Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Serce węża smakowało jak carpaccio albo niedoprawiony tatar

Redakcja
Wobec tysiąca lokalnych rarytasów skosztowanie małej żabki w Peru nie było dla Wojciecha Łopacińskiego żadnym kulinarnym wyzwaniem
Wobec tysiąca lokalnych rarytasów skosztowanie małej żabki w Peru nie było dla Wojciecha Łopacińskiego żadnym kulinarnym wyzwaniem Nadesłana
Rozmowa z Wojciechem Łopacińskim, który z całą swoją rodziną wyruszył w połowie czerwca ubiegłego roku w wielką podróż dookoła świata. Tej międzynarodowej wyprawie przez 40 egzotycznych krajów patronowały "Nowości".

[break]
Jednym z głównych wątków Waszej opowieści uczyniliście jedzenie. W domu nie hołdujecie tradycyjnej polskiej kuchni, a więc to zderzenie z kuchnią świata nie było chyba tak bardzo bolesne?
Nie zawsze było to takie proste (śmiech). Po kulinarnych doświadczeniach zdobytych w Ameryce Południowej i w Afryce, niemal straciliśmy wszystkie włosy, gdy w Indiach w pierwszej ulicznej knajpce posmakowaliśmy lokalnej pikantności. To był szok! Już w Dubaju, chcąc spróbować kuchni kraju, do którego zmierzaliśmy, postanowiliśmy zamówić indyjskie potrawy w restauracji. Wówczas też nie byliśmy w stanie ich zjeść. W Indiach po prostu odsuwaliśmy sprzedawcom słoiki z przyprawami.
Jak reagowali, gdy protestowaliście?
Twierdzili, że nie będziemy w stanie poczuć prawdziwego smaku Indii. Tłumaczyliśmy, że gdybyśmy spróbowali, to już raczej nic byśmy nie poczuli. Nie mieściło im się w głowie, że można jeść nie na ostro. To tak jakby w Polsce poprosić o czystego schabowego - bez ziemniaków i zasmażanej kapusty.
W Polsce unikamy raczej ulicznych budek, kojarzących się z tanią i niezdrową żywnością. Wy często żywiliście się właśnie w takich miejscach.
Wyszliśmy z założenia, że to najlepsze rozwiązanie. Przemiał jedzenia jest tam ogromny i gotuje się najczęściej dla stałych odbiorców. Sprzedawcy nie mogą sobie pozwolić na słabą jakość. Nawet gdy jest brudno, to i tak można mieć pewność, że jakość samej potrawy będzie dobra.
Wiele z opisywanych przysmaków nigdy nie pojawiłoby się na polskim stole, pomimo, że w innym rejonie świata uznawane są za rarytasy.
W Ekwadorze mój syn zjadł np. żywego robaka wielkości kciuka. Ten moment pokonania blokady psychicznej, że oto zjadam coś dużego, co wciąż się rusza, jest nie do przebrnięcia dla 90 proc. podróżników. Nakręciliśmy z tego nawet krótki filmik.
Co pcha człowieka do pokonywania takich barier - ciekawość czy chęć popisania się przed znajomymi?
Chyba przekora, aby nie być wciąż takim normalnym poprawnym człowiekiem. Ta podróż cały czas dawała nam możliwość poznawania nowych smaków. Myślę, że w tym przypadku Wojtek chciał po prostu zademonstrować, że potrafi to zrobić. Sporo było też w tym szukania nowych doznań. W polskiej kuchni nie jadamy przecież niczego żywego.
Często podążaliśmy za taką lokalną tradycją kulinarną?
Kilka razy. W Wietnamie zajrzeliśmy do wioski, w której na każdym kroku serwowano dania z węży. Klient sam wybiera okaz, który na jego oczach na żywca rozcinano. Najpierw z aorty wyciskana była krew, a następnie odcinano bijące serce, które lądowało na talerzu. Smakuje jak carpaccio lub tatar bez przypraw. Krew dostajemy oczywiście do popicia. Niezależnie czy to pochwalasz czy też nie, jest to pewien rodzaj dotykania wieloletniej wietnamskiej tradycji. Nie wszystko da się jednak włożyć do ust. Z możliwości posmakowania wysuszonego mięsa nietoperza i szczura nie skorzystaliśmy.
Rozumiem, że serce węża nie było specjałem, wartym ponownego skosztowania?
Najmilej wspominam patagońską baraninę. Grillowane mięso polewane co jakiś czas minimalnie osoloną wodą z czosnkiem, co podkreślało jego prawdziwy smak. I bez żadnej marynaty, w której rozkochani są Polacy. Generalnie cała Ameryka stoi mięsem. Królują kurczaki i wołowina. Z kolei azjatycka kuchnia opiera się na owocach i warzywach. W Tajlandii i Chinach, w restauracji na stolikach ustawione są miski pełnej różnych liści. Dzięki temu zamawiając np. zupę przez cały czas możemy modelować sobie jej smak.
A Afryka? O tamtejszej kuchni nie pisaliście zbyt wiele.
Jej mieszkańcy spożywają bardzo dużo jajek, które mieszane są z warzywami. Omlety i placki. To podstawa jedzenia.
Choć rozmawiamy głównie o jedzeniu, to jednak zapytam o pracę. Wybierając się w podróż zrezygnował Pan z funkcji dyrektora hotelu "Filmar". Czym Pan się teraz zajmuje?
Zawsze czułem się przede wszystkim hotelarzem. Mimo kilku propozycji nie chciałem eksperymentować w innych branżach. Obecnie prowadzę w górach o wiele większy obiekt z rozbudowanymi funkcjami wypoczynkowymi. To taki czas rodzinnej próby. Przez rok byliśmy dzień w dzień razem. Teraz odłączyłem się, aby pracować na południu Polski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska