Całego układu wypalić się nie uda

PiS proponuje wprowadzenie kadencyjności w samorządach, przy czym władza nie będzie mogła być sprawowana więcej niż dwie kadencje z rzędu. To pomysł, który może uleczyć sytuację w wielu samorządach?

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, niedawno podobne propozycje zgłaszała opozycja, na przykład Nowoczesna. Trudno jej więc będzie zmiany PiS krytykować. To pomysł na rozprawienie się z układami, które w wielu gminach doskonale funkcjonują - władza otacza się ludźmi, którzy później na nią głosują. Im mniejsza gmina i niższa frekwencja, tym problem widać wyraźniej.

Prawo nie działa wstecz, w praktyce oznaczałoby to, że pierwsze ograniczenia dla samorządowców pojawiłyby się dopiero za osiem lat, po upływie dwóch pełnych kadencji. PiS poczeka tak długo?

Nie sądzę, by opcja zerowa była możliwa. PiS nie będzie chciało czekać osiem lat, kolejnych dwóch kadencji. Zwłaszcza że raczej za osiem lat już rządzić nie będzie.

Już teraz pojawiają się głosy, że w wyborach wystartuje zaufany człowiek wójta, gdy wygra, wójt zostanie sekretarzem gminy, a w następnych wyborach wróci na swój stołek...

Wszystkiego „wypalić” się nie da, podobnie jak z korupcją. Ale przy okazji poprzednich wyborów doskonale widoczny był koleżeńsko-oligarchiczny układ w samorządach. Liczy się jednak skala, podobnie jak ze zwiększaniem wpływów z podatku VAT do budżetu. Udało się to zrobić, choć problem istnieje. Podobnie z ograniczeniem sprawowania urzędu - nie wszędzie uda się wprowadzenie nowych ludzi, ale w wielu samorządach na pewno tak.