[break]
Zamek dybowski, chociaż położony niemal w centrum Torunia, faktycznie znajduje się na uboczu. Miejski zgiełk jego mury omija. Tak jest teraz, jednak dawniej bywały chwile, kiedy ceglana bryła warowni znajdowała się w centrum uwagi.
W pierwszej połowie XV wieku zamek oraz bardzo szybko rozwijająca się w jego sąsiedztwie Nieszawa były solą w oku toruńskich kupców. Ci, jak wiadomo, ostatecznie się handlowej konkurencji pozbyli.
Miasto zniknęło, ale zamek pozostał, w tamtych czasach często goszcząc w swoich murach naszego króla Kazimierza Jagiellończyka z dworem. Tutaj zresztą przyszła na świat jedna z królewskich córek.
Ryknęły działa
Siedziba starostów ponownie stała się dla miasta problemem w XVII stuleciu. Ustawione na zamku działa mogły być poważnym zagrożeniem dla toruńskich murów.
Szwedzi, którzy zajęli twierdzę podczas potopu, doskonale sobie z tego zdawali sprawę, dlatego też 360 lat temu komendant garnizonu wydał rozkaz, aby warownię wysadzić w powietrze. Jego podwładni specjalnie się do tego nie przyłożyli. Podobno mieli nadzieję uporać się z zamkiem przy pomocy czterech beczek prochu. Proch wybuchł, ale mury w większości ocalały.
Dwa lata później skorzystały z tego oblegające miasto wojska polsko-austriackie, w sąsiedztwie zamku powstała bardzo silna bateria, z której ostrzeliwano miasto oraz częściowo przez Szwedów rozebrany most na Wiśle.
Wojenne przejścia mimo wszystko zostawiły na gotyckiej budowli głębokie ślady. Na początku lat 20. ubiegłego stulecia profesor Józef Łęgowski opublikował na łamach „Słowa Pomorskiego” cykl artykułów poświęconych fortecy. W jednym z nich zacytował opis zamku sporządzony w 1660 roku:
„Wszytek przez Nieprzyjaciela jest zrujnowany, tylko same mury popsowane stoją, a Izdebeczkę zbudował imć Pan Starosta dla Podstarościego”.
Co ciekawe, ta izba z kuchnią, umieszczona przy północno-zachodnim narożniku zamku miała być zamieszkana aż do 1913 roku, kiedy to strawił ją pożar. Tak w każdym razie napisał w 1925 roku wielki miłośnik Torunia i badacz jego dziejów Marian Sydow.
Oczywiście izdebka, zanim przestała ostatecznie istnieć, musiała być kilka razy odbudowywana. Latały nad nią armatnie kule podczas oblężenia w 1703 roku, kiedy na zamku pojawiły się szwedzkie działa.
Zapewne z umieszczonego w niej pieca próbowali korzystać żołnierze francuscy, których garstka w 1813 roku przez trzy miesiące skutecznie broniła się przed Rosjanami. 40 napoleońskich żołnierzy skapitulowało dopiero wtedy, kiedy poddał się toruński garnizon. Do dziś przy murach Dybowa można zobaczyć jeszcze pozostałości wykorzystywanych przez Francuzów fortyfikacji ziemnych.
Miasto zagrożone
Do bardziej pokojowych czasów zamek dotrwał już mocno zrujnowany. Jego mury nie mogły się jednak cieszyć spokojem. W 1925 roku mieszkańcy Torunia ze zdumieniem przeczytali na łamach „Słowa Pomorskiego” taką wiadomość:
„Nocy dzisiejszej policji udało się przyłapać na gorącym uczynku zakładania min wybuchowych w okolicy zamku Dybowskiego kilku osobników. Dalsze poszukiwania doprowadziły do wykrycia beczek ukrytych w zamku z jakimś podejrzanym materjałem, który, jak następnie orzekli rzeczoznawcy, jest niezwykłej siły dynamitem. Wybuch jednej takiej beczki byłby w stanie obrócić w perzynę pół miasta. Dalsze dochodzenia w toku”.
Nie, to nie był żart primaaprilisowy, informacja o beczkach pojawiła się 4 lipca. Dochodzenie nie trwało długo, tajemniczych terrorystów oraz ich zbrodnicze zamiary czytelnicy gazety poznali już następnego dnia.
Możemy spać spokojnie
„W numerze wczorajszym donosiliśmy o udaremnieniu zamachu zbrodniczego na Toruń. Okazało się jednak, że osobnicy, przyłapani na zakładaniu min nie są wcale zamachowcami ani anarchistami, gotującymi zgubę tysiącom ludzi. Okazało się, że są to najpoczciwsi, słonecznie usposobieni ludzie, którzy nie tylko nie zamierzają obrócić Torunia w perzynę, lecz przeciwnie pragną dostarczyć mu niezwykle ciekawego widowiska - pożaru Dybowa, są bowiem pirotechnikami i zajęci byli przygotowaniami do tej niewidzianej przez toruńczyków atrakcji. Co się zaś tyczy beczek z podejrzanym materjałem, okazało się, że to wcale nie jest żaden dynamit, lecz zwykła smoła. Beczki te będą w wieczór Wianków zapalone i łącznie z efektownemi ogniami bengalskiemi stworzą cudowny obraz „pożaru Dybowa”. Mogą przeto toruńczycy spać spokojnie, pewni, że żadne niebezpieczeństwo im nie zagraża, natomiast w dzień Wianków, który niestety został odłożony do przyszłego tygodnia, powinni pośpieszyć nad Wisłę, by ujrzeć wspaniały obraz „pożaru Dybowa”.
Wielka woda
Czemu miało służyć to medialne zamieszanie? Czyżby chodziło o nietypową reklamę?
Nie wiadomo, w każdym razie torunianie chyba tego wielkiego widowiska nie zobaczyli, w każdym razie relacji z niego „Słowo Pomorskie” nie opublikowało. Być może spektakl został odwołany, kilka dni po wykryciu tajemniczego „spisku” wezbrane wody Wisły przerwały tamę pod Czarnowem, region zmagał się z gigantyczną powodzią.
Później pirotechnicy nie byli tam mile widziani. W 1934 roku zawalił się gotycki łuk głównej bramy wjazdowej. Toruńska prasa rozpoczęła kampanię na rzecz ratowania zabytku, zakończoną częściowym sukcesem. Problem z ochroną i zagospodarowaniem zamku dawał jednak o sobie znać aż do naszych czasów.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?