Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Reżyseruje filmy, obok których nie można przejść obojętnie. To kino bez idealizowania

Małgorzata Chojnicka
W filmach Magdalena Łazarkiewicz podejmuje trudne tematy, ale zdradziła nam, że chciałaby kiedyś rozbawić widzów
W filmach Magdalena Łazarkiewicz podejmuje trudne tematy, ale zdradziła nam, że chciałaby kiedyś rozbawić widzów Małgorzata Chojnicka
Magdalena Łazarkiewicz, przyjechała do Lipna na zaproszenie Dyskusyjnego Klubu Filmowego „Se(a)ns”. Opowiedziała o swojej filmowej pasji i przedwcześnie zmarłym mężu. Była pod wrażeniem klimatu lipnowskiego kina „Nawojka”.

Jakie ma Pani wrażenia bo obejrzeniu lipnowskiego kina „Nawojka”, które mieści się w budynku po przedwojennej cerkwi?
To kino trzeba wskrzesić, bo ten budynek ma duszę. Zostały stare urządzenia, a – niestety – w większości zmodernizowanych kin wyrwano je z korzeniami. Nie jest łatwo nauczyć ludzi, aby zaczęli cenić pamiątki, ich niepowtarzalny charakter. Żyjemy w czasach, kiedy wszyscy chcą być tacy sami. Dążymy do unifikacji, co jest naprawdę straszne. Wszystko ku temu zmierza, cała kultura. Nie potrafimy się pięknie różnić. Sytuacja w naszym kraju pokazuje, że w takim stopniu nie akceptujemy, różniących się od naszych, opinii i stanowisk, że ludzie, którzy mają inne poglądy, nie są już w stanie ze sobą rozmawiać.

Ktoś mi kiedyś powiedział, że żałoba mija wówczas, gdy możemy wspominać bliską osobę bez łez. Czy „NIE-OBECNOŚĆ”, która jest Pani osobistą opowieścią o mężu, Piotrze Łazarkiewiczu, jest takim właśnie momentem?
Mam poczucie, że żałoba nie mija do końca. Ból po stracie słabnie, ale tęsknota staje się coraz większa, bo rozstanie jest coraz dłuższe. Byliśmy bardzo zżytą parą i mam poczucie, że coś zostało odcięte. Nie chciałam zrobić filmu, który byłby jakimś pomnikiem. Zresztą kilka razy spotkałam się z taką opinią, że ten film nie jest w tonie ponurym. Po jego obejrzeniu ma się w większości pozytywne odczucia. Robiąc ten film chciałam uciec od tonu sentymentalnego, idealizującego postać Piotra.

Obok Pani filmów nie przechodzi się obojętnie. Nie boi się Pani trudnych tematów?
Chciałabym kiedyś zrobić komedię i rozbawić ludzi. To jest wielka sztuka i może kiedyś do tego dojrzeję. Jakiś spec od komedii powiedział, że te najlepsze robią ludzie, którzy mają w sobie dużą dozę tragizmu, więc niewątpliwie mam zadatki na twórcę komedii. Ale dotychczas tak się składa, że krążę raczej wokół trudnych tematów.

Mną osobiście najbardziej wstrząsnął „Ostatni dzwonek”. Chodziłam wtedy do liceum i pamiętam, że długo po prostu „siedział” we mnie…
Ten film miał wiernych fanów i do tej pory jest dobrze odbierany. Otoczka polityczna się zmieniła, ale młodzi ludzie odnajdują w nim ciągle coś własnego. Mam wrażenie, że po latach „Ostatni dzwonek” się zuniwersalizował. Mam nawet kilku znajomych aktorów, którzy twierdzą, że pod wpływem „Ostatniego dzwonka” zdecydowali o wyborze takiego właśnie zawodu. Marysia Seweryn opowiadała mi, że była jedenaście razy na tym filmie. Miał on wielkie powodzenie u widzów, bo tzw. „młoda widownia” jest wdzięcznym odbiorcą, jeśli trafi się w jej oczekiwania. Sytuacja młodych ludzi w naszym kraju jest nadal bardzo trudna. Często spotykam się z obiegową opinią, że teraz młodzi ludzie mają „wszystko”. To bardzo powierzchowna diagnoza.
Często jest bowiem tak, że to „wszystko” działa na nich paraliżująco - ta dostępność informacji, ta ilość możliwości, ten świat stojący otworem. Przed nimi wiele dróg, ale nikt im nie pomaga wybrać tej właściwej – są samotni, pozostawieni sami sobie. Wydaje mi się, że w naszym kraju wiele złych rzeczy bierze się z systemu edukacyjnego i pedagogicznego, ze sposobu wychowywania dzieci. Z jednej strony jest to system bardzo represyjny i ograniczający swobodę myślenia, pozbawiający samodzielności, a z drugiej - nadopiekuńczy. Młodych ludzi się „formatuje”, tłamsi każdy indywidualizm. Nasz system jest, niestety, odwrotnością systemu skandynawskiego i tego wielkiego sukcesu pedagogicznego, z którym mamy do czynienia na przykład w Finlandii. Dopóki szkoła się nie zmieni i to w radykalnym sensie, to będziemy tkwić w takim zamkniętym kole frustracji społecznych.

Czy można o Pani powiedzieć, że film ma Pani we krwi?
Oczywiście. Zaczęło się od wujka, który był dokumentalistą i pracował w wytwórni filmów dokumentalnych. Skończył szkołę filmową w Moskwie razem z Jerzym Hoffmanem. Potem się już tak potoczyło, że do obiadu rodzinnego czasami zasiadało sześciu reżyserów. Ostatnią „ofiarą” filmowych genów jest moja córka, która bardzo się zapierała, że film jej nie interesuje. Podkreślała, że chce iść własną drogą i skończyła poważne studia językowe. Nawet zaczęła pisać doktorat i nagle „strzeliło” ją. Pracuje teraz jako asystent reżysera i przymierza się, aby zdawać do szkoły filmowej. Okazuje się, że w naszym przypadku jest to obciążenie nieuleczalne.

Pracowała Pani z największymi, bo i z Andrzejem Wajdą, i Krzysztofem Kieślowskim. Jak ich Pani wspomina z pracy na planie filmowym?
Mój kontakt zawodowy z Andrzejem Wajdą był w okresie mojego „przedszkola” filmowego. To był chyba jedyny przypadek, kiedy Agnieszka załatwiła mi jakąś posadę. Wajda robił wówczas najważniejsze swoje filmy i był człowiekiem, który stwarzał niezwykłą atmosferę na planie - wszyscy wokół niego czuli się lepsi niż są naprawdę, albo niż im się wydaje. Dawał swoim współpracownikom niesamowicie dużo swobody. W „Pannach z Wilka” mam nawet jedno ujęcie, które sama wyreżyserowałam. To wielki artysta kina i fantastyczny człowiek, od którego bardzo dużo się nauczyłam, przede wszystkim sposobu traktowania ekipy, z którą się pracuje. Jest to jedno z moich najważniejszych doświadczeń zawodowych.
Kieślowski miał wiele cech wspólnych z moim mężem, z którym zresztą bardzo się lubili. Jest taki gatunek ludzki – i oni obaj do niego należeli – którzy pozostawiają po sobie w pamięci bardzo wyrazisty ślad. Twarz i sposób bycia Krzysztofa Kieślowskiego mam ciągle pod powiekami, chociaż od jego śmierci minęło 20 lat. Jego uśmiech, timbre głosu, specyficzny rodzaj poczucia humoru, jego uważność w relacjach z ludźmi, to wszystko sprawia, że trudno jest myśleć o nim czasie przeszłym.
Gorąco polecam festiwal poświęcony twórczości Kieślowskiego, który odbywa się co roku we wrześniu w Sokołowsku na Dolnym Śląsku. Rodzina Kieślowskiego była związana z tą miejscowością uzdrowiskową, a miejscowe animatorki kultury wykorzystały ten fakt. Wdały się w gigantyczny remont wielkiego obiektu sanatoryjnego z przeznaczeniem na twórcze działania i odnowiły kino. Teraz na festiwal „Hommage à Kieślowski”, organizowany przez założoną przez nie Fundację Sztuki Współczesnej In Situ, przyjeżdżają ludzie z całego świata. To wspaniała impreza i świetne miejsce do zwiedzenia.

Porusza trudne tematy

Reżyseruje filmy, obok których nie można przejść obojętnie. To kino bez idealizowania
Małgorzata Chojnicka

Magdalena Łazarkiewicz jest reżyserką i scenarzystką. W swoich filmach porusza trudne tematy i pokazuje świat bez idealizowania. Do jej najbardziej znanych filmów należą: „Ostatni dzwonek”, „Białe małżeństwo”, „Odjazd” czy „Głęboka woda”(serial). Z kolei „(Nie)obecność” to osobista opowieść żony o przedwcześnie zmarłym mężu, Piotrze Łazarkiewiczu, reżyserze, scenarzyście, aktorze i producencie filmowym. Jest młodszą siostrą Agnieszki Holland.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska