<!** Image align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Bywały kiepskie, nudnawe i przekombinowane, ale trafiały się też wybitne. I to tak wybitne, że od lat trudno do nich doskoczyć. Tytuły tych najważniejszych filmowych ballad o wzlotach i upadkach supermafiosów zna każdy, bo przy okazji można w nich było opowiedzieć i o urokach zła, i o człowieczych ułomnościach, i o budowaniu Ameryki. Czy „American Gangster” Ridleya Scotta też wejdzie do kanonu? Nie sądzę. Bo choć filmowa robota jest perfekcyjna, reżyser markowy, a aktorzy najlepsi z najlepszych, to bohaterowie tej produkcji ani nas ziębą, ani grzeją. A bez tego trudno ich polubić albo znienawidzić.
„American Gangster” to opowieść o narodzinach i końcu bandyckiego imperium, jednak tym razem nie włoskiego, żydowskiego czy irlandzkiego (chyba tylko Polakom nie udało się w USA zmajstrować jakiejś mafii), ale... murzyńskiego. Oglądamy tę przypowieść przez pryzmat wyścigu dwóch ludzi - łebskiego Murzyna, który w chaos czarnego getta lat 70. wprowadza biznesowe pomysły i nowoczesne zarządzanie w tonacji firmy rodzinnej, oraz ganiającego go policmajstra, innego niż jego koledzy. Policmajster wsławił się tym, że w czasach szalejącej korupcji oddał znaleziony w mafijnym samochodzie milion dolarów. Mniej kryształowi koledzy znienawidzili go za to szczerze i na wieki wieków.
<!** reklama>Obaj panowie są tak różni, że aż podobni. Obaj łamiąc obowiązujące normy i zwyczaje wprowadzają swoje środowiska w fazę „rozedrgania”, jakby powiedział pewien wybitny polski socjolog. I obaj są dzięki temu skuteczni, bo to oni po swojemu zmieniają rzeczywistość. I chyba ten psychologiczno-socjologiczny obrazek dwóch amerykańskich światów jest tu najciekawszy. Nie dorównuje mu ani duszny klimat wygrywającego zawsze zła, ani sama opowieść, identyczna, jak wszelkie tego typu historie o amerykańskich gangsterach.
A Frank Lucas - postać autentyczna - był rzeczywiście ciekawostką. W czasach, gdy mafioso musiał być Włochem, przesiadującym nad michą makaronu, a Murzyn co najwyżej dilerem w Harlemie, podporządkował sobie narkotykową hierarchię w wielkim mieście. Jak? Wykorzystał zaplecze logistyczne armii USA, walczącej w Wietnamie, do importu heroiny - dzięki czemu zalał Nowy Jork towarem tańszym i mocniejszym niż konkurenci. A potem wystarczyło tylko poprawić sieć dystrybucji.
Amerykańskie filmy zawsze potrafiły zauroczyć klimatem epoki. Tu nikt nie zadowoliłby się trzema rekwizytami pożyczonymi od znajomka scenografa i starym samochodem szwagra. Tu zmienia się czas w całej dzielnicy. I jeśli o to chodzi, to film Scotta jest perełką: wszystko dopieszczono do ostatniej cegiełki i kroju futra na karku murzyńskiego gangstera. Taką robotę powinno się pokazywać w akademiach filmowych.
„American Gangster”, reż. Ridley Scott
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?