- Mieli tylko uszczelnić posadzkę naszego balkonu. W mieszkaniu śmierdziało tak, że kręciło się w głowie, dziecko zaczęło chorować. Musieliśmy się wyprowadzić - mówi lokatorka mieszkania w Lubiczu.
<!** Image 3 align=none alt="Image 201677" sub="Prezes Spółdzielni w Lubiczu Władysława Sadowska nie ma sobie nic do zarzucenia. - Sami są sobie winni - mówi o mieszkańcach. [FOT.: JACEK KIEŁPIŃSKI]">Jolanta Szlachetka, mieszkająca wraz z mężem i pięcioletnią córką w bloku Spółdzielni Mieszkaniowej w Lubiczu, przeżywa dramat.
W tę historię trudno byłoby uwierzyć, gdyby nie wyniki badań Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej: „W Pańskim mieszkaniu stwierdzono obecność akrylonitrylu, octanu etylu, (o+p)ksylenów i styrenu w ilościach znacznie przekraczających dopuszczalne stężenie substancji chemicznych szkodliwych dla zdrowia”. <!** reklama>
Wniosek: lokal nie nadaje się do zamieszkania.
Rozmowa bardzo niemiła
- Prace rozpoczęto 2 października. Skuto posadzkę balkonu oraz tynk ściany do wysokości kilkudziesięciu centymetrów i pomalowano jakimś czarnym preparatem. Sfotografowałem pozostawione przez wykonawców pojemniki po izoplaście - mówi Krzysztof Szlachetka. - Następnego dnia dzwoniłem do spółdzielni prosząc o interwencję. Podejrzewałem, że potworny smród wnika do naszego mieszkania głównie przez nieszczelności pod progiem drzwi balkonowych. Nikt nie przyszedł.
Krzysztof Szlachetka po pięciu dniach nie wytrzymał - skuł próg, wstawił cegły i uszczelnił pianką. Śmierdziało jednak nadal. Gdy jego córka zaczęła podejrzanie kaszleć, udał się z nią do lekarza. Ten poradził wezwanie sanepidu.
- Prosiłam panią prezes spółdzielni, by zleciła badania - dodaje Jolanta Szlachetka. - Odmówiła. Powiedziała, że ma na wszystko atesty i to z nami jest coś nie w porządku. Rozmowa z nią była bardzo niemiła. Badanie zleciliśmy więc sami.
Co ciekawe, zdjęcie pustych pojemników zaskoczyło wykonawcę.
- Stosujemy środek konserwujący firmy Izohan, nie wiem, skąd na zdjęciach wykonanych przez tych państwa wzięły się inne pojemniki - mówi Łukasz Tarczykowski, szef firmy Tarbud, wykonującej prace na zlecenie spółdzielni.
Państwo Szlachetkowie zwrócili się z prośbą o zamianę mieszkania.
- Zgodzono się. Ale nasze mieszkanie miałaby zająć starsza osoba. Nie mamy serca jej narażać - mówi pani Jolanta.
Sami sobie winni?
- Niech się o to nie martwią! - ostro reaguje prezes spółdzielni Władysława Sadowska. - Sami są sobie winni. Gdyby nie rozkuwali progu, smrodu by nie było!
Pani prezes stanowczo oświadczyła, że nie interesują ją koszta ponoszone przez mieszkańców związane z wynajęciem zastępczego mieszkania, odmówiła też umorzenia czynszu za mieszkanie skażone.
- Z tą kobietą nie ma rozmowy - odpowiada Jolanta Szlachetka. - Zresztą, proszę przeczytać pisma, jakie do nas śle.
Cytujemy w pisowni oryginalnej: „postawa współmałżonki użytkownika lokalu Spółdzielni oraz bardzo brzydka przed Inspektorami Nadzoru i Wykonawcą spowodowała, że p. Krzysztof Szlachetka pod namowom żony w dniu dzisiejszym wypisuje do Spółdzielni pismo w bardzo aroganckim stylu”.
Sprawa najprawdopodobniej znajdzie finał w sądzie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?