Bez smyczy, ale z przelewem

<!** Image 1 align=left alt="http://www.nowosci.com.pl/img/glowki/wojciechowska_narloch_justyna.jpg" >Dziś tak wiele rzeczy robi się przez internet, że wirtualna adopcja psa ze schroniska nikogo nie powinna dziwić. To po prostu nowa forma wsparcia skierowana do tych zabieganych i zapracowanych, którzy raz w miesiącu muszą znaleźć chwilę, by zrobić przelew - oczywiście w sieci.

Bycie wirtualnym właścicielem to nie to samo, co posiadanie psa w domu. Nie ma tu mowy o wzajemnej relacji emocjonalnej, przywiązaniu, wspólnych spacerach. Takiego pupila nie da się pogłaskać ani zobaczyć wybuchu jego radości, gdy pan pojawia się w drzwiach. Nie ma też miejsca na odpowiedzialność za żywą istotę, którą się wzięło pod własny dach.

<!** reklama>Z drugiej jednak strony, pies nie jest problemem podczas wakacyjnych wyjazdów, nie potrzebuje smyczy ani kagańca, nie trzeba go leczyć ani pamiętać o kupieniu karmy i napełnieniu miski z wodą.

Wirtualna adopcja to tylko alternatywna forma pomocy organizacjom i instytucjom z założenia zajmującym się porzuconymi oraz krzywdzonymi zwierzętami. W żadnym razie nie może ona zastąpić tworzenia bezpańskim psom nowych, prawdziwych domów. Pieniądze wpłacane co miesiąc na określone konto to przecież nie to samo co własny kojec, miska i miłość rodziny, do której psiak trafi.

Z całego serca popieram akcję wirtualnych adopcji, bo przecież każde wsparcie się przyda. Ale namawiam też do wizyty w schronisku, które z roku na rok staje się coraz bardziej przepełnione. A to wszystko za sprawą ludzi - wciąż nieodpowiedzialnych, bez szacunku dla innych żyjących istot. I żadne prawo tego nie zmieni, nim my sami nie zmienimy swojego podejścia do zwierząt.