Nesta Mires musi dograć sezon do końca, a później myśleć o przyszłości

- Dobrze, że nie graliśmy tego meczu w Toruniu. To była katastrofa i nasz najsłabszy mecz w sezonie - powiedział Leszek Minge, trener Nesty Miresa, po ostatniej porażce swojego zespołu z Naprzodem Janów.

Torunianie zdobyli na wyjeździe co prawda cztery bramki, ale tyle samo stracili tylko w trzeciej - koszmarnej - tercji starcia z Naprzodem i definitywnie przekreślili swoje szanse utrzymania się w Polskiej Hokej Lidze. I choć do końca sezonu rozegrają jeszcze cztery mecze (pierwszy z nich już dziś w Sosnowcu z Zagłębiem, początek o godz. 19), za każdym razem wychodzić będą na lód ze świadomością, iż nie utrzymali się w krajowej elicie.

Warto w tym miejscu przypomnieć, iż na przestrzeni ostatnich lat spadek sportowy, przynajmniej w polskim hokeju, nie zawsze szedł w parze z rzeczywistą degradacją. Jeszcze do niedawna wydawało się, że i tym razem tak będzie. Z nieoficjalnych informacji wynikało, że nawet jeśli Nesta Mires zajmie ostatnią pozycję w lidze, może po cichu liczyć na utrzymanie wśród najlepszych. Dlaczego? Gwarantować miał to wykup dzikiej karty, który teoretycznie pozwalałby na zachowanie miejsca w PHL na dwa sezony. Dziś nie jest to już takie pewne. Nie wiadomo bowiem, jak za kilka miesięcy wyglądać będą zmagania w elicie i na jej zapleczu. Spodziewać się można, że przedstawicielom PZHL-u zależeć będzie na reorganizacji rozgrywek, przede wszystkim pierwszej ligi, która w tym sezonie liczyła tylko dwie drużyny. Kontynuacja takiej rywalizacji wypacza sens sportowej walki i naraża organizatora takich zmagań na śmieszność. Pytań o przyszłość pozostaje więc wiele. Odpowiedzi na nie poznamy najpewniej za kilka miesięcy.