Poszło o to, że większość jury chciała nagrodzić tygodnik „Wprost” za aferę taśmową, co mniejszości bardzo się - i jak najbardziej słusznie - nie podobało. Słusznie, bo jestem gorącym zwolennikiem staroświeckiej zasady, według której dziennikarska robota polega na wyszukiwaniu ciekawych informacji, weryfikowani ich prawdziwości i następnie ich publikowaniu. Natomiast publikowanie tego, co podrzucają dziennikarzom szemrani faceci od mokrej politycznej roboty, nie jest domeną dziennikarzy, tylko amatorów poklasku, którzy chętnie godzą się na rolę pionków w większej grze. Pisałem to wtedy i przypomnę jeszcze raz, że trzeba być ciężkim naiwniakiem, by uwierzyć, że cała ta akcja z ujawnianiem kolejnych nagrań podsłuchanych rozmów z paru drogich warszawskich restauracji jest jedynie prywatnym przedsięwzięciem biznesmena Marka Falenty i kilku jego sprytnych kelnerów, co to w serwowaniu ośmiorniczek byli dobrzy, a w montowaniu pluskiew jeszcze lepsi. I że to czysty przypadek, że nagrani byli tylko ludzie związani z ówczesną władzą. Po roku, pod koniec 2015 r., pozwoliłem sobie pogdybać, że jeśli po trzech dekadach Amerykanie dowiedzieli się, kto był tajemniczym „Głębokim gardłem” - informatorem, dzięki któremu „The Washington Post” ujawnił aferę Watergate i zwolnił przez to z pracy prezydenta Nixona, to może i Polacy dowiedzą się, kto naprawdę stał za taśmową aferą.
A teraz o tym, dlaczego zebrało mi się na te wspominki. Do „Gazety Wyborczej zaufanie mam ograniczone, do tekstów Wojciecha Czuchnowskiego - ograniczone jeszcze bardziej. I dlatego w ich wtorkowym newsie nie widzę jakiejś prawdy objawionej i wyjaśniającej wszelkie wątpliwości. Ale owszem, jako hipoteza jest to warte zainteresowania.
Otóż Czuchnowski napisał w „GW”, że według jego dwóch informatorów, pół roku przed wybuchem afery, jesienią 2013 r. Falenta zainteresował podsłuchami wierchuszkę PiS. Potem sprawą mieli się zająć ludzie związani z CBA i jego pierwszym szefem, Maruszem Kamińskim. W tym środowisku miał powstać plan odpalenia bomby, która zmiecie rząd PO i PiS. Nawet wybór „Wprost”, pisma, które nie było wprost kojarzone z ówczesną opozycją, nie było przypadkowe i miało tym publikacjom przydać wiarygodności.
Zielonego pojęcia nie mam, czy tak właśnie było. Może - cytując klasyka - jeszcze inni szatani byli tam czynni. Pożyjemy, zobaczymy. A może się dowiemy, jak śpiewał Jacek Kleyff, „kto szczuł i co było grane”. Oby.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?