Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marynarze znad Noteci nie toną?

Tekst i zdjęcia Piotr Schutta
O przyszłość nie muszą się martwić. Dlatego tutaj przychodzą. O nakielskiej szkole żeglugi śródlądowej na pewno nie da się powiedzieć, że zostawia swoich absolwentów na lodzie. Co najwyżej, że rzuca ich na głęboką wodę.

O przyszłość nie muszą się martwić. Dlatego tutaj przychodzą. O nakielskiej szkole żeglugi śródlądowej na pewno nie da się powiedzieć, że zostawia swoich absolwentów na lodzie. Co najwyżej, że rzuca ich na głęboką wodę.

<!** Image 2 align=right alt="Image 187179" sub="W nowoczesnym centrum manewrowo-kontrolnym nauczyciele zawodu pokazują przyszłym marynarzom, jak skutecznie można łączyć teorię z praktyką">Zbigniew Stasiak, mechanik statku i nauczyciel zawodu w jednej osobie, jest trochę skrępowany. Pomysł zrobienia kilku zdjęć z młodzieżą na szkoleniowym „Łokietku” zaskoczył go i mężczyzna zapomniał o regulaminowym krawacie. Nie chodzi o galanterię czy sztywne trzymanie się regulaminów. Tak już jest w marynarce, że na statku wszystko musi być „sklarowane”, od krawata głównego mechanika po linę cumową i guzik w koszuli zwykłego marynarza.

Bo nigdy nie wiadomo, kiedy marynarz z niewielkiego miasteczka na śródlądziu ruszy w świat. Jeśli ruszy, chcąc nie chcąc będzie reprezentował swoją szkołę - w tym przypadku Technikum Żeglugi Śródlądowej w Nakle. Jedną z dwóch takich szkół w Polsce i jedną z kilku w Europie. I wstydu przynieść nie może.

W gabinecie Rafała Woźniaka i Agnieszki Kamińskiej, dyrektorów Zespołu Szkół Żeglugi Śródlądowej w Nakle nad Notecią wisi mapa Polski, na której naniesione są krajowe drogi wodne. Gdyby przez pryzmat tego, co jest na mapie, oceniać przyszłość absolwentów nakielskiej szkoły, można by się tylko załamać. Drukowanie plakatów z hasłem „Z nami spójrz w przyszłość” nie miałoby sensu, tak samo jak istnienie samej szkoły, która od dwóch dekad uparcie przygotowuje ludzi do pływania głównie po wodach śródlądowych. Z prostego powodu - w Polsce transport wodny prawie nie istnieje, bo nie ma po czym pływać. Do wykorzystania w transporcie nadaje się zaledwie 5 procent rzek i kanałów. Reszta jest zarośnięta i płytka - słowem niedrożna. Mimo to polscy armatorzy rzeczni nie zniknęli. Znani z profesjonalizmu i solidności z powodzeniem szukają szczęścia w Niemczech, Holandii, Belgii i Francji, gdzie transport rzeczny towarowy i turystyczny ma się bardzo dobrze, a jedyną bolączką jest tam ciągły deficyt kadry. I na tę bolączkę, z pomocą, m.in., holenderskiego biura pośrednictwa pracy SWETS ODV, Nakło chętnie odpowiada.

Na szerokich wodach edukacji

- Na Zachodzie ceni się terminowość i pracowitość, a nasi absolwenci te dwie cechy mają. Dlatego nie muszą się martwić o pracę po ukończeniu nauki. Wystarczy chcieć. Kto chce, ten znajdzie - mówi Rafał Woźniak i nie ukrywa, że jego byli uczniowie nie martwią się też o wynagrodzenie. Już początkujący marynarz, któremu uda się zaciągnąć w Niemczech czy Holandii, może mówić o zarobkach na poziomie 1200-1400 euro miesięcznie.

<!** reklama>W sąsiednich powiatach znane są materiały promocyjne ZSŻŚ w Nakle i marynarskie mundury, bo uczniowie wraz z nauczycielami wizytują gimnazja w województwie, opowiadając o zawodzie marynarza nie tylko śródlądowego. Szkoła bowiem od kilku lat daje także uprawnienia do pływania na pełnym morzu, spełniając warunki Międzynarodowej Konwencji STCW. Absolwentów z Nakła można więc spotkać na promach kursujących po Bałtyku, ale i na dużych pasażerskich czy towarowych statkach, pływających dużo dalej. Pracują na nich jako marynarze, mechanicy, sternicy, ale jest też kilku kapitanów.

Promowanie placówki nie ogranicza się do reklamy. Cztery lata temu nakielska „żegluga” wypłynęła na międzynarodowe wody edukacyjne. Począwszy od konferencji w Strassbourgu w 2008 roku bez kompleksów bierze udział w dyskusji na temat kształcenia marynarzy dla śródlądzia w ramach stowarzyszenia EDINNA, zrzeszającego branżowe szkoły z ośmiu państw europejskich. W ubiegłym roku spotkanie odbyło się w Nakle i Bydgoszczy.

<!** Image 4 align=none alt="Image 187179" sub="Szorowanie pokładu i rzucanie cumy - w to się bawią młodzi marynarze">Na przystani portowej w Nakle (wybudowano ją niedawno częściowo za pieniądze z Unii, a częściowo lokalnego samorządu) walczy z wiatrem grupka młodzieży w ciemnych mundurach. To pierwszacy. Powiewają marynarskie kołnierze. Chłopcy trzymają mocno czapki, dziewczyny poprawiają włosy targane wichurą. Przy nabrzeżu przycumowane ciasno na zimę trzy szkolne statki - dawny pchacz „Bizon”, holownik „Władysław Łokietek” (chluba szkoły) oraz dalej koszarka „Barbara”, która jest pływającym hotelem.

Kierunek przygoda

W czerwcu każdego roku „Łokietek” rusza w miesięczny rejs do Berlina przez Poczdam, a na jego pokład mustrują głodni przygód uczniowie, którzy zaliczenie obowiązkowej szkolnej praktyki łączą z przyjemnością. To nie wszystkie atrakcje.

<!** Image 3 align=right alt="Image 187179" sub="Zbigniew Stasiak i jego uczniowie">Nastolatek marzący o podróżach i darmowym zwiedzaniu Europy nie mógł wybrać lepiej. Pod koniec klasy drugiej holenderska Akademia Morska i działające przy niej biuro pośrednictwa pracy SWETS fundują uczniom z Nakła tygodniowy rejs po swoim kraju. I jest w tym tyle samo biznesu, co turystyki i zacieśniania więzi między szkołami. Podczas wycieczki bowiem odbywają się wstępne rozmowy pomiędzy przyszłymi absolwentami i potencjalnymi zagranicznymi pracodawcami, którzy wcale nie ukrywają, że na marynarzach z Nakła bardzo im zależy. Z kolei po trzeciej klasie każdy musi odbyć miesięczną praktykę indywidualną. Szkoła, dzięki swym interesującym kontaktom z krajowymi i zagranicznymi armatorami, czuwa i tym razem, by wymagane programem kształcenia podnoszenie kwalifikacji zawodowych nie kojarzyło się z nudą i przykrym obowiązkiem. - Przedstawiamy uczniom listę armatorów i dajemy im wolną rękę. Jeśli chcą, to nawet wszyscy mogą pływać za granicą. Ale część wybiera nasze śródlądzie, a część pełne morze, bo jest i taka możliwość - mówi Grzegorz Nadolny, nauczyciel i kapitan żeglugi śródlądowej, związany z technikum od początku jego istnienia, autor książek i artykułów naukowych, wykładowca i pasjonat kajakarstwa.

Lekko nie jest

Ci, którzy uważają, że po szkole kształcącej, m.in., przyszłych marynarzy barek rzecznych nie należy spodziewać się zbyt wysokiego poziomu, są w dużym błędzie. Matematyka i fizyka oraz przedmioty zawodowe, choćby podstawy technologii i konstrukcji statków, dają uczniom w kość. Oprócz tego jest praca podczas szkolnych warsztatów, gdzie macha się ręcznymi pilnikami albo uczy obróbki na maszynach.

<!** Image 5 align=none alt="Image 187179" sub="Uczniowie pierwszego rocznika podczas pracy na symulatorze mostka">- Muszę umieć posługiwać się pilnikiem, bo co zrobię, jak mi się zdarzy awaria w czasie rejsu? Nie zamówię części na Allegro, będę musiał ją wykonać sam - mówi Artur Kramarz, jeden z pierwszaków. Mimo że dopiero rozpoczął naukę, już jest w stanie samodzielnie pokierować jednostką pływającą po rzece czy kanale. Zresztą jak wszyscy jego koledzy i koleżanki z klasy.

Ciekawostką szkoły jest to, że przybywa dziewcząt marynarzy.

- Kiedyś były w mniejszości, w obecnej pierwszej klasie jest ich już prawie tyle samo co chłopców - mówi Agnieszka Kamińska, wicedyrektor.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska