Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ludwik Dorn: PiS próbuje wziąć sędziów w kamasze

Agaton Koziński
Agaton Koziński
Grzegorz Jakubowski/Polska Press
Reformy wymiaru sprawiedliwości w Polsce wcześniej blokował prostacki, egoistyczny korporacyjny sposób myślenia sędziów. Ale zmiany, które PiS wprowadza, trzeba określić jasno: próbują wprowadzić do systemu swoich pachołków. To istota tych zmian - mówi Ludwik Dorn, były marszałek Sejmu

Mamy jeszcze jeden wymiar sprawiedliwości? Czy należy już powoli przyzwyczajać się do myśli, że mamy sądy obozu władzy i sądy opozycyjne?
Nie widzę żadnych przesłanek do takiego opisu rzeczywistości, jeśli chodzi o sądy powszechne - chyba że potraktować go jako bardzo luźną metaforę. Natomiast jest on trafny, jeśli chodzi o centralne instytucje systemu wymiaru sprawiedliwości, gdzie podział ten jest wyraźny: mamy pisowski Trybunał Konstytucyjny i neo-Krajową Radę Sądownictwa oraz dwie Izby Sądu Najwyższego oraz niepisowską większość Izb SN.

Sąd Najwyższy uchwałą podważa KRS. Trybunał Konstytucyjny podważa uchwałę SN. Zaczyna się rysować dualizm prawny.
Sąd Najwyższy ma prawo wydawać uchwały mające walor powszechnie obowiązującej wykładni prawa. Trybunał Konstytucyjny nie ma kompetencji do tego, żeby takie uchwały zawieszać.

Obóz władzy argumentuje, że uchwały SN wchodzą w kompetencje ustawodawcze parlamentu - stąd wniosek do TK o zajęcie się sprawą.
W takim razie mówmy raczej o próbie przejmowania wymiaru sprawiedliwości przez PiS rękoma ministra sprawiedliwości, dzięki poparciu bezwzględnej większości w Sejmie. To trafniejszy opis sytuacji niż mówienie o dwóch różnych systemach sądowych.

CZYTAJ TEŻ | Andrzej Rychard: Reformy wymiaru sprawiedliwości są potrzebne. Ale obecne zmiany coraz bardziej przypominają nerwicę natręctw

Ziobro chce przejąć, system się broni. Czy nie zakończy się to tym, że za jakiś czas będziemy mieć w Polsce dwusąd?
To jednak przeszarżowany opis sytuacji. Jeśli już, to mamy do czynienia z anarchizacją wynikającą z coraz dalej idących prób wrogiego przejęcia systemu sprawiedliwości przez obóz władzy. To z kolei sprawia, że zaczyna występować stan niepewności odnośnie gwarancji bezpieczeństwa obrotu prawnego w kraju.

PiS twierdzi, że dwa razy w wyborach dostał mandat społeczny do reformowania systemu prawnego według własnego uznania. Polacy wiedzieli, co ta partia zamierza zrobić po wyborach - i ją poparli.
Tyle że istotą tej reformy jest to, co minister Ziobro powiedział niedawno w Senacie, gdy zaznaczył, że po wygranych wyborach obóz władzy mianuje sobie własnych sędziów - i dorzucił, że opozycja będzie sobie mianować własnych, jeśli wygra wybory. Niespotykane rozwiązanie, odkąd w XVIII wieku w Anglii narodziła się idea niezawisłości sędziowskiej. Teraz mamy wyraźnie odejście od tej koncepcji na rzecz rozwiązania: kto ma władzę, ten ma sędziów.

W PiS-ie zawsze mówią, że nie ma takiego zjawiska, jak „pisowski sędzia”. To, jak solidarnie korporacja sędziowska przeciwstawia się wszelkim próbom reform, najlepiej pokazuje, że to prawda - że w Polsce niezawisłość sędziowska jest silnie powiązana z niechęcią do obozu władzy. Na to jeszcze nakłada się fakt, że przez 30 lat nie było żadnej możliwości korekty systemu prawnego. Nikt nawet nie spróbował.
To prawda, wszystkie reformy wymiaru sprawiedliwości w Polsce wcześniej blokował prostacki, egoistyczny korporacyjny sposób myślenia sędziów. Ale trzeba też pamiętać o zasadzie, którą kieruje się Jarosław Kaczyński, a o której wspominał kilka razy - że nieważne, czy osoby, które wsadzamy na różne stanowiska, są kompetentne, ważne, żeby były lojalne. Ale zmiany, bo reforma to złe określenie, które PiS wprowadza od 2015 r., trzeba określić jasno: oni próbują wprowadzić do systemu wymiaru sprawiedliwości swoich pachołków. To istota tych zmian.

Dalej jest to najlepsza reforma wymiaru sprawiedliwości, jaką mieliśmy po 1989 r. - bo innej po prostu nie było, system właściwie nie zmienił się po PRL-u.
Nie sądzę, żeby te zmiany czyniły wymiar sprawiedliwości w jakikolwiek sposób lepszym w porównaniu z tym, co obserwowaliśmy do 2015 r. Jest odwrotnie - zmiana jest na gorsze.

Bo jesteśmy świadkami wrogiego przejęcia, to nigdy nie służy przejmowanej instytucji, przynajmniej na początku. Oddzielna sprawa, że instytucje prawne w Polsce w inny sposób nawet nie pozwoliły się dotknąć.
Tego nie wiemy, bo nikt przed PiS nie próbował przeprowadzić poważniejszej reformy systemu wymiaru sprawiedliwości, choć wewnątrz niego i poza nim, w szeroko rozumianym środowisku prawniczym, ujawniły się dążenia do takiej zmiany. Mam tu na myśli przede wszystkim zrzeszające sędziów sądów rejonowych stowarzyszenie „Iustitia” - członkiem jego zarządu był dziś osławiony sędzia i ekswiceminister Piebiak. Przypomnę też, że krytykiem istniejącego systemu - nie mniej ostrym niż teraz Ziobro - była m.in. Ewa Łętowska, która mówiła, że sprawiedliwość w Polsce trzeba sobie wyszarpać. Andrzej Rzepliński, zanim jeszcze został prezesem Trybunału Konstytucyjnego, krytykował KRS, nazywając ją „związkiem zawodowym” i mówiąc, że „źle służy polskiemu sądownictwu”. Sędzia Jarosław Gwizdak, który niedawno zrezygnował z orzekania, wcześniej wprost w wywiadach mówił, że sądy stały się zamkniętymi korporacjami, które wyalienowały się z wymiaru sprawiedliwości. Widać więc wyraźnie, że można było szukać sojuszników do głębokiej reformy - bo także wewnątrz środowiska prawniczego istniały osoby nią zainteresowane.

Teraz pan zarzuca PiS-owi grzech pierworodny ich reform - że zamiast budować wokół nich szerszą koalicję, od razu zaczęli z impetem wprowadzać zmiany, nie konsultując ich z nikim?
Tak. Ledwo PiS w 2015 r. przejął władzę, a natychmiast ruszył ze zmianami. Podobno Zbigniew Ziobro próbował rozmawiać. Tylko, jakie on propozycje im składał? Zdaje się, że to była typowa sowiecka strategia negocjacyjna, mówił: co moje, to moje, a co wasze, to możemy o tym porozmawiać.

Obóz władzy ciągle powtarza, że nikt nie był zainteresowany jakąkolwiek współpracą. I powołuje się na Adama Strzembosza, który mówił, że środowisko sędziowskie samo się oczyści - tyle że nigdy tego nie zrobiło.
Te słowa padły prawie trzydzieści lat temu. Jaki to argument? PiS powołuje się na to, że ma silny mandat demokratyczny do zmian. Ale nie jest to władza superpotężna - w tym sensie, że nie daje ona mocy zmiany konstytucji. W takiej sytuacji powinni szukać sojuszników wewnątrz systemu sprawiedliwości do wprowadzania zmian. Tylko żeby tak było, trzeba tych sojuszników traktować jak partnerów, a nie narzędzia, które po wykonaniu pracy odkłada się do kąta - albo jak pachołków, którzy ewentualnie mogą dołączyć do nas jako służba. A wyraźnym sygnałem, że tak będzie, stało się powierzenie stanowiska ministra sprawiedliwości panu Ziobrze. A zaraz potem zaczęło się przejmowanie TK. I jak w takiej sytuacji Rzepliński mógł zacząć współpracować z obozem władzy przy reformie wymiaru sprawiedliwości?

CZYTAJ TEŻ | Paweł Poncyljusz: Kaczyński ma w nosie, co mówi opozycja. Tylko tupnięcie nogą przez UE czy USA potrafi doprowadzić go do porządku

Jarosław Kaczyński w sobotnim wywiadzie dla „Bilda” powiedział wyraźnie, że sądy chronią grupy uprzywilejowane, których „przywileje pochodzą głównie z czasów komunizmu”. W skrócie - sądy to część postkomunistycznego układu. A że z przestępcami się nie negocjuje, to PiS cały układ po prostu rozbija.
Akurat wskazywanie na komunistyczny rodowód sędziów to argument tylko dla najtwardszego pisowskiego elektoratu, ewentualnie dla Niemców nieznających polskich realiów. Po pierwsze, sędziów o rodowodzie komunistycznym z racji wiekowych już prawie nie ma. Po drugie, w czasie komunizmu w hierarchii grup uprzywilejowanych sędziowie znajdowali się na najniższym szczeblu. Łatwo to sprawdzić - wystarczy przypomnieć sobie, w którym miejscu ich ustawiano w czasie komunistycznych uroczystości, centralnych czy lokalnych.

Nie zmienia to faktu, że sędziowie byli wiernymi żołnierzami dawnego systemu - a w III RP nikt głębiej nie przewietrzył kadr.
W ostatnich dwóch dekadach PRL tych wiernych żołnierzy nie było znowu tak wielu, większość stanowili zwykli oportuniści i było trochę sędziów niepokornych. Kadry przewietrzyło 30 lat III RP - upływ czasu. Problemem są zatem nie kadry sędziowskie, tylko to, że trochę na zasadzie reakcji wobec sytuacji w PRL powstała faktyczna, potężnie okopana korporacja sędziowska, co przypieczętowała konstytucja z 1997 roku. Ponieważ rzadko można natknąć się na grabie, które od siebie grabią, ta korporacja wyalienowała się ze społeczeństwa. Ten stan rzeczy należało zmienić, poszukując do tego sojuszników. Widać było potencjalnych kandydatów, jak choćby Łętowska, czy Andrzej Zoll, który też krytycznie odnosił się do całego systemu. Reformy z wykorzystaniem tych potencjalnych sojuszników wewnątrz systemu to najlepsze rozwiązanie. Gdyby czarno na białym wyszło, że tak nie można działać, bo ci partnerzy nie są tym zainteresowani, to dopiero wtedy ruszyć z samodzielnym programem reform. Byłoby łatwiej, bo obóz władzy mógłby powiedzieć: chcieliśmy, ale oni nie współpracują, więc musimy sami.

Naprawdę pan uważa, że można było znaleźć partnerów wśród autorytetów prawniczych do tej reformy?
Sami prawnicy mówią, że sądy są od wydawania wyroków, a nie od szukania sprawiedliwości. I to jest prawda. Sprawiedliwość w Polsce trzeba sobie wyszarpać - jak mówiła prof. Łętowska. Sytuacja, w której stopień egoizmu jednej korporacji doprowadza do tego, że staje się ona dysfunkcjonalna w ramach państwa, jest na dłuższą metę nie do zaakceptowania. W dodatku są autorytety, czy organizacje sędziowskie - choćby Iustitia - które podzielały tę diagnozę. Skoro tak, to z takimi osobami, czy środowiskami należy współpracować - a nie niszczyć istniejącą korporację po to, żeby mieć posłusznych pachołków. Zamiast tego trzeba było im powiedzieć: korporacjo sędziowska, jeśli chcesz przetrwać, dostosuj się, poczuj się bardziej zobowiązana wobec interesu wymiaru sprawiedliwości niż interesu sędziów ze szczytów korporacyjnej hierarchii - bo inaczej pójdziemy na wojnę.

Wojnę i tak mamy.
Tyle że przed nią nie było fazy negocjacji, prób pozyskania choć kilku sojuszników. Od razu zastosowano metodę brania w kamasze. Teraz mamy tego efekty. I zakładam, że ostatecznie obóz władzy tę rozgrywkę przegra - chyba że wcześniej przyjmie kurs na realny autorytaryzm. Ustawa „kagańcowa” to pierwszy tego element.

Przecież o dyktaturze i „kaczyzmie” słyszymy od pięciu lat.
Ja do tej pory skrupulatnie omijałem tego typu sformułowania, mówiłem jedynie o demontażu rządów prawa i demokracji liberalnej. Nigdy nie mówiłem, że Kaczyński stoi w jednym szeregu z Putinem, Erdoganem, Orbanem i Łukaszenką. Ale teraz ustawa „kagańcowa” to zmienia. To pierwszy krok w kierunku budowy czegoś na kształt autorytarnego systemu. Wcześniej PiS niczego takiego nie tworzył, tylko niszczył to, co zastał. Teraz forsuje rozwiązanie realnie autorytarne.

Z kolei sędziowie stają teraz na pierwszej linii frontu walki z obozem władzy. Sąd Najwyższy wydaje uchwały, pojawiają się nowe rozwiązania, jak na przykład rozproszona kontrola konstytucyjna. Jak się skończy ta eskalacja zdarzeń?
Rozproszona kontrola konstytucyjna to wcale nie jest nowe rozwiązanie, jest ona istotnym elementem demokracji liberalnej jako takiej i jest też de facto wpisana w polską konstytucję. Przede wszystkim jednak odrzucam taki opis sytuacji, który pan teraz przedstawił. To fałszywy symetryzm. Bo zawsze w tego typu rozważaniach należy zadać pytanie: kto chciał z sędziów uczynić swoich pachołków. Przecież pan Ziobro nie ukrywa tego, że sędziowie mają być tego, kto rządzi - i w tym celu chce rozbić korporację. Tymczasem nie ma niezawisłości sędziowskiej bez ducha korporatyzmu. Nie ma. Oddzielna sprawa, czy obecna korporacja sędziowska bardziej dba o wymiar sprawiedliwości w Polsce, czy bardziej o swoją wygodę. Ale nie zmienia to faktu, że pełną odpowiedzialność za obecny chaos ponosi obóz władzy - mimo że wcale nie uważam sędziowskiej korporacji za aniołków.

Teraz napięcie wokół reformy sądownictwa mocno urosło. Jak długo ono się będzie utrzymywać? Do momentu wyboru nowego pierwszego prezesa SN, czy dłużej?
Mówimy o napięciu systemowym. Więcej, wyraźnie widać, że po obu stronach sporu uruchomiła się samodzielna dynamika. PiS produkuje kolejne ustawy, Sąd Najwyższy podejmuję uchwałę, która jest zręczna. Można powiedzieć, że jest z ducha pisowska. Wcześniej PiS często działał metodą z „Misia” - nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi, ale też stosował bardziej subtelną metodę - wypłukiwania z normy konstytucyjnej jej treści normatywnej. W ustawie o „neo-KRS” zastosowano obie metody. Skrócenie kadencji starej Rady było pójściem na rympał, a sposób wyboru „neo-KRS” - wypłukaniem treści normatywnej zasadzającej się na „staniu na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów”. Teraz Sąd Najwyższy zachował się podobnie. Istotą działalności sędziego jest orzekanie. Uchwała trzech izb dokonuje jednak podziału sędziów na rzeczywistych, powołanych na wniosek starej KRS, którzy mają niekwestionowaną zdolność orzeczniczą i tytularnych, tych z ręki „neo-KRS”, których zdolność orzecznicza została zanegowana lub poddana w wątpliwość. Napoleon, gdy zetknął się w Hiszpanii z guerillą, powiedział, że z partyzantami należy walczyć po partyzancku. Dokładnie w ten sam sposób SN zaczyna walczyć z PiS. I za to go nie tylko nie potępiam, ale pochwalam, bo inaczej się nie da.

Widzi pan przestrzeń do wypracowania jakiejś formy kompromisu między oboma stronami sporu?
Sędziowie nie mają możliwości ruchu, mogą tylko czekać.

Nie mogą sami zaproponować jakiejś opcji? Wskazać obszaru, w którym się posuną - w zamian za wycofanie się PiS-u z najbardziej dotkliwych reform?
Jeśli to zrobią, to wyjdą z roli sędziów.

I tak już wyszli.
Czym innym są działania obronne, a czym innym ofensywne. Gdyby rozpoczęli tego typu negocjacje z obozem władzy, staliby się obozem politycznym. Czy chcemy, żeby sędziowie w Polsce posiadali zdolności polityczne? Nie chcemy - i tak samo oni nie chcą się narażać na zarzut upolitycznienia.

Czyli będziemy brnęli coraz głębiej w ten spór.
Jeśli ktoś może zaproponować opcję zero, to tylko obóz władzy. On tego nie zrobi, bo podpisałby na siebie wyrok śmierci - natychmiast pojawiłoby się pytanie, po co w takim razie przez ostatnie pięć lat wprowadzał na siłę kolejne zmiany. To właśnie sprawia, że na obecnym etapie nie ma możliwości zatrzymania tego procesu. Na pewno nic się nie zmieni do wyborów prezydenckich. A czy stanie się coś po nich? To się dopiero przekonamy. Zmianę jakąś może przynieść postanowienie TSUE w sprawie zawieszenia izby dyscyplinarnej, ale nie wiemy, kiedy go poznamy.

Trudno się spodziewać, by się pojawił wcześniej niż jesienią.
Postanowienie o środku tymczasowym może zostać wydane wcześniej. Wydaje mi się, że to jedyna sytuacja, która mogłaby w jakiś sposób zmienić dynamikę wydarzeń. Tak że raczej się spodziewam, że sprawy będą się toczyć w dotychczasowym rytmie i z tym samym napięciem.

PiS już sugeruje, że po wyborach prezydenckich - jeśli wygra w nich Andrzej Duda - jeszcze podkręci reformę. Mówi się m.in. o spłaszczeniu struktury sądownictwa.
Ustawą „kagańcową” PiS wkroczył na ścieżkę budowy państwa autorytarnego. Jeżeli wygra wybory prezydenckie, to tą ścieżką będzie dalej kroczył. Pozostaje tylko pytanie, w jaki sposób zareaguje na to Bruksela.

Dla mnie ciekawsze jest pytanie, w jaki sposób PiS zamierza egzekwować zapisy tej ustawy. Kto na przykład weźmie na siebie ciężar usuwania sędziów z zawodu.
Na końcu zawsze jest odwołanie się do sądów. Jeśli sędzia zostanie usunięty z zawodu, ale odwoła się od tego, to otwartym pytaniem pozostaje, jaki będzie wyrok.

Wyroki w sądach będą po myśli kolegów. W ten sposób ustawa pozostanie martwa - a opozycja krzyknie, że król jest nagi.
O tym, czy tak się stanie, dopiero się przekonamy. Bardzo wiele zależy też od wyniku wyborów prezydenckich. Nie można wykluczyć, że jeśli Andrzej Duda wygra, jakaś grupa sędziów podda się i pójdzie na współpracę z obozem władzy - mechanizmy adaptacyjne różnych elit do zmian na szczytach władzy są uniwersalne i powszechnie znane. Chyba że prezydent przegra, wcale tego wykluczyć nie można. Wtedy dynamika zdarzeń zaczęłaby wyglądać całkowicie inaczej.

Jak napięcie wokół reformy sądów przełoży się na wynik wyborów prezydenckich?
Duda regularnie powtarza na różnych wiecach, że reformę wymiaru sprawiedliwości trzeba dokończyć - i podobno te słowa wywołują u zgromadzonych największy entuzjazm. Nie wykluczam, że to jeden z głównych czynników, które sprawiły, że prezydent ostatnio zradykalizował swój język, gdy mówi o sądach. Stąd wzięły się jego ostatnie wypowiedzi o potrzebie oczyszczania domu, czy o tym, że w obcych językach nie będą nam narzucać ustroju w Polsce. Oddzielna sprawa, że nie sądzę, żeby te słowa robiły mu dobrze politycznie. Ale też nie sądzę, żeby robiły mu źle. Mam za mało danych, by to jednoznacznie ocenić.

Według mnie to jest neutralne politycznie. Reformy sądów nie przekładają się na sympatie polityczne - i zmienić to by mogło tylko ryzyko polexitu. W innym przypadku wpływu na wybory mieć to nie będzie.
Bardzo możliwe, że tak jest w rzeczywistości. Dziś chyba tylko polexit, czy ryzyko utraty środków europejskich są kwestiami, które mogłyby zmienić dynamikę wydarzeń.

Z drugiej strony jakaś forma resetu obecnego napięcia jest konieczna - inaczej za chwilę system prawny wpadnie w całkowity chaos. Widzi pan jakąkolwiek ścieżkę, po której można osiągnąć ten efekt?
Na pewno trzeba odwołać „neo-KRS”, a w jego miejsce powołać normalny KRS. Pytanie tylko, w jaki sposób można tego dokonać. Tego typu działania mogłyby być formą resetu. Tyle że nie ma politycznych przesłanek do nowego otwarcia. Z jednej strony obóz władzy będzie dalej chciał zgnieść sędziów, z drugiej, TSUE prawie na pewno nakaże zawieszenie Izby Dyscyplinarnej SN, co będzie formą wyrwania rządzącym zębów.

Ale do wyroków TSUE PiS się stosuje.
Stosował się do tej pory - zobaczymy, co będzie dalej. Proszę zwrócić uwagę, jak obóz władzy się zachował, gdy rzecznik Komisji Europejskiej skrytykował zmiany w sądach. W reakcji do MSZ wezwano ambasadora Unii w Warszawie. Dokładnie w tym samym trybie, w jakim wcześniej wezwano ambasadora Rosji po słowach Putina. Sygnał jednoznaczny: dla PiS Bruksela jest taką samą obcą stolicą jak Moskwa.

Jaki wpływ na dynamikę sytuacji będą mieć wybory nowego pierwszego prezesa SN w marcu?
Wiele na to wskazuje, że Andrzej Duda uzyska możliwość wskazania takiego prezesa, jakiego sobie życzy - a to sprawi, że możliwości obrony ładu prawnego w jego dotychczasowym kształcie się zmniejszą, bo teraz Małgorzata Gersdorf odgrywa w tej obronie ważną rolę. Ile prawnicy będą mogli zrobić do końca jej kadencji w SN, tyle zrobią. Tyle.

Mogą znaleźć sposób na to, żeby nie dopuścić nowych sędziów do udziału w Zgromadzenia Ogólnym SN, gdzie zostaną wybrane kandydatury na nowego prezesa?
Nie, tego zrobić nie mogą. Gdyby tak się stało, weszliby w realny spór kompetencyjny z prezydentem. Proszę pamiętać, że sędziowie są legalistami, pewnych granic przekroczyć nie mogą.

Jakiś czas temu taka uchwała, jaką teraz przyjęły trzy izby SN, też wydawała się niemożliwa. Prawnicy potrafią być kreatywni.
Potrafią być kreatywni, ale nie mogą iść na rympał. W tym sensie nie widzę możliwości podzielenia sędziów na tych, którzy mają możliwość udziału w Zgromadzeniu Ogólnym SN i tych, którzy tego zrobić nie mogą. Nie widzę tutaj przestrzeni dla kreatywności prawnej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści (5) - oszustwo na kartę NFZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Ludwik Dorn: PiS próbuje wziąć sędziów w kamasze - Portal i.pl

Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska