Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bycie sportowcem już mi się przejadło

Janusz Bąkowski fot. Marek Ulatowski/mwmedia
„Przyszedł moment, w którym zrozumiałem, że gdybym chciał się przygotowywać do następnych igrzysk olimpijskich, to pewnie bym sobie nie dał rady. Ani przez chwilę nie żałowałem tej decyzji. Gdy przyglądam się bardzo ciężkim treningom moich kolegów, to z lekkim sercem przyjmuję, że już nie muszą mieć tego stresu”.

„Przyszedł moment, w którym zrozumiałem, że gdybym chciał się przygotowywać do następnych igrzysk olimpijskich, to pewnie bym sobie nie dał rady. Ani przez chwilę nie żałowałem tej decyzji. Gdy przyglądam się bardzo ciężkim treningom moich kolegów, to z lekkim sercem przyjmuję, że już nie muszą mieć tego stresu”.

<!** Image 2 align=none alt="Image 191900" >

Rozmowa z LESZKIEM BLANIKIEM, byłym gimnastykiem, złotym medalistą olimpijskim, posłem na Sejm.

Twoją pierwszą miłością sportową jest zapewne gimnastyka. Jak to się stało, że postanowiłeś uprawiać tak trudną dyscyplinę sportu?

Gimnastyka tak naprawdę nie była moją pierwszą miłością. Był nią zawsze generalnie sport. Gimnastyka była tylko narzędziem do realizacji samego siebie, moich pasji, marzeń, do odniesienia sukcesu sportowego. Zaczęło się to 13 stycznia 1986 roku. Mając wtedy dziewięć lat wykonałem z pozycji stojącej salto w przód, odbijając się z nóg. Wylądowałem też na nogach, na tyle prawidłowo, że 15 stycznia zostałem członkiem klubu gimnastycznego w Radlinie. W młodych latach wraz z bratem uprawialiśmy sport na podwórku naszego domu. Mój ojciec, niegdyś piłkarz, a także kierownik sekcji bokserskiej Górnika Pszów, był jednak zdecydowanie za tym, abym uprawiał dysyplinę indywidualną, a nie zespołową.

Twoim największym sukcesem sportowym jest złoty medal olimpijski, zdobyty w Pekinie w 2008 roku. Czym on dla Ciebie jest?

Przede wszystkim to pewna klamra, zamykająca 23 lata mojej kariery. Jest też symbolem pewnej cierpliwości, wytrwałości, której wielu sportowcom często brakuje. Zajmowałem bardzo często drugie lub trzecie miejsca. Brakowało mi olimpijskiego złota, na które warto było czekać.

Pokazując do kamery telewizyjnej zdjęcie swojego wówczas dwuletniego synka Artura dedykowałeś ten medal właśnie jemu...

Było to wtedy wszystko bardzo spontaniczne. Zdałem sobie sprawę z tego, że są to chyba moje ostatnie igrzyska olimpijskie. W Pekinie zabrałem wtedy z sobą z hotelu kilka różnych zdjęć - to miało być pewne wsparcie dla mnie. Nigdy przedtem tego nie robiłem. Gdy spostrzegłem, że nikt mi nie podał białoczerwonej flagi, zdecydowałem się pokazać właśnie zdjęcie Artura.

W Radlinie, kolebce polskiej gimnastyki, gdzie kiedyś trenowałeś, istnieje koło twojego imienia. Z kolei Międzynarodowa Federacja Gimnastyczna skok-przerzut, podwójne salto w przód nazwała „Blanik”. Co oznacza dla Ciebie to wyróżnienie?

Faktycznie klub z Radlina to mekka polskiej gimnastyki. Wywodzą się z niego, m.in., słynni bracia Kubicowie, w sumie aż 13 olimpijczyków. To bardzo miłe, że mnie tam dobrze wspominają. Gdy chodzi o skok nazwany moim nazwiskiem, to jestem z tego bardzo dumny. Tylko niewielu gimnastykom w całej historii tej dyscypliny udało się go wykonać. Najcenniejsze jest w tym jednak to, że każdy, kto w przyszłości będzie chciał się tego elementu gimnastycznego nauczyć, dowie się, że jego autor pochodzi z Polski.

Czy nie odnosisz wrażenia, że zakończyłeś swoją karierę zawodniczą przedwcześnie?

Mam za sobą ponad 23 lata kariery. Przyszedł moment, w którym zrozumiałem, że gdybym chciał się przygotowywać do następnych igrzysk olimpijskich, to pewnie bym sobie nie dał rady. Ani przez chwilę nie żałowałem tej decyzji. Gdy przyglądam się bardzo ciężkim treningom moich kolegów, to z lekkim sercem przyjmuję, że już nie muszą mieć tego stresu. Bycie sportowcem najzwyczajniej już mi się przejadło. Wolałem się zacząć spełniać w inny nowy sposób, na przykład organizacyjny.

W Gdańsku, w którym mieszkasz, jesteś trenerem gimnastyki. Kogo przygotowujesz do wielkich sukcesów?

W tej chwili prowadzę trzech młodych adeptów gimnastyki, pochodzących z Radlina. Co z nich wyrośnie, pokaże przyszłość.

Czy twój obecnie sześcioletni syn Artur odziedziczył talent i zostanie w przyszłości gimnastykiem?

Trudno to teraz powiedzieć. Ma on co prawda predyspozycje fizyczne w tym kierunku. Lubi ruch, lubi chodzić na pływalnię. Zabieram go też czasami na salę gimnastyczną. Jednak obecnie jego największą pasją jest muzyka, wcielanie się w różne postaci, role. Podejrzewam więc, że może pójść kiedyś bardziej w kierunku artystycznym.

Jesteś wielkim kibicem speedwaya. Można to nazwać miłością do tej dyscypliny?

Tak, w tym określeniu nie ma żadnego przekłamania.

Podobno jeszcze jako czynny gimnastyk, jeżdżąc po świecie zawsze starałeś się na bieżąco śledzić wyniki z torów żużlowych...

Tak rzeczywiście było. Cel uświęca środki. Byłem kiedyś w USA. Telefonowanie na kartę stamtąd do Polski nie było drogie. Aby móc wysłuchać relacji z meczu żużlowego, usiadłem już po zawodach na podłodze hotelowego pokoju i zadzwoniłem do swojego brata, a on przyłożył do słuchawki telefonu radio!

Jakiej polskiej drużynie klubowej kibicujesz obecnie najbardziej?

Jestem teraz z wyboru gdańszczaninem. Kibicuję więc drużynie Wybrzeża Gdańsk. Gdy tylko czas mi na to pozwala, staram się chodzić na wszystkie mecze ligowe lub inne zawody.

Bywałeś jako kibic na stadionach w Bydgoszczy, Grudziądzu czy Toruniu?

Tak, oczywiście i to nie jeden raz. Jednak do tej pory nie widziałem na własne oczy toruńskiej Motoareny. W telewizji robi ona imponujące wrażenie. Przy najbliższej okazji będę musiał koniecznie się na nią wybrać.

Zapamiętałeś jakieś szczególnie ciekawe zawody żużlowe?

Ciekawych zawodów, czy to ligowych lub też rangi mistrzostw świata, widziałem już trochę. Chciałbym jednak powiedzieć o czymś innym. W ostatnich latach, niestety, żużel zbyt bardzo się skomercjalizował. Nie ma już czegoś takiego jak przywiązanie do barw klubowych. Kiedyś, jako kibic ROW-u Rybnik, bo właśnie tam były moje początki, wiedziałem, w jakiej skórze wyjeżdża na tor Antoni Skupień, Mirek Korbel lub z zawodników przyjezdnych Andrzej Huszcza lub Wojciech Żabiałowicz. Taraz zawodnicy jednej drużyny mają te same kewlary i trudno się zorientować, kto jest kto. Australijczyk Todd Wiltshire miał zawsze swój piękny biały kombinezon. Dlatego tęsknię za żużlem z końca lat 80. lub początku lat 90. Miał on po prostu inny smak.

Jesteś obecnie posłem na Sejm. To Twoja nowa rola życiowa - jak się w niej czujesz?

Całkiem dobrze. Nie narzekam. Wbrew wyobrażeniom wielu osób pracy mam dużo. Moje biuro poselskie znajduje się w Gdańsku. Ludzie przychodzą z różnymi problemami. Jestem członkiem poselskiej komisji kultury fizycznej i sportu oraz komisji społecznej i rodziny.

Co chciałbyś zdziałać, wykorzystując do tego swój poselski mandat?

Jeśli chodzi o sport, to przede wszystkim zależy mi na wsparciu dzieci i młodzieży. Mam tu na myśli budowę sal gimnastycznych, obiektów sportowych, które tej młodzieży i dzieciom mają służyć. Interesuje mnie też walka z patologiami, które istnieją w niektórych związkach sportowych.

Wiem, że zawsze marzyłeś o tym, aby mieć citroena C5. Czy to marzenie się spełniło?

Jak najbardziej. W dwa dni po powrocie z igrzysk olimpijskich w Pekinie już nim jeździłem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska