Na Motoarenie Zenek Martyniuk, gdzie indziej Rolling Stonesi [komentarz]

Zacznę jednak od pozytywu, czyli postawy juniora Krzysztofa Lewandowskiego. Na inaugurację we Wrocławiu nie zdobył punktu i kaleczył wręcz jazdę. W sobotę w Toruniu gwizdnął się na wirażu w trakcie próby toru i stracił swój najlepszy motocykl. Miał prawo zagotować się i zaliczyć kolejny słaby występ. A on pojechał jak z nut. I w dodatku sam poprosił o wywiad w telewizji, żeby przeprosić kibiców za występ w stolicy Dolnego Śląska. Zaimponował mi ten chłopak w tej chwili, może będą z niego ludzie.

Ale są też i inne rzeczy, których nie sposób nie zauważyć. Toruńskim liderom na nosie jeździli na ich torze Chris Holder i Grzegorz Walasek. Oki, ten pierwszy znał obiekt i chciał się pokazać. Drugi... też znał, ale... przyjadą tu lepsi liderzy i co wtedy będzie?

No i ten tor na Motoarenie. Miał sprzyjać walce, a była nuda jak zawsze. O wszystkim decydowało, mówiąc żużlowym slangiem, "wyjście spod taśmy". A przecież po to jest własny tor, żeby znać szybkie ścieżki i ewentualnie nadrabiać straty na dystansie po słabszych startach. U nas takiego handicapu nie ma. Byle kto przyjedzie, będzie lepszy pod taśmą i zrobi się problem.

Zaraz po naszym meczu w sobotę było spotkanie w Grudziądzu. Po prostu piękne. Co tam się działo! Okazało się, że można pokonać teoretycznie silniejszego rywala walcząc na dystansie na dobrze przygotowanym do walki torze. Podobne emocje były dzień później w Lesznie i Lublinie. Tylko u nas nudy na pudy.

Kupowanie biletu na imprezę sportową to trochę randka w ciemno. Nigdy nie wiadomo, czy trafi się na świetne widowisko czy na żenujący spektakl. W te święta inni trafili na koncert Rolling Stonesów. Dla torunian na Motoarenie wystąpił Zenek Martyniuk.