Agnieszkę Filipiak znam osobiście już od kilku, a może nawet kilkunastu lat. Od kiedy pamiętam zawsze kojarzyłem ją z gitarą i ze śpiewem. Czy to przez słynne imprezy w Silnie, przez Talent Show w Toruńskiej Piwnicy Artystycznej, czy też poprzez inne towarzyskie spotkania i sytuacje. Toruńska wokalistka zawsze funkcjonowała jednak jakby gdzieś z boku. Bez pchania się do pierwszego rzędu, bez rozpychania łokciami na lokalnej scenie. I tak też powstawał ten album. Spokojnie i na boku. Przez lata.
Przez ten czas zespół mocno ewoluował. Powstawały nowe kompozycje. Dochodzili i odchodzili kolejni muzycy. Dla mnie zawsze najcenniejszy był jednak ten główny trzon. Wsparty śpiewem Agnieszki Filipiak i autorskim tekstem dialog jej akustycznej gitary ze skrzypcami Iwony Czepułkowskiej. To właśnie one obie nadają unikalny ton całej płycie, nawet wtedy gdy w „Aniele” pojawiają się klawisze jakby żywcem wyjęte z nagrań Yanna Tiersena, a w „Końcu” pojawia się zagrana na elektrycznej gitarze rockowa solówka.
Więcej w poniedziałkowym wydaniu "Nowości".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?