Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najtrudniej złowić permita, bo w wodzie porusza się jak duch

Marcin Kalk
Marcin Tafelski z jedną ze zdobyczy podczas obfitującej w przygody wędkarskiej wyprawy do Wenezueli
Marcin Tafelski z jedną ze zdobyczy podczas obfitującej w przygody wędkarskiej wyprawy do Wenezueli archiwum Marcina Tafelskiego
Rozmowa z dr. n. med. Marcinem Tafelskim, neurochirurgiem i wielkim entuzjastą wędkarstwa.

Czy Pańskie zainteresowanie wędkarstwem jest echem wspomnień z dzieciństwa?
Trzeba przyznać, że w wędkarstwo jest się zazwyczaj wprowadzanym przez ojca lub dziadka, jednak ja byłem samoukiem. Wędkuję od czwartego roku życia i nie miałem żadnego przewodnika, który przybliżyłby mi to zajęcie od strony technicznej. Już jako przedszkolak zacząłem kompletować swój pierwszy sprzęt, wówczas bardzo prowizoryczny. Z wielkim zainteresowaniem śledziłem także stosowną literaturę. Wędkowanie od zawsze było dla mnie ważną formą spędzania wolnego czasu i tak pozostało do dzisiaj.
Obecnie częściej wędkuje Pan w Polsce czy w rejonach tropikalnych?
Zainteresowanie podróżami również było silną składową mojego dzieciństwa. Były to głównie podróże „palcem po mapie”, bo czytałem wiele książek podróżniczych. Gdy w późniejszym etapie życia pojawiły się finanse na realizację marzeń, zacząłem sukcesywnie odwiedzać miejsca, które pamiętałem z kart domowego atlasu. Obecnie staram się łączyć dwa największe zamiłowania, czyli podróże i wędkarstwo, dlatego przynajmniej raz w roku wyjeżdżam za granicę. W Europie najchętniej podróżuję do Skandynawii lub Irlandii, ale ryby łowiłem także w Afryce, Ameryce Południowej, na Karaibach…
Jak wygląda planowanie takiej podróży?
To przede wszystkim szukanie opinii w Internecie, często na forach anglojęzycznych, ponieważ turystyka wędkarska w Polsce dopiero raczkuje. W naszym kraju działa tylko jedno biuro, które organizuje tego typu wyprawy. Zdarzyło mi się korzystać z jego usług, ale to wiąże się z dodatkowymi kosztami, dlatego czasem lepiej jest organizować wyprawę u źródła albo samemu wynająć przewodnika na miejscu. Wyprawy organizuję zawsze z grupą przyjaciół. Zapewnia to przede wszystkim dobre towarzystwo, ale także znacznie zmniejsza koszty, ponieważ zazwyczaj dwóch wędkarzy korzysta z usług jednego przewodnika.
Ma Pan swoje ulubione miejsca, do których lubi Pan wracać?
Prawie wszystkie miejsca, w których byłem, chciałbym odwiedzić raz jeszcze, jednak staram się nie ulegać tej pokusie. Wychodzę z założenia, że życie jest na to za krótkie. W tym roku odwiedziłem Bahamy, w ubiegłym roku Kubę, wcześniej Kenię… W najbliższych planach mam łowienie ryb w okolicach archipelagu Kiribati na Pacyfiku. Najmilej wspominam natomiast wyprawę do Wenezueli. Naszymi przewodnikami byli wówczas Indianie, którzy zabierali nas w głąb dżungli, do łowisk w dorzeczach Amazonki. To była wyprawa z prawdziwego zdarzenia, z wieloma niesamowitymi przygodami.
Jakimi na przykład?
Gdy łowiłem nad dopływem rzeki Orinoko, doświadczyłem nieprzyjemnego spotkania z pajarą. Jest to ryba, która ma dość duże, wysunięte zęby. Gdy złapałem ją za ogon i próbowałem wytrząsnąć z pyska przynętę, ryba ta wyślizgnęła mi się z ręki i na kilka sekund chwyciła zębami moje przedramię. Miałem to szczęście, że kolega, który mi wówczas towarzyszył, również był chirurgiem i dziś pamiątką po bliskim spotkaniu z pajarą jest tylko drobna blizna. Podczas tej wyprawy natknęliśmy się też na piranie, jednak udało nam się zweryfikować pewien mit. To wcale nie są ryby z natury agresywne. Atakują tylko wówczas, gdy zostaną odcięte od głównego nurtu, np. w starorzeczu. Gdy zjedzą już wszystko, co zastaną na danym terenie, robią się głodne i wówczas rzeczywiście są w stanie zaatakować człowieka lub zwierzę.
Czy oprócz przygody z pajarą, musiał Pan kiedyś stoczyć prawdziwą walkę z rybą, tak jak bohater opowiadania „Stary człowiek i morze”?
Myślę, że wydarzenia opisane przez Hemingwaya byłyby dziś nieaktualne ze względu na postęp technologiczny. Sprzęt wędkarski podlega ciągłej ewolucji, staje się coraz wytrzymalszy, dzięki czemu ułatwia łowienie nawet tych najsilniejszych ryb. Bohater opowiadania, Santiago, walczył z marlinem błękitnym, rybą, której ja akurat nie złowiłem. Udało mi się za to złapać żaglicę, która ma charakterystyczny pióropusz na grzbiecie. Można powiedzieć, że jest to relatywnie duża ryba, jednak to nie gabaryty zdobyczy stanowią o sukcesie wędkarza. Czasami niewielka ryba jest tak rzadkim gatunkiem, że złowienie jej nobilituje bardziej niż złapanie nawet największego karpia.
Udało się już Panu złowić rybę, o której zawsze Pan marzył?
Nie, taka ryba wciąż pozostaje w sferze moich aspiracji. Z wędkowaniem tropikalnym wiąże się bowiem pojęcie tzw. wędkarskiego szlema. Składają się na niego cztery gatunki ryb: tarpon, bonefish, permit i snook. Szczytem marzeń dla wędkarza jest złowienie ich wszystkich w czasie jednego połowu, podczas gdy mnie udało się do tej pory złowić trzy, w tym dwie tego samego dnia. Mimo wszystko uważam to za sukces, bo każda z tych ryb jest na swój sposób trudna do złowienia. Ci, którzy skompletowali już wspomnianego szlema, twierdzą, że najtrudniej jest złapać permita, który w wodzie porusza się jak duch i bardzo trudno jest się do niego zbliżyć. Tylko raz w życiu tę rybę widziałem, ale mam nadzieję, że kiedyś uda mi się ją złowić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska