Ofiara i sprawca karambolu na A1. Łukasza Skruchę i Tomasza B. połączył zły los
Kim był jego syn? Szczęśliwym człowiekiem. Życie dobrze mu się układało, choć we wszystko musiał włożyć sporo wysiłku. Miał 28 lat, mieszkał w Ostrowcu Świętokrzyskim z partnerką i synkiem (dziecko dziś ma 1 rok i 7 miesięcy).
Tamtej lutowej nocy Łukasz Skrucha zmierzał z dwoma kolegami po fachu do Gdańska. Kierowali na zmianę. Gdy doszło do karambolu, akurat był pasażerem.To był wyjazd służbowy. Jechali do pracy. Na Pomorzu mieli przeprowadzić prezentację produktów firmy Philipiak. - Syn długo już współpracował z tą firmą. Krótko przed wypadkiem jednak założył własną działalność i był z tego zadowolony - mówi Wojciech Skrucha.
Zobacz także: Wujek z Torunia gwałcił i molestował? Za krzywdzenie dziewczynek stanie przed sądem
W gruzach legły wszystkie plany i marzenia. Została rozpacz i niewyobrażalny ból. - Wolałabym sama zginąć, byle by tylko on żył. To wbrew naturze. Rodzice nie powinni chować dzieci - płacze matka Łukasza. Na ramieniu podtrzymuje ją młodszy brat zmarłego - Damian. On także nie może pohamować łez.
Co zostało po Łukaszu? Wiele, ale najważniejszy jest Skrucha Junior. Tak o synku pisał Łukasz na Facebooku, chwaląc się jego zdjęciami. (Konto na portal społecznościowym pozostało. Bliscy zdjęli kolor z profilowego portretu, a w tle dodali napis „Na zawsze pozostanie w naszej pamięci”). - Synek jest taki mały... Brakuje mu ojca. Brakuje mężczyzny. Nie rozumie, co się stało. Podchodzi do mojego męża, a swojego dziadka, i mówi „tata” - opowiada matka Łukasza. Nie ociera już nawet łez, bo to bez sensu. Płyną ciurkiem.