcze fioletowe, ale niedługo się zazielenią. Dwa lata temu zacząłem budować całoroczny dom. Dotąd musiałem jesienią zamykać wszystko i wracałem na wiosnę. Teraz mogę być tam cały czas. Zmarła moja sąsiadka, której pielęgnowałem ogródek. Mam psa, który nie jest mój, tylko całej wsi, ale gdy przyjeżdżam, przychodzi i jest ze mną. Chcę mieć kilka kur i hodować kozę...To mój świat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska