Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pieniądz w związku daje władzę. Złota klatka, pasożytowanie, uchylanie się od alimentów i inne oblicza przemocy finansowej

Tomasz Skory
Kiedy finanse stają się problemem w związku? Kto najczęściej kłóci się o pieniądze? Jakie są różnice w zarobkach kobiet i mężczyzn? Dlaczego kobiety nie chcą wiązać się z uboższymi mężczyznami? Kiedy i jak rozmawiać z nowym partnerem o zarobkach? Jak rozpoznać przemoc ekonomiczną w rodzinie i jak się przed nią chronić?

Ona i on zarabiają podobnie, w okolicach średniej krajowej. Ona trzyma pieniądze na swoim koncie, on na swoim, a codziennymi wydatkami dzielą się po równo. Wydawałoby się, że sytuacja jest idealna, ale w tym przypadku „po równo” oznacza, że jeżeli ona kupi sześć bułek, a on zje cztery zamiast trzech, to musi oddać jej za to pieniądze. Jeśli ona szybciej zapełni pralkę, dzielą proporcjonalnie proszek i wodę, by on nie płacił za nieswoje pranie. Gdy jedno z nich zaprosi znajomych do domu, a drugie nie będzie brać udziału w spotkaniu, koszty kawy czy ciasta zapraszający zwraca do domowego budżetu ze swojej kieszeni...

- To finansowy horror. Ci ludzie są swoimi zakładnikami, bo co zrobią, gdy ona dojdzie do wniosku, że trzeba wymienić meble w kuchni, a on stwierdzi, że nie trzeba? Sytuacja jest patowa, bo ona nie będzie chciała zapłacić za całość, skoro on też korzysta z tych mebli, a on nie będzie chciał się dołożyć, bo uważa, że jeszcze nie warto ich wymieniać. Będą się tak blokować przy każdej decyzji. Proszę sobie wyobrazić, jakie konflikty to rodzi na co dzień - mówi dr Magdalena Grabowska z Wydziału Psychologii UKW w Bydgoszczy.

Dlaczego kłócimy się o pieniądze?

To tylko jeden – raczej ekstremalny – przykład, jak można skomplikować sobie związek przez pieniądze. Ale par, w których finanse stają się przyczyną sporów, jest znacznie więcej. Według badania zrealizowanego w 2016 r. na zlecenie Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor i Biura Informacji Kredytowej, co piąta polska para kłóci się o pieniądze, a jedna trzecia tych, które borykają się z tym problemem, bierze pod uwagę rozstanie. Wagę problemu potwierdzają też dane GUS. Według najnowszych statystyk nieporozumienia finansowe są przyczyną prawie 8 proc. rozwodów.

- Najczęściej kłopoty mają albo osoby z niskimi zarobkami, dla których liczy się każdy grosz, albo osoby z bardzo dużymi dochodami, które naprawdę mają się o co kłócić. Nasza „średnia krajowa” kłóci się w sumie najmniej. Częściej też o finanse sprzeczają się ludzie młodzi. W starszym pokoleniu zdecydowanie więcej osób akceptuje, że można kontrolować wydatki drugiej osoby. Jeszcze nie tak dawno dość częstym zwyczajem było, że mąż oddawał żonie całą pensję, a na niej spoczywał ciężar rozplanowania wydatków, by wystarczyło do kolejnej wypłaty. Dla młodego pokolenia taki układ jest dziś raczej nie do pomyślenia - zwraca uwagę dr Grabowska.

Według raportu „Młodzi Polacy w związkach – podział finansowych ról”, przygotowanego w 2018 r. przez firmę Maison&Partners, aż 63 proc. par poniżej 35 roku życia kłóci się o pieniądze raz na kilka miesięcy, a co dziesiąta para co najmniej raz w tygodniu. Najczęściej powodem tych konfliktów są za duże wydatki i niedopilnowanie obowiązków związanych z finansami, ale już na trzecim miejscu w tym rankingu znajdziemy wysokość zarobków. Do tych kłótni zwykle dochodzi tym częściej, im większe są różnice w dochodach partnerów.

Jak dzielimy się wydatkami w związku?

- Wiele par umawia się, że co miesiąc wpłaca na wspólne konto jakąś określoną kwotę i z tej puli pokrywają wspólne wydatki, takie jak rachunki czy zakupy. Ale jeżeli jedno zarabia 3000 złotych, a drugie 12 tysięcy i każde wpłaca 2000 zł, proszę zobaczyć, co komu zostaje. To lada moment będzie prowadzić do konfliktu. Lepszym rozwiązaniem jest podział proporcjonalnie do zarobków, choć z tym miewają problem osoby, które więcej zarabiają. Pytają nieraz, czemu mają więcej dokładać? Zapominają o czymś takim jak wspólnota majątkowa. Jeżeli mamy tworzyć stabilny związek, powinna ona funkcjonować nie tylko prawnie, ale i w realnym życiu - mówi Magdalena Grabowska.

Psycholog zwraca uwagę, że problem często tkwi w nierealnych oczekiwaniach. Wiążąc się np. z nauczycielem, nie powinniśmy wymagać, by dokładał do domowego budżetu tyle samo, co manager wielkiej korporacji, bo praca w szkole nigdy nie będzie generować tak wysokich zarobków. Procentowy podział jest sprawiedliwy, jeśli tylko potrafimy zejść z naszymi oczekiwaniami na ziemię. I otwarcie rozmawiać o pieniądzach.

- Pokutuje u nas przekonanie, że nie wypada rozmawiać o zarobkach. Nie chcemy wyjść na osoby zachłanne, zmaterializowane. Podziwiamy tych, którzy mówią, że pieniądze nie są dla nich istotne i cytujemy powiedzenia rodem z Wielkiej Brytanii: „dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają”. Ale to mogli sobie mówić posiadacze dużych majątków ziemskich, dla których pieniądze nie stanowiły żadnego problemu. Natomiast my, przeciętni zjadacze chleba, musimy o nie zabiegać, by móc żyć i realizować siebie. Dlatego w tej kwestii też trzeba się dogadać w związku. Mówić otwarcie o naszych możliwościach i oczekiwaniach. Może niekoniecznie na pierwszej randce, ale im szybciej odbędziemy taką rozmowę, tym mniej nieporozumień czeka nas w przyszłości.

Pokutuje u nas przekonanie, że nie wypada rozmawiać o zarobkach. Ale w tej kwestii też trzeba się dogadać w związku. Mówić otwarcie o naszych możliwościach i oczekiwaniach. Może niekoniecznie na pierwszej randce, ale im szybciej odbędziemy taką rozmowę, tym mniej nieporozumień czeka nas w przyszłości.

Różnice w wynagrodzeniach kobiet i mężczyzn

W trakcie tych rozmów warto rozważyć też możliwość, że sytuacja finansowa któregoś z partnerów ulegnie zmianie – szczególnie na gorsze. Mężczyźni, którzy cały czas preferują model związku, w którym to oni są głównymi żywicielami rodziny, znacznie częściej deklarują, że w takiej sytuacji przejęliby na siebie finansowe zobowiązania partnerki. W ankiecie firmy Maison&Partners 78 proc. panów odpowiedziało, że mogłoby utrzymywać ukochaną, nawet przez dłuższy czas. W przypadku pań takiej odpowiedzi udzieliło już tylko 47 proc. badanych.

- Wciąż żyjemy w patriarchalnym społeczeństwie i brak pieniędzy jest łatwiej wybaczany kobietom niż mężczyznom. Na mężczyznach spoczywa presja, że powinni dobrze zarabiać, zapewnić byt rodzinie, a jak kobieta nie przynosi do domu pieniędzy, zwykle mówi się „no trudno”. Jest w tym o tyle racji, że statystycznie kobiety wciąż zarabiają mniej, a zawody typowo kobiece są zazwyczaj zawodami słabo opłacanymi - tłumaczy dr Magdalena Grabowska.

Na mężczyznach spoczywa presja, że powinni dobrze zarabiać, zapewnić byt rodzinie, a jak kobieta nie przynosi do domu pieniędzy, zwykle mówi się „no trudno”.

Z ubiegłorocznego raportu Komisji Europejskiej wynika, że w skali całego kontynentu kobiety wciąż zarabiają średnio o 16 proc. mniej niż mężczyźni. W Polsce ta luka płacowa szybko się jednak zmniejsza i obecnie wynosi 7,2 proc. Mniejsze różnice wynagrodzeń są jedynie w Rumunii (3,5 proc.), w Luksemburgu (5 proc.), we Włoszech (5 proc.) oraz w Belgii (6 proc.). Daleko w tyle zostawiamy m.in. Wielką Brytanię (20,8) i Niemcy (21 proc.). Ten pozytywny trend ma też jednak swoją ciemną stronę. W społeczeństwie, w którym w mentalności wciąż jest głęboko zakorzeniony tradycyjny podział ról, rosnące zarobki kobiet zaczynają komplikować związki.

Gdy mężczyzna zarabia mniej od partnerki

„Zmiana dokonała się tak szybko, że nie udało się nam jeszcze zaszczepić w sobie uznania dla innego wzorca mężczyzny. Dopóki rozważania są czysto akademickie, wyśmiewamy archetypy, gdy teoria staje się faktem, niepostrzeżenie te wyższe zarobki kobiet zaczynają uwierać. Obie strony. On czuje się niedostatecznie męski, ona się zastanawia, czy jemu przypadkiem czegoś nie brakuje” - pisze Edyta, autorka bloga kobietapo30.pl.

Wydawać by się mogło, że w sytuacji, gdy kobiety same są w stanie utrzymać swoje gospodarstwo domowe, nic nie stoi na przeszkodzie, by wiązały się z partnerami, którzy gorzej zarabiają. Okazuje się, że jest inaczej. Bardzo dosadnie na ten temat wypowiedział się przed laty prof. Tomasz Szlendak, socjolog z UMK, który w rozmowie dla naszej gazety powiedział, że kobiety nie zwracają uwagi na uboższych mężczyzn, bez względu na ich cechy charakteru.

- To jest jedna z tych strasznych informacji, której kobiety nie lubią słuchać. Jeśli kobieta zarabia cztery miliony dolarów rocznie, to będzie szukała pana, który zarabia sześć. I wcale nie będzie szukała kogoś, kto ma poczucie humoru, jest sympatycznym misiem, czy doskonale nadaje się do opieki nad dziećmi, a jednocześnie nie pracuje. Będzie poszukiwała kogoś, kto jest lepiej uposażony niż ona sama i jest to tendencja nieprzezwyciężalna, co oznacza, że w ogóle nie widzimy w socjologii wyjątków od tego trendu - komentował profesor.

Jeśli kobieta zarabia cztery miliony dolarów rocznie, to będzie szukała pana, który zarabia sześć.

Kobieta za mnie płaci - to wstyd?

Wyjątki oczywiście są – gdy mówimy o jednostkach. Trend ten nie jest też tak zauważalny na poziomie codziennych wydatków, ale gdy zaczynają się poszukiwania stałego partnera, górę biorą stereotypy.

- Nie chodzi jednak o same pieniądze, tylko o związaną z nimi władzę i równanie poczucia własnej wartości z zawartością portfela. Mężczyźni często wpadają w pułapkę myślową „kobieta za mnie płaci – to wstyd”. Sytuacja jest niekomfortowa dla obu stron, dlatego wiele dobrze zarabiających kobiet unika uboższych mężczyzn w obawie, że przestraszą ich swoją zamożnością. Dochodzi do tego też kwestia zmiany stylu życia. Jeśli mamy panią, którą stać, by raz na kwartał pojechać na wycieczkę do ciepłych krajów i pana, który na takie wakacje raczej nie odłoży, to razem pojadą tylko wtedy, gdy ona zapłaci za wszystkich. Co u niego znowu będzie wywoływać myślenie „to straszne” - tłumaczy Magdalena Grabowska.

Nie oznacza to od razu, że taki związek jest z góry skazany na porażkę. Nawet na czyimś utrzymaniu można być szczęśliwym. Ale...

- W tym wypadku „ale” jest bardzo duże. Jeżeli ktoś zarabia wystarczająco, by utrzymać całą rodzinę i para się umawia, że jedno pracuje, a drugie zajmuje się domem, jeżeli nikt nikomu nie ogranicza dostępu do środków i nie czyni z tego powodu wyrzutów sumienia, jeżeli jest to prawdziwa wspólnota majątkowa, to można tak żyć długo i szczęśliwie. Tylko to jest duże wyzwanie. Bo pieniądz może z czasem zacząć dawać potrzebę poczucia kontroli, na zasadzie „ja zarabiam, więc ja decyduję”. I wtedy już nie będzie tak kolorowo - dodaje psycholog.

Mężczyźni często wpadają w pułapkę myślową „kobieta za mnie płaci – to wstyd”. Sytuacja jest niekomfortowa dla obu stron.

Finansowa przemoc - rodzaje

Z potrzebą kontroli wydatków w związku ściśle związane jest zjawisko przemocy finansowej. Może ona występować w wielu wariantach, z których najczęstszym jest utrudnianie lub uniemożliwianie partnerowi dostępu do środków. Aż 71 proc. ofiar tego rodzaju przemocy to kobiety.

- Ograniczanie dostępu do środków występuje w dwóch wariantach – jawnie przemocowym i wariancie „złota klatka”. Wariant jawnie przemocowy to związek,w którym jedna osoba zarabia, a druga nie ma dostępu do konta, tylko są jej wydzielane pieniądze. W skrajnych przypadkach to, czy je dostanie, zależy od tego, czy ta osoba jest posłuszna i czy właściciel pieniędzy będzie miał dobry nastrój. Ograniczanie środków staje się wtedy sposobem karania - tłumaczy Magdalena Grabowska.

Taka przemoc jest bardzo widoczna i kobiety, które się z nią spotykają mogą zwykle liczyć na wsparcie z zewnątrz. Ale jest też „złota klatka” – problem, o którym rzadko się mówi, a jeszcze rzadziej znajduje on zrozumienie. Zaczyna się zwykle niewinnie, od tego, że po urodzeniu pierwszego dziecka para podejmuje decyzję, że kobieta zostanie w domu. W takich związkach mężczyzna zazwyczaj zarabia tyle, że nie musi przesadnie oszczędzać, ale jego partnerka nie ma dostępu do tych pieniędzy.

- I on to potrafi dobrze wytłumaczyć. Mówi: „przecież mi jest łatwiej zrobić zakupy, ty zostań w domu, a ja ci wszystko przywiozę”. Z początku wydaje się, że to fajny układ. Ale gdy dziecko podrasta, ona dalej ma dostęp tylko do tych pieniędzy, które on przydzieli jej na codziennie wydatki. Dostaje tyle, ile wystarcza na podstawowe zakupy i benzynę, by mogła zawieźć dziecko do przedszkola, ale na tym koniec. Jeśli chce kupić coś dla siebie, musi o to poprosić. Nawet jeśli za każdym razem słyszy „to żaden problem, dostaniesz wszystko, o co poprosisz”, z czasem staje się to bardzo frustrujące. Mam klientkę, która ma bardzo zamożnego męża, ale woli szukać po lumpeksach ubrań za złotówkę, niż kolejny raz prosić go, by dał jej pieniądze na coś nowego - mówi psycholog.

Jeśli chce kupić coś dla siebie, musi o to poprosić. Nawet jeśli za każdym razem słyszy „to żaden problem, dostaniesz wszystko, o co poprosisz”, z czasem staje się to bardzo frustrujące.

Już sam fakt, że trzeba się prosić o każdy drobiazg, który wykracza poza codzienną listę zakupów, jest upokarzający. Ale osoby, które stosują ten rodzaj przemocy finansowej, zwykle posuwają się jeszcze dalej i zaczynają kwestionować prośby swoich partnerek. Potrzebny nowy telefon? Przecież stary jeszcze działa. Kurtka dla dziecka? Jeszcze mieści się w starej.

- Kłopot ze sprawcami tego typu przemocy polega na tym, że oni nie zdają sobie sprawy, że zachowują się przemocowo. Są oni przekonani, że te zakupy są niepotrzebne i że ratują w ten sposób swoje partnerki przed rozrzutnością. Mamy tutaj narrację „kochanie, ja wiem lepiej, więc uchronię cię przed twoją głupotą”. To po pewnym czasie bije w ich samoocenę tak bardzo, że zaczynają naprawdę wierzyć, że są głupsze. Osoba, która ma pieniądze, jest coraz bardziej przekonana o własnej wartości i zaczyna decydować o wszystkim, nie tylko w kwestiach finansowych, a ta druga coraz bardziej traci na znaczeniu. Proszę sobie wyobrazić, jaki będzie los takiej kobiety, jak np. w wieku 50+ ten pan postanowi ją wymienić na kogoś młodszego, a ona zostanie bez pracy, bez mieszkania, bez doświadczenia i bez poczucia własnej wartości - wymienia dr Grabowska.

Pasożytnictwo - gdy ona żeruje na jego portfelu

Ale jest też druga strona medalu – jest nim pasożytowanie. O tym zjawisku mówi się jeszcze mniej, bo ofiarami padają zazwyczaj mężczyźni, którzy niechętnie zgłaszają się z problemami do gabinetów. Zaczyna się podobnie jak w złotej klatce. Para umawia się, że dopóki dziecko jest małe, on będzie przynosił do domu pieniądze, np. do momentu gdy ich pociecha pójdzie do przedszkola. Na początku wszystko odbywa się zgodnie z planem, ale gdy już dziecko trafia do tego przedszkola, partnerka zaczyna szukać pretekstów, by opóźnić powrót do pracy.

- I zazwyczaj brzmi całkiem rozsądnie. Bo zaczynają się infekcje przedszkolne, więc i tak będzie więcej na opiece niż w pracy. Bo nie tak łatwo młodej mamie znaleźć zatrudnienie. Bo już niedługo dziecko pójdzie do szkoły, a to będzie lepszy moment... On jest coraz bardziej zmęczony, bo musi non stop zasuwać, ale ilekroć porusza tę kwestię, to słyszy dlaczego jeszcze powinni poczekać. W międzyczasie może pojawić się kolejne dziecko i to się może ciągnąć latami - mówi Magdalena Grabowska.

Mężczyźni z takimi partnerkami zwykle nie dostają wsparcia społecznego. Słyszą: „przecież to był wasz wspólny wybór” lub „przecież zarabiasz tyle, że cię stać”. Ich partnerki bardzo często powtarzają, że to one poświęcają się zostając z dzieckiem i że chciałyby już się wyrwać z domu, ale nie robią nic, by wrócić do pracy.

Bardzo łatwo mężczyźni dają się zmanipulować hasłem „to dla dobra dziecka”. Jednak większość polskich dzieci ma dwoje pracujących rodziców i nie dzieje im się z tego powodu żadna krzywda.

- Bardzo łatwo mężczyźni dają się zmanipulować hasłem „to dla dobra dziecka”. Jednak większość polskich dzieci ma dwoje pracujących rodziców i nie dzieje im się z tego powodu żadna krzywda. Oczywiście, jeśli obie strony naprawdę chcą, by jeden z rodziców został w domu, a drugi jest w stanie utrzymać rodzinę bez przepracowywania się, to jest okej. Ale nie w sytuacji, gdy ten drugi rodzic prawie nie widuje dzieci, bo ciągle pracuje i jest na skraju wyczerpania. To już nie jest „dla dobra dziecka” - podkreśla psycholog.

Alimenty - kto i dlaczego nie chce płacić

To oczywiście nie wszystkie przykłady finansowej przemocy. Drugim najczęstszym wariantem, uderzającym nie tyle w partnera, co w same dzieci, jest uchylanie się od płacenia alimentów. Statystyczny polski dłużnik to najczęściej mężczyzna w wieku 36-45 lat, mieszkający w miejscowości do 5 tys. mieszkańców. Ale alimenciarzem może być każdy – także znany sportowiec czy prezes ważnej instytucji.

Rodzic, który uchyla się od alimentów, często zapomina, że to nie są pieniądze dla jego eks, tylko dla dziecka.

- Poziom zamożności rodzica nie ma tu żadnego znaczenia. Znam przypadek, w którym były mąż ma dochód rzędu 30 tys. zł, a podczas rozprawy w sądzie zadawał pytania, dlaczego była żona kupuje dziecku drogi papier toaletowy, skoro najtańszy kosztuje kilka złotych mniej. Niestety rodzic, który uchyla się od alimentów, często zapomina, że to nie są pieniądze dla jego eks, tylko dla dziecka. Ale druga strona też nie jest bez winy. Są przypadki, gdy matka próbuje finansowo zarżnąć ojca za karę, że odszedł. Rodzice dokuczają sobie nawzajem, traktując dziecko jak narzędzie, broń w ich walce, a nie osobę z uczuciami, której w tej sytuacji jest po prostu bardzo przykro - mówi dr Grabowska.

W 2017 roku zaostrzyły się przepisy pomagające w walce z uchylaniem się od alimentów. Wprowadzono m.in. kary dla pracodawców, którzy wypłacają takim osobom pieniądze pod stołem, by utrudnić ściąganie z nich wierzytelności. Niestety, o ile liczba samych alimenciarzy zaczęła powoli maleć, to ich dług wciąż rośnie i to w szybkim tempie. Od 2015 do 2019 roku zadłużenie rodziców wobec dzieci wzrosło w Polsce ponad dwukrotnie – z 5 do 12,3 mld zł. Jak tłumaczy Krajowa Rada Komornicza, ściągalność tych długów wciąż jest bardzo niska i od lat utrzymuje się na poziomie około 19 proc.

Jak bronić się przed przemocą ekonomiczną?

O ile kwestia alimentów jest przynajmniej uregulowana prawnie, wciąż nie ma wielu narzędzi, którymi można by w jednoznaczny sposób walczyć z innymi aspektami przemocy finansowej. Funkcjonują co prawda przepisy pozwalające wytoczyć cywilny pozew o odszkodowanie z tytułu zachowań naruszających niezależność ekonomiczną, jednak mogą się o nie ubiegać jedynie osoby w związkach małżeńskich. W polskim prawie brakuje też dosłownego wskazania, że istnieje coś takiego jak przemoc ekonomiczna. Na 28 krajów UE pojawia się ona tylko w ustawodawstwach Słowacji, Słowenii i Rumunii.

Zdaniem specjalistów wynika to z tego, że wiele osób wciąż nie postrzega takich zachowań jako przemoc. W 2015 roku Aleksandra Niżyńska i Agatą Chełstowska z Instytutu Spraw Publicznych przeprowadziły badanie, z którego wynika, że niemal 1/3 rodaków akceptuje wydzielanie pieniędzy współmałżonkowi. Ponadto prawie 1/4 ankietowanych znajduje usprawiedliwienie dla niepłacenia alimentów, wiele osób dopuszcza też utrudnianie podjęcia pracy przez drugą osobę.

Autorki raportu przypominają, że zgodnie z art. 31 § 1 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, z chwilą zawarcia małżeństwa powstaje wspólność majątkowa. Oznacza to, że każda ze stron ma prawo w równym stopniu korzystać z majątku nabytego przez partnera w trakcie trwania małżeństwa. Od 2004 roku istnieje też możliwość ustalenia rozdzielności majątkowej z wyrównaniem dorobków. W takim przypadku w razie rozwodu małżonek, którego dorobek przyrósł w stopniu mniejszym, np. przez okres spędzony na opiece nad dziećmi, może żądać od drugiego małżonka wyrównania. Wszystkie te rozwiązania znajdują jednak zastosowanie jedynie w przypadku związków małżeńskich.

W tym miejscu warto zadać pytanie, co w takim razie można zrobić, by nie dopuścić w ogóle do sytuacji, w której staniemy się ofiarą przemocy finansowej. Jak rozpoznać, że nasz partner czy partnerka ma inne zdanie na temat finansów, co w przyszłości może przerodzić się w poważne problemy?

- Nie ma u nas zwyczaju mówienia na pierwszej radce „cześć, jestem Ania i zarabiam 8 tysięcy”, ale należy uważać na osoby, które nie chcą z nami rozmawiać o swoich dochodach. Bo to oznacza, że mają ku temu powód. Jeżeli widzimy, że ktoś jest bardzo oszczędny, to wcale nie jest nietaktem zapytać dlaczego. Ludzie bywają oszczędni, bo mają kredyt, którego nie mogą spłacić, a dobrze o tym wiedzieć. Jeżeli spotykamy się z kimś i ta osoba namawia nas we wszystkim do równego podziału, to może się skończyć jak z parą na początku naszej opowieści, że się będziemy rozliczać o każdy grosz. Zwracajmy uwagę na takie sygnały i nie bójmy się rozmawiać o swoich preferencjach. Jeżeli samemu jesteśmy oszczędni, a spotkamy osobę, która szasta pieniędzmi, też można spodziewać się w przyszłości nieporozumień. Jest piękne powiedzenie, że przeciwieństwa się przyciągają. Psychologowie dodają: „tylko po co?”. Tworzą nieudane związki. Powinniśmy się dobierać wśród podobnych osób, także w strefie finansowej - radzi dr Magdalena Grabowska.

Jest piękne powiedzenie, że przeciwieństwa się przyciągają. Psychologowie dodają: „tylko po co?”. Tworzą nieudane związki.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska