Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fascynujące jest tango, ale razem tańczymy salsę

Jan Oleksy
Jan Oleksy
Agnieszka i Antonio Giangrande
Agnieszka i Antonio Giangrande Grzegorz Olkowski
W domu rozmawiamy w wielu językach, angielski miesza się z hiszpańskim i włoskim, ale gdy się kłócimy, to Antonio krzyczy po neapolitańsku, a ja po polsku – śmieje się Agnieszka Struk-Giangrande, a wtóruje jej mąż Antonio Lucio Giangrande. Z polsko-argentyńskim małżeństwem rozmawia Jan Oleksy

Jakie wiatry przywiały was w te strony?
Agnieszka: Głównym powodem przyjazdu do Polski był mój mąż, który po kręceniu się po całym świecie chciał zacząć nowy rozdział w życiu. Bardzo długo mieszkaliśmy w Anglii. W tym pięknie poukładanym kraju mieliśmy wszystko, co potrzebne do szczęśliwego i wygodnego życia, dobrą pracę na uniwersytecie w Cambridge, ale brakowało nam zwykłego, bezinteresownego, a przede wszystkim ciepłego i otwartego kontaktu z ludźmi. Wiedziałam, że Polska nie jest idealnym miejscem, że jest to kraj, gdzie trzeba każdego dnia trochę powalczyć, natomiast szerokie grono pozytywnych osób, których poznaliśmy i którzy pomogli nam na starcie to wartość bezcenna.
Antonio: W przeciągu dwóch i pół roku zyskaliśmy wokół siebie dużo więcej przyjaciół, ludzi nam życzliwych, niż przez 18 lat pobytu w Anglii. To do mnie przemówiło, chciałem być z ludźmi, którzy są ciekawi czegoś nowego, są ciekawi drugiej osoby.
Agnieszka: Mnie Polska kojarzyła się z pewnymi trudnościami, które pamiętałam sprzed lat. Gdy wyjeżdżałam było szaro, wszystkim było ciężko, ale przecież z czasem zaczęły się zmiany i bardziej optymistyczna przyszłość. Natomiast Antonio umiał zobaczyć w Polsce duży potencjał, dużo miejsca na nowe rzeczy, a tym samym na jego kolejną przygodę, czyli powrót do kulinarnej pasji.

Odwróciliście sytuację, bo najczęściej to Polacy wyjeżdżają na Zachód...
Agnieszka: Sama nie odważyłabym się podjąć takiej decyzji, natomiast mój mąż podszedł do tego entuzjastycznie: „trzeba pojechać, trzeba spróbować, będzie dobrze”.
Antonio: Nieprzypadkowo wybór padł na rodzinny kraj Agnieszki. Nie czuję się tutaj obco, bo mieszkając w Buenos Aires spotykałem wielu Polaków, miałem też okazję poznać polską kuchnię. Jestem bardzo zadowolony, że jestem w Polsce, czasem się martwię, że nie jest najłatwiej, ale jest nadzieja na zmiany.

Twój optymista jest urodzonym wędrowcem?
Agnieszka: Antonio wiele podróżował po Ameryce Południowej, mieszkał w Stanach, w Japonii, we Włoszech, w Anglii… W Rosji budował gazociąg na Syberii, bo jest inżynierem. Wędrówka po świecie uświadomiła mu, że wszędzie ludzie mają podobne pragnienia i potrzeby, niezależnie od tego czy są Argentyńczykami czy Polakami.

Będąc w świecie trafiliście na siebie?
Agnieszka: Poznaliśmy się pod Neapolem, gdzie będąc studentką, pracowałam sezonowo w restauracji. Musiałam zrobić na nim wrażenie, bo podszedł do mnie, spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział, że wie wszystko o Polakach i o tym, że jemy dużo ziemniaków. Spytałam, co mam z tą informacją zrobić?! I tak przeżyliśmy razem 20 lat. Włochy są piękne, straszny bałagan, ale pozytywne i kreatywne miejsce. Dobrze nam tam było, w międzyczasie podróżowaliśmy po Argentynie, w końcu wyjechaliśmy do Anglii. Oboje znaleźliśmy ciekawą pracę na uniwersytecie w Cambridge, do którego zjeżdżały fantastyczne umysły z całego świata.

Ciekawi mnie, w którym momencie inżynier odkrył swój kulinarny talent?
Antonio: Tak naprawdę bycie kucharzem, pozwoliło mi na opłacenie studiów na wydziale inżynierii New York State University. Szkoliłem się u szefa kuchni, który miał trzy gwiazdki Michelina w pięciogwiazdkowym hotelu Waldorf-Astoria na Manhattanie. Bardzo wiele rzeczy, których się tam nauczyłem, pozwoliły mi po latach myśleć o własnej restauracji i o gotowaniu dla innych, a to duża odpowiedzialność. Dodam, że kuchnia i dobre jedzenie zawsze było ważną częścią mojego życia.

Jest w nim miejsce na smaki i zapachy wyniesione z argentyńskiego domu?
Antonio: W moje DNA wpisany jest zapach wołowiny, przygotowywanej na argentyńskim grillu asado, to zapach różnych rodzajów drewna, aromatycznego dymu, świeżego powietrza, świeżo ściętej trawy. To zapach wolności i przyjaźni, który unosi się w każdym argentyńskim domu. Właśnie w restauracji w Lubiczu Górnym próbuję dać ludziom w prezencie ten kawałek Argentyny.

Antonio jest tym romantycznym Los Gauchos z nazwy waszej restauracji? To o nim?
Antonio: Gaucho i tango to symbole, które pokazują czym jest Argentyna. Gaucho to człowiek bardzo związany z ziemią, kształtuje go przyroda, pogoda, to człowiek prosty, który potrafi odczuwać emocje, których nie nauczy cię żadna szkoła, a nauczy cię tego życie. Więc gaucho kocha swojego konia, swojego psa, kocha całe otoczenie i każdego dnia doświadcza życia w trudnym naturalnym środowisku. Ponadto musi być silny psychicznie, by radzić sobie z samotnością, która dotyka go na otwartych przestrzeniach od Pampy aż po Ziemię Ognistą.
Drugim symbolem Argentyny jest tango i roztańczone Buenos Aires.
Tango to pasja, taniec który zrodził się w ciemnych zakątkach portowych Buenos Aires. Ten taniec definiuje Argentynę.

Tańczycie razem tango?
Antonio: Tango tańczą na całym świecie, ale żeby tańczyć prawdziwie, trzeba być Argentyńczykiem. Tango jest w argentyńskiej krwi. To trochę brudna przyjemność, seks na parkiecie. Dlatego z Agnieszką tańczymy raczej salsę!
Agnieszka: Antonio mówi wszystkim, jak bardzo mnie kocha, że najlepszą rzeczą, która mogła mu się przydarzyć, ale do tanga my razem się nie nadajemy. Tango to żywioł, ból, krzyk rozpaczy, płacz, seks, zdrada. To najsmutniejsza forma muzyki rozerwanej duszy. Te wszystkie emocje dwie osoby przekazują sobie w tańcu w bliskim kontakcie cielesnym. Zupełnie inaczej to wygląda w eleganckiej, choreograficznie uładzonej formie w Europie.

Kim jest mieszkaniec Argentyny? Typowym latynosem?
Antonio: Argentyńczyk to człowiek, który ma korzenie polskie, włoskie, niemieckie, angielskie, szkockie, żydowskie... Wszyscy razem przynieśli na kontynent coś fantastycznego, co w połączeniu stworzyło niepowtarzalne miejsce. Nasze korzenie są ważne, ale nie mogą być hamulcem i problemem między nacjami.
Agnieszka: Podczas wizyty w Argentynie nie spotkałam się z żadną formą rasizmu, ze sztucznymi barierami utrudniającymi kontakty między ludźmi. Przy stole siada ortodoksyjny Żyd z Turkiem, Polakiem, Hiszpanem, Włochem, Japończykiem, rozmawiają o wspólnych sprawach i wszyscy w równej mierze czują się Argentyńczykami. Nie muszą podkreślać swojej etnicznej odrębności.

Szkoła tolerancji. Wpływy się mieszają, tworzą nową wartość.
Antonio: Podam przykład. W Argentynie przyrządzane są polskie pierogi z mozarellą i neapolitańskim sosem pomidorowym. Tamtejsi Polacy uznali, że jest to dobry dodatek do pierogów, a miejscowi Włosi stwierdzili, że polskie pierogi z takim sosem są znakomite. Ten zabawny przykład pokazuje integrację kulturową i cały proces asymilacji.
Agnieszka: Wszyscy są bardzo dumni ze swoich korzeni, ale się z tym nie obnoszą. Mój mąż w Argentynie zawsze będzie Tano, czyli Italiano, bo jego rodzice są Włochami, a ja Polacca, bo jestem z Polski, ale odbywa się to w duchu tolerancji i życzliwej koegzystencji. Antonio jest otwarty, bo wychował się w otwartym kraju. To jest piękne.
Antonio: Urodziłem się w kraju, w którym pierwszą rzeczą, której cię uczą, jest odwaga, od małego powtarzają nam, żeby być jak gaucho i niczego się nie bać.

Różnice kulturowe się zatarły?
Agnieszka: Największą różnicą jest to, że w przeciwieństwie do Antonia, rodząc się w systemie komunistycznym nie urodziłam się osobą wolną, która może być kim chce i robić co chce. Do dzisiaj mam wiele ograniczeń. Często łapię się na tym, że może lepiej czegoś nie robić, żeby nie było konsekwencji. To mój emocjonalny bagaż.

To nasza polityczna skaza, a co z różnicą charakterów?
Agnieszka: Wiele różnic wynika z temperamentu. Ciągle się docieramy. Każdego dnia jest walka. Antonio to eksplozja namiętności, wzburzony ocean, słowa uciekają, emocje są tak duże, że w tym momencie niepotrzebna jest elektrownia, by nas oświetlić. Z kosmosu widać, jak on się gotuje.
Zupełnie inaczej reagujemy, we mnie wszystko gotuje się powoli w środku. Wiem, że eksplozja trwa trzy minuty, po których możemy już spokojnie rozmawiać. Tego trzeba się było nauczyć. Inaczej podchodzimy do wielu spraw. Ja ostrożnie, a Antonio bez oporów rzuca się na głęboką wodę, ekscytuje się każdym nowym projektem. Ja jestem głosem rozsądku, on pełen fantazji i musimy się gdzieś w połowie drogi spotkać i… iść dalej.

Kłócicie się?
Agnieszka: Siarczyście, bo w argentyńskim hiszpańskim jest bardzo dużo przekleństw. Kłócimy się także po włosku i po angielsku. Antonio, gdy jest bardzo zdenerwowany to dodaje frazy po neapolitańsku. To jego automatyczna reakcja, natomiast gdy ja jestem bardzo zła i nie chcę, żeby Antonio rozumiał, to mówię do niego po polsku.
Antonio: Znam wiele języków, ale polskiego raczej się nie nauczę, choć próbuję. Jest trudny, nieraz mam wrażenie, że nawet samym Polakom sprawia problemy. Myślę, że czasami to nawet lepiej, że nie rozumiem. Cieszę się, że moje „do zobaczonka” polubili polscy przyjaciele.

Jakimi ich widzisz?
Antonio: Polacy są cisi, spokojni, opanowani, zachowują się bardzo poprawnie, widać to chociażby w miejscach publicznych. W Argentynie w restauracji jest olbrzymi hałas, wiele bodźców i interakcji między stolikami, które się nawet nie znają, a po trzech sekundach uważają cię za swojego przyjaciela. W waszym kraju troszkę mi brakuje zdrowej konfrontacji, szacunku w wysłuchiwaniu opinii i w próbie zrozumienia.

Życzysz nam większej tolerancji?
Antonio: Uczmy się życzliwości i wyrozumiałości, bez których nie ma tolerancji, to Polska będzie fantastycznym krajem, bo ma potencjał, dużo kreatywnych ludzi, którzy mają fantastyczne pomysły i mogą bardzo dużo zmienić, tylko trzeba nauczyć się słuchać siebie nawzajem. Ważne jest wspólne działanie, a nie pojedyncze wywijanie szabelką.
Agnieszka: Mam takie odczucie, że nam, Polakom brakuje wspólnego skupienia na jednej rzeczy, nie identyfikujemy się z ideą, jesteśmy poróżnieni i podzieleni.
Antonio: Argentyna też nie jest idealnym krajem i nigdy takim nie była, ale główną rzeczą, którą Ameryka Południowa może imponować Europie to jest bardzo wysoka tolerancja i brak rasizmu. W Europie Francuz nienawidzi Anglika, Hiszpanie powiedzą, że Włosi są brudni itd. To schematyczne naleciałości, których pozbawiona jest Ameryka Południowa stworzona przez emigrantów. Mieliśmy pierwszego prezydenta kobietę na świecie Isabel Martinez de Peron, a także „kryminalistę” Che, jak o nim myślą w Argentynie, gdyż uosabiał komunizm. Ta różnorodność kształtuje naszą kulturę. Bez strachu pokazujemy, że mamy głos i mówimy co chcemy. Ciągle ktoś protestuje przeciwko czemuś.

Czy ciągle odkrywacie siebie nawzajem?
Agnieszka: Nieustannie, każdego dnia na nowo i jak już odkryjemy, co mieliśmy odkryć, to potrzebujemy dużo cierpliwości, żeby przetrwać.
Antonio: Jestem trudną osobą, a ona ma silny charakter.

Czego ty nie lubisz w mężu?
Agnieszka: Braku cierpliwości, ale z drugiej strony jest to także część jego uroku, bo niecierpliwość budzi w nim kreatywność i popycha do osiągnięcia celu. Więc cały czas buzują w nim te "kreatywne soki" i mobilizują jego (i mnie) do bycia gotowym do nowych wyzwań. Po śnie o argentyńskiej restauracji w Lubiczu Górnym, mąż wymyślił, że za pięć lat kupi jacht i będzie pływał po Karaibach. Teraz będziemy musieli się dogadać, co z tym snem zrobić. Oczywiście jestem umieszczona w tych planach, ale zawsze mam duży opór do jego nowych projektów.

Czego Antonio nie lubi w tobie?
Agnieszka: Chyba tego, że jestem za poważna i uważa, że powinnam podchodzić do życia z większą dawką entuzjazmu i akceptować to, co przyniesie nowy dzień bez myślenia przez cały czas o planie awaryjnym. Mąż uważa, że boję się nowych rzeczy.

Czujesz, że go hamujesz?
Agnieszka: Nic go nie pohamuje. Ja się mogę czegoś bać, natomiast on się rzuci na głęboką wodę, więc ja potem skaczę za nim na wypadek, gdyby miało mu się coś stać. Unikalne u Antonio są nieskończone pokłady optymizmu i marzeń do spełnienia. To wprowadza czasami dużo nerwowej energii, ale człowiek ma cały czas impuls do działania. Przynajmniej nie jest nudno.

Agnieszka cię inspiruje?
Antonio: Moja wyobraźnia jest największym bodźcem. Teraz mam kolejny pomysł związany z biznesem winnym. Chcę sprowadzać jakościowe wina z Argentyny. Czasami słyszę opinie, że w Polsce się nie da, ale to nieprawda. Wszystko można, tylko trzeba mieć jasny pomysł, bardzo się nad nim skupić, a przy tym przełamywać schematy, nie bać się ryzyka i nie poddawać się. Czy moja żona mnie inspiruje? Pewnie, że tak, każdego dnia - szczególnie swoją siłą charakteru i tym że nikt jej nie zatrzyma, gdy ma określony cel, to nie spocznie dopóki go nie osiągnie. Mnie czasem takiej żelaznej konsekwencji brakuje.

Czy Antonio gotuje dla ciebie?
Agnieszka: Odkąd się znamy, mąż zawsze dla mnie gotuje, często zaskakując mnie jakąś nową potrawą, która stworzył z tego, co miał akurat pod ręką. Jest mistrzem w robieniu rissotta i w przyrządzaniu fantastycznych potraw mięsnych i owoców morza. Antonio nauczył mnie odwagi w kuchni, a przede wszystkim tego, że proste potrawy zrobione ze zrozumieniem składników są równie bogate w wartości smakowe i zaskakująco pyszne, czasem bardziej niż skomplikowane potrawy.

Antonio Lucio Giangrande i Agnieszka Struk-Giangrande
Od 2019 r. prowadzą restaurację Los Gauchos – argentyński steak house w Lubiczu Górnym pod Toruniem. Antonio skończył wydział inżynierii na uniwersytecie w Nowym Jorku, pracował jako kucharz w pięciogwiazdkowym hotelu Waldorf-Astoria na Manhattanie.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska