Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dacze Ukochanych Przywódców

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Pod koniec dekady Edwarda Gierka modne stało się posiadanie daczy, czyli letniskowego domku nad jeziorem. O takie obiekty ubiegali się również prominentni działacze partyjni i władze wojewódzkie. Stać ich było na to, żeby... za budowę nie płacić.

<!** Image 3 align=none alt="Image 218498" sub="Tak dziś prezentuje się jedna z dawnych prominenckich dacz nad jeziorem
na terenie Pracowniczego Ogrodu Działkowego w Drzewianowie.">

Pod koniec dekady Edwarda Gierka modne stało się posiadanie daczy, czyli letniskowego domku nad jeziorem. O takie obiekty ubiegali się również prominentni działacze partyjni i władze wojewódzkie. Stać ich było na to, żeby... za budowę nie płacić.

Dekadę wcześniej było to wręcz niemożliwe. Dopiero nowa wykładnia socjalizmu, głoszona oficjalnie przez Edwarda Gierka, obejmująca, poza przestrzeganiem pryncypiów, także zgodę na prywatne dorabianie się, pozwoliła na tego typu sytuacje.

Partyjni wodzowie w poszczególnych województwach poczuli wówczas wiatr w żaglach. Nie od razu, oczywiście, ale przekonywali się, że za drobne przekręty nikt ich nie ściga, że właściwie można wszystko ukryć, a korupcja świetnie czuje się w państwie oficjalnie zdążającym do komunizmu.<!** reklama>

W ówczesnym województwie bydgoskim, mniej więcej pokrywających się z dzisiejszym kujawsko-pomorskim, „gospodarzem”, jak mawiał Gierek, był Józef Majchrzak. Pochodził spod Włocławka, miał idealnie pasujące do teorii pochodzenie. W tłumie kandydatów do rządzenia wyróżniał się inteligencją. Do wysokiego miejsca w hierarchii partyjnej dochodził jednak długo i stopniowo.

W drugiej połowie lat 70., kiedy dawne Bydgoskie podzieliło się na trzy województwa, Majchrzak stał się praktycznie jedynowładcą, Ukochanym Przywódcą.

Prezent dla Towarzysza Sekretarza

Była to już jednak inna Polska niż jeszcze kilka lat wcześniej. Posiadanie własnego domu w mieście lub w jego okolicach, domku letniskowego nad jeziorem, dobrego samochodu, najlepiej produkcji któregoś z krajów „demokracji ludowej”, wyjazdy na wycieczki zagraniczne, luksusowe wyposażenie mieszkań przestało być passe, jak miało to miejsce w czasach Władysława Gomułki. Nic dziwnego, że w kraju totalnego deficytu rozpoczął się wielki wyścig po te dobra. Mechanizm ich pozyskiwania działał wówczas w dwie strony. Ponieważ Polska stała wielkimi zakładami przemysłowymi, to ich kadra kierownicza pełniła ważną rolę. Wiedząc, że to od partyjnego kierownictwa zależy dalszy los szefa zakładu, zarabiającego jak na ówczesne warunki krocie, dyrektorzy proponowali różne prezenty zaprzyjaźnionym towarzyszom sekretarzom. I odwrotnie, Ukochani Przywódcy liczyli na to, że kiedy o przysługę poproszą sami, będzie ona im zaoferowana bez dyskusji. Taki był po prostu mechanizm. I w tym układzie funkcjonowali wszyscy. Z jedną różnicą: jedni wpadli, inni się „przebujali” do emerytury.<!** Image 4 align=none alt="Image 218501" sub="Józef Majchrzak na bydgoskim Starym Rynku w dniach sławy - w towarzystwie Ericha Honeckera i Edwarda Gierka [Fot. archiwum]">

Towarzysz Józef Majchrzak należał do tych pierwszych. Podobnie jak i grupa dygnitarzy z Bydgoszczy. Stało się to po sierpniu 1980 roku, kiedy po strajkach stoczniowców ludzie w zakładach w całym kraju nabrali odwagi i zaczęli głośno mówić o tym, co ich do tej pory bolało, a o czym bali się powiedzieć głośno. Teraz mogli o tym nie tylko mówić, ale nawet pisać dzięki lokalnej prasie związkowej.To właśnie w niej pokazały się pierwsze informacje o machlojkach przy budowie domków letniskowych nad jeziorem w Drzewianowie koło Mroczy.

Wszystko zaczęło się jeszcze w 1976 roku. Wówczas to Przedsiębiorstwo Produkcji Pomocniczej i Montażu Budownictwa Rolniczego, którego dyrektorem był Jerzy G., rozpoczęło budowę Pracowniczego Ogrodu Działkowego w Drzewianowie. Dowiedział się o tym brat Józefa Majchrzaka, Mirosław, i załatwił sobie tam przydział działki. Pochwalił się tym w Bydgoszczy i do dyrektora G. zaczęli zgłaszać się kolejni prominenci. Dyrektor nie odmawiał.

Mieszkańcy Drzewianowa już niebawem przyglądali się obrazowi im nieznanemu. Widzieli, jak nagle w kraju, gdzie wszystko budowano ślamazarnie i wszystkiego brakowało, dzień w dzień jeździły tzw. gruszki i inne wypełnione różnymi dobrami ciężarówki, a dziesiątki robotników uwijały się przy budowie dobrej drogi, sieci elektrycznej, luksusowych ogrodzeń etc.

Do nadużyć, czyli budowy na koszt podatników, miało dochodzić przy daczach nie tylko Pierwszego, czyli Józefa Majchrzaka, ale także ówczesnego wojewody bydgoskiego Edmunda L., szefa kontroli partyjnej Antoniego M., wicewojewody Eugeniusza J. i brata Towarzysza Pierwszego, Mieczysława, który był kierownikiem wydziału w Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej, i już wcześniej podpadł podwładnym, gdy okazało się, że jest wybitnym specjalistą w dziedzinie handlu samochodami. Były one wówczas do kupienia wyłącznie na tzw. talony, które dzieliła władza. Na giełdzie, a właściwie czarnym rynku, samochody te zawsze były do nabycia, ale za cenę... co najmniej dwukrotnie wyższą. Za cenę „talonową” można było wówczas nabyć pojazd już 5-6 letni. Nic dziwnego, że był to złoty interes, w którym wyspecjalizował się podobno właśnie Mieczysław M.

Afera wokół domków wybuchła jesienią 1980 roku. Po kilku miesiącach, kiedy sprawie nie dało się ukręcić łba i robiło się o niej niebezpiecznie głośno, dwóch podejrzanych nawet aresztowano. Do Drzewianowa skierowano urzędników Najwyższej Izby Kontroli, którzy mieli sprawdzić, jak to eufemistycznie nazwano, „prywatne inwestycje budowlane”. Powodem był wpływ aż 81 listów do bydgoskiej delegatury NIK, dotyczących Drzewianowa. W tym momencie już wszystkie niezapłacone wcześniej przez parę lat należności za budowę domków i infrastruktury zostały przez prominentów uregulowane. Za późno.

„Ponad 4,5 mln” - ogłasza NIK

Wyniki kontroli opublikowane zostały w maju 1981. Jak stwierdzono, „dyrektorzy przedsiębiorstw i urzędów państwowych bezpodstawnie finansowali koszty robót budowlano-montażowych, drogowych, instalacyjnych i innych, wykonywanych na rzecz prywatnych osób, i nie obciążali tymi kosztami właścicieli działek. Przedsiębiorstwa i urzędy państwowe poniosły straty w wysokości 4668 tys. zł wskutek bezprawnego sfinansowania różnych robót wykonanych na terenie POD w Drzewianowie, na którym to terenie różne osoby, zamiast altanek o powierzchni 35 m kw. budowały domki letniskowe o powierzchni znacznie przekraczającej dopuszczalną normę, korzystając z bezpłatnego lub częściowo odpłatnego wykonawstwa robót”.

W przypadku wymienionej wcześniej piątki dygnitarzy zaległości z ich strony za wykonanie asfaltowej drogi, doprowadzenie prądu i roboty budowlane wynosiły mniej więcej po 150 tys. ówczesnych złotych na głowę. Mniej więcej równowartość średniego trzyletniego zarobku. Do tego doszły jeszcze darmowe usługi instalacyjne, założenie jakże deficytowych telefonów, koszt ogrodzenia i inne umiejętnie rozpisane wydatki. Koszty robót melioracyjnych w Drzewianowie zostały np. zaksięgowane jako udział w budowie wałów przeciwpowodziowych w Czarżu. W sumie „ofiarę” Ukochanym Przywódcom złożyło aż kilkanaście przedsiębiorstw różnych branż. Wykryto przy okazji, że niektórzy wysoko postawieni działacze PZPR na koszt państwa wyremontowali swoje bydgoskie mieszkania za kwoty sięgające 100 tys. zł.

Prokuratorom odwagi nie stało

Jak się okazało, podobnie działo się w wielu miejscowościach regionu, m.in. inni prominenci, jak wówczas o nich mówiono, zbudowali sobie luksusowe dacze w Pieczyskach nad Zalewem Koronowskim czy w niedalekim Salnie. Jednak, dla przykładu, obwiniony w podobny sposób ówczesny prezydent Bydgoszczy, Wincenty Domisz, za swoją daczę w Wiktorowie, jak się okazało, zapłacił w całości.

2 lutego 1982 r. rozpoczął się proces w sprawie działek w Drzewianowie. Przed sądem stanęli jednak tylko były wojewoda, były naczelnik wydziału KW MO oraz dyrektor i brygadzista Przedsiębiorstwa Produkcji Pomocniczej i Montażu Budownictwa Rolniczego w Bydgoszczy. Śledztwo w sprawie pozostałych prominentów zostało umorzone. Zabrakło odwagi. Sąd był innego zdania: zwrócił akta do prokuratury z wnioskiem o ich uzupełnienie.

We wznowionym procesie przybyło dwóch oskarżonych: Eugeniusz J. i majster z PPPiMBR. Towarzysza Pierwszego nikt nie odważył się oskarżyć. Prokuratura oficjalnie poinformowała, iż „w sprawie budowy domku przez Józefa M. nie zebrano żadnych dowodów świadczących o tym, iż nakłaniał on bądź żądał zaniżania obowiązujących go kosztów, związanych z rozliczeniami jego obiektu”. Antoniego M. już nie można było oskarżyć, bowiem zmarł.

Wyrok został wydany dopiero w grudniu 1984 roku. Skazano tylko dyrektora firmy. Na półtora roku odsiadki. Na pozostałych wyroku nie wydano, bowiem na mocy niedawno ogłoszonej amnestii sąd postępowanie karne wobec nich w całości umorzył.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska