Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Torunianka we Włoszech: "Ludzie boją się, że w szpitalach zabraknie miejsca"

Justyna Wojciechowska-Narloch
Justyna Wojciechowska-Narloch
Rozmowa z Anną Szczepańską, torunianką mieszkającą od 9 lat w południowych Włoszech, w 60-tysięcznym mieście Avellino, w regionie Kampania.

Jak dziś wygląda codzienność we Włoszech? Czy da się żyć w kraju będącym w całości czerwoną strefą, z zakazem wychodzenia z domów?
- Łatwo nie jest, bo ludzie się po prostu boją. Dla mnie zamknięcie w mieszkaniu nie jest przyjemne, ale wciąż do wytrzymania. Rodowici Włosi znoszą to znacznie gorzej. Oni mają w naturze, by wciąż spotykać się z innymi, rozmawiać, pić i jeść na mieście. Wielu jeszcze przed pracą wpadało do barów, by wypić kawę i porozmawiać z innymi ludźmi. To samo działo się popołudniami i wieczorami. 10 marca premier Włoch zabrał im tę możliwość zamykając całą gastronomię i wszelkie rozrywki. Taka izolacja dla większości moich włoskich przyjaciół jest katorgą. Muszę jednak przyznać, że tu w Avellino znoszą to dzielnie.

Koronawirus

Naprawdę nie wychodzą z domów? Są tak zdyscyplinowani?
- Zdecydowana większość tak. Dekret premiera zezwala na wyjścia tylko z poważnych powodów. Można opuścić mieszkanie, żeby zrobić zakupy, iść do apteki albo do pracy. Zawsze trzeba mieć przy sobie zaświadczenie, które pobiera się online ze stron rządowych. W dokumencie należy zamieścić swoje dane osobowe, numer telefonu i konkretny cel wyjścia z domu. Trzeba też zaznaczyć, że ma się negatywny wynik testu na koronawirusa, kiedy taki był wykonywany. Jeśli ktoś nie ma takiego zaświadczenia może je dostać od policji i na miejscu wypełnić. Osoby, które opuszczają miejsce zamieszkania z błahego powodu, muszą się liczyć z karą ponad 200 euro lub odsiadką w areszcie przez 3 miesiące. W sytuacji, gdy osoba ma pozytywny wynik testu na koronawirusa i ukrywa to przed innymi, grozi jej kara do 12 lat więzienia.

Torunianka we Włoszech:
Nadesłane

Brzmi to wszystko bardzo poważnie. A jak jest z zakupami, czy sklepy są dobrze zaopatrzone?
- Tak, niczego nie brakuje i wszystko jest świeże. My ostatnio zaopatrywaliśmy się w sobotę. Na zakupy pojechał mój narzeczony, bo tylko jedna osoba z rodziny może wyjść z domu w tym celu. Do sklepu wpuszczają tylko po dwie osoby, dbają o to, by klienci zachowywali wymaganą odległość od siebie.

Nie można też sobie spacerować po sklepie i zastanawiać się, co kupić. Jest ściśle określony czas na pobyt w markecie. Narzeczony wydał 300 euro, więc naprawdę kupił sporo. Przede wszystkim wodę, mięso, konserwy, warzywa i owoce. Część z nich zamroziliśmy na później. Makaronu mamy chyba ze 40 kg. Jesteśmy przygotowani na dłuższy pobyt w zamknięciu.

A jak funkcjonują służby w mieście? Wszystko działa normalnie?
- Przede wszystkim jest dużo policji na ulicach. Naprawdę ich widać. Z wywozem śmieci nie ma żadnego problemu, są zabierane codziennie zgodnie z harmonogramem. My natomiast nie wynosimy ich na bieżąco ze względów epidemiologicznych. Schodzimy na dół do pojemników, kiedy się uzbiera kilka worków. Staramy się maksymalnie ograniczyć kontakt z innymi ludźmi. I choć mieszkamy na ósmym piętrze, z tych samych powodów przestaliśmy korzystać z windy.

Torunianka we Włoszech:
Nadesłane

Co mówią ludzie w Avellino, jak komentują całą tę sytuację?
- Puste ulice świadczą o tym, że jest strach. Mieszkamy na południu Włoch, czyli tam gdzie jest biedniej niż na północy. Ludzie boją się, że zabraknie miejsc w szpitalach i sprzętu, by ratować chorych. Starają się chronić swoich seniorów. Chwalą władze, które każdego dnia wykonują bardzo dużo testów na koronawirusa. Decyzje podejmowane przez rząd oceniają raczej dobrze i choć to trudne – to w większości godzą się z narzuconymi rygorami. Informacje, które docierają tu z Lombardii – o tym chociażby, że nie ma miejsc dla zmarłych w kostnicach, a respiratory daje się tylko młodym i rokującym na wyzdrowienie – dają do myślenia.

Polecamy

Czemu Pani zdaniem to właśnie Włochy znalazły się w tak dramatycznej sytuacji? Czemu koronawirus tak szybko się rozniósł?
- Żeby to zrozumieć, trzeba trochę znać specyfikę tego kraju. Miliony mieszkańców południowej części Włoch migrują na bogatą północ, by tam się uczyć i pracować. Kiedy tam zaczęto mówić o epidemii, ludzie w popłochu zaczęli uciekać do swoich rodzinnych miejscowości na południu kraju. W jedną noc z Mediolanu wyjechało około 25 tys. osób – pociągami, samochodami, autobusami. W ten sposób koronawirus rozlał się po całym kraju. Jedni uciekali ze strachu, inni z powodów ekonomicznych. Ich pracodawcy przestali płacić pensje, więc nie mieli się z czego utrzymać w Mediolanie. Tak czy inaczej, w ten sposób zaraza rozprzestrzeniła się na cały kraj.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska