Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mistrzowie rwania setnych sekundy

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
W tym dystansie jest coś magicznego. Czuje się to już w chwili, gdy osiem pochylonych postaci czeka na strzał startera. Przed nimi do pokonania tylko sto metrów. Niby niewiele, a jednak sprint zawsze fascynował kibiców.

 

W tym dystansie jest coś magicznego. Czuje się to już w chwili, gdy osiem pochylonych postaci czeka na strzał startera. Przed nimi do pokonania tylko sto metrów. Niby niewiele, a jednak sprint zawsze fascynował kibiców.

<!** Image 2 align=none alt="Image 129472" sub="Podczas igrzysk w Seulu ekscytowano się pojedynkiem Bena Johnsona (drugi od lewej) z Carlem Lewisem (piąty od lewej). Wygrał ten pierwszy z czasem 9,79! Niestety, w organizmie Kanadyjczyka wykryto „koks”. / Zdjęcia: Archiwum ">Mistrzostwa świata w lekkoatletyce w Berlinie, niedzielny wieczór. Dzień, który przeszedł do historii sportu. Przede wszystkim z racji „kosmicznego” wyniku (9,58 s) sprintera Usaina Bolta z Jamajki na dystansie stu metrów.

 

Ozdoba każdych igrzysk

Jeszcze nie tak dawno mówiono, że na najkrótszym sprinterskim dystansie rekordy świata będą padały rzadko, co kilka lat. Twierdzono, że na setkę da się urwać najwyżej jedną, może dwie setne sekundy.

<!** reklama>Te prognozy za nic miał w Berlinie Usain Bolt, kolejny Jamajczyk w gronie królów sprintu. Czarnoskórzy biegacze zdominowali ten dystans już praktycznie przed stu laty. Coraz częściej mówi się o sprzyjających cechach genetycznych, o specyficznej budowie mięśni, kształcie stóp, umożliwiającym szybsze ruchy. Nie sposób w to nie wierzyć, patrząc na Kenijczyków, Etiopczyków czy Erytryjczyków, dominujących w biegach długich.

Bieg na 100 metrów zawsze jest ozdobą lekkoatletycznej części wszystkich igrzysk olimpijskich. To zwycięzców tego królewskiego dystansu pamiętają kibice najdłużej, a co zagorzalsi fani jednym tchem wymieniają kolejnych zwycięzców i ich rezultaty. Tego zawsze sprinterom zazdrościli zawodnicy startujący w innych konkurencjach.

<!** Image 3 align=right alt="Image 129472" sub="Niemiec Armin Hary (tu podczas igrzysk w Rzymie) wygrywał „setkę” dzięki fenomenalnemu startowi">Już „setka” pierwszych igrzysk w Atenach obrosła legendą. Właściwie nie sam bieg, a start do niego. Faworyt, Niemiec Hofmann, kładł na bieżni drewniane klocki, by ułatwić sobie odbicie. Nieznany nikomu Amerykanin Burke wykopał z kolei dołki, przeciw czemu rywale nie protestowali, śmiejąc się, że nim wstanie, oni będą daleko. I byli daleko, ale... za plecami Amerykanina.

W latach międzywojennych świat podbili dwaj czarnoskórzy Amerykanie. Najpierw Eddie Tolan, potem Jessie Owens. Tolan był pierwszym niebiałym sprinterem, który wygrał igrzyska w Los Angeles (1932) z rekordem świata 10,3 s. O Jessie Owensie też opowiadano legendy, szczególnie o ucieczce Adolfa Hitlera z loży honorowej, który nie chciał podać ręki „czarnuchowi”. Młody Afroamerykanin w Berlinie był poza zasięgiem rywali. Zdobył cztery złote medale, a „setkę” przebiegł w 10,2 s.

Przed wojną w Polsce nie było wybitnych sprinterów. Do najlepszych należeli dwaj biegacze z naszego regionu: Klemens Biniakowski i Grzegorz Dunecki.

Biniakowski, dwukrotny olimpijczyk, pochodził z Nakła i karierę zaczynał w tamtejszym Sokole. Jako 23-latek przeniósł się do Bydgoszczy, do Polonii, a po igrzyskach w Amsterdamie do Poznania. Specjalizował się w biegu na 400 m, ale często biegał też „setki” - zarówno indywidualnie, jak i w sztafecie. Dunecki z kolei był bardzo wszechstronny, biegał na 100, 200 i 110 m ppł. Do Pomorzanina Toruń trafił z Tczewa. W 1937 roku w Chorzowie jako 22-latek zdobył trzy srebrne medale na mistrzostwach Polski. Dwa lata później wygrał bieg na 200 m w Poznaniu i został mistrzem. Był kandydatem do występu na igrzyskach 1940 roku. I kandydatem pozostał już na zawsze.

Honor białych

Po wojennej przerwie świat ekscytował się oczekiwaniem, kiedy któryś z biegaczy dojdzie do granicy 10 sekund. Licytowano nazwiska faworytów, doszukując się ich przede wszystkim w gronie sprinterów z USA. Nikt nie przypuszczał, że w Europie dojrzewa talent, który pierwszy tego dokona.

Niemiec Armin Hary od początku kariery sprawiał sędziom kłopoty. Często dyskwalifikowano go za falstarty. Miał wyjątkowy refleks, który już na starcie dawał mu przewagę nad konkurentami. W 1958 roku świat obiegła wiadomość o uzyskaniu przez niego niezwykłego wyniku - równe 10 sekund. Potem, w wyniku dokładnych pomiarów, okazało się, że bieżnia we Friedrichshagen ma nachylenie 11 stopni, o jeden więcej, niż zezwalały na to przepisy.

Drugie podejście odbyło się dwa lata później podczas mityngu Weltklasse w Zurichu. Tym razem bez żadnych wątpliwości zmierzono 10,0.

Granicę 10 sekund złamał jako pierwszy Jim Hines w Meksyku. To był pierwszy finał olimpijski, w którym zabrakło białych.

Mistrzowie sprintu byli zawsze bohaterami. Do igrzysk w Seulu. Świat ekscytował się wówczas pojedynkiem Carla Lewisa z Benem Johnsonem, Kanadyjczykiem urodzonym na Jamajce. Wygrał ten drugi z czasem 9,79! Po trzech dniach i wykryciu w jego organizmie „koksu”, został przegoniony z wioski olimpijskiej.

Obecnie jednak era Jamajczyków nastała na dobre. Po Asafie Powellu „rządzi” Usain Bolt.

Po wojnie w Polsce nie brakowało dobrych sprinterów. Po Marianie Foiku pojawił się Wiesław Maniak, który na IO w Tokio w finale był najszybszym białym, a potem został mistrzem Europy w 1966 roku. Jego rekord uzyskany w Szczecinie to 10,1 sek. Po nim nastąpili Zenon Nowosz, Zenon Licznerski i Marian Woronin. Ten ostatni do dziś szczyci się mianem najszybszego białego człowieka. 100 metrów przebiegł w 10,0, a dokładnie 9,992 s. w 1984 roku w Warszawie. Był to wówczas rekord Europy, który przetrwał cztery lata.

Z Bydgoszczy i z Torunia

W naszym regionie oglądaliśmy wiele wspaniałych imprez lekkoatletycznych, ale emocjonującej, na wysokim poziomie stojącej „setki”, właściwie nie było nigdy. Bydgoski Zawisza, jeden z najsilniejszych lekkoatletycznych klubów powojennej Polski, nie doczekał się dobrej klasy sprintera. Posiłkował się rekrutami wcielonymi do wojska, jak na przykład Jerzym Juskowiakiem, Zbigniewem Syką czy dużo później Tomaszem Jędrusikiem. Dobrego sprintera wychował za to klub Budowlani, Jarosława Kanieckiego (rekord życiowy 10,29 s, mistrz Polski w 1991 roku).

Za to w Toruniu dojrzał talent syna Grzegorza Duneckiego, Leszka. Jako junior zdobył złoty medal w skoku w dal podczas mistrzostw Europy juniorów w 1975 roku niebywałym wynikiem 7,98 m. W 1977 roku przeniósł się z Torunia do Warszawy. Na igrzyskach olimpijskich w Moskwie zdobył srebrny medal w sztafecie 4x100 m. Na 200 m był szósty, a na „setkę” odpadł w ćwierćfinale. Był też mistrzem Europy w sztafecie 4x100 m w Pradze w 1978 roku i piąty na 100 m oraz wicemistrzem Europy w hali na 60 m w Wiedniu w 1979 roku. Siedem razy zdobył tytuł mistrza Polski.

Asafa nie dojechał

W swoich podróżach po świecie wielkie gwiazdy sprintu nasz region jakoś omijały. W 1963 roku na mistrzostwach Armii Zaprzyjaźnionych w Bydgoszczy polski kwartet Maniak, Foik, Syka i Juskowiak musiał uznać wyższość Czecha Mandlika (10,7 s). W 1976 roku na Grand Prix Brdy na stadionie Zawiszy, na świeżo położonym tartanie, kiedy padł rekord świata Ireny Szewińskiej i cztery rekordy Polski, „setkę” wygrał Zenon Licznerski z czasem 10,42 s przed Anglikiem Greenem (10,50) i Kubańczykiem Trianą (10,63). Rok później odbył się kolejny mityng z udziałem gwiazd światowego formatu. To była najlepsza „setka” w dziejach sportu w naszym regionie. Pierwszy był Silvio Leonard z Kuby (10,20), późniejszy srebrny medalista na igrzyskach w Moskwie przed Colinem Edwardsem z USA (10,27) i kolejnym Kubańczykiem, Osvaldo Larą (10,43).

Wielkiej „setki” na Zawiszy spodziewano się jeszcze w 2004 roku. w finale lekkoatletycznej superligi, jednak czołówka europejska szykowała się wówczas na IO w Atenach i nie przyjechała. Na mityngu Enea Cup w 2009 roku pobiegł i „setkę” wygrał światowej klasy sprinter z wysp St. Kitts and Nevis - Kim Collins (10,48 s), a w tym samym roku na Pedros Cup nie dojechał sam Asafa Powell. Niestety, przyjazd uzgodniony z menedżerem jamajskiego sprintera, zablokował jego trener z powodu uciążliwej podróży.

Warto wiedzieć

Najszybsi u nas

Prócz Silvio Leonarda, 10,20 s na stadionie Zawiszy uzyskał jeszcze Dariusz Kuć poczas krajowych mistrzostw w 2004 r.

Marian Woronin dwa razy został w Bydgoszczy mistrzem Polski z czasami 10,26 i 10,27 s.

W mistrzostwach Polski na stadionie Olimpii w Grudziądzu „setkę” wygrywali: w 1986 r. z czasem 10,32 Czesław Prądzyński, dwa lata później Marian Woronin (10,34).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska