Spis treści
- Siadaj, piątka
- Zadawać czy nie zadawać? Oto jest pytanie
- Wyzwolenie czy ograniczenie? Autonomia nauczyciela a zakaz prac domowych
- Jakie są, a jakie powinny być prace domowe?
- Praca domowa to nadgodziny dla ucznia?
- Prace domowe w dobie sztucznej inteligencji
- Zmiany w pracach domowych pogłębią nierówności społeczne?
- Zaczerpnąć coś dobrego z edukacji alternatywnej
- Co o pracach domowych myślą uczniowie?
Siadaj, piątka
Ten artykuł miał być obowiązkowo odrobioną przeze mnie pracą domową. Miałam sprawdzić wszystkie możliwe wyniki badań dotyczące zadań domowych i przytoczyć je tu z niezwykłą szczegółowością. Miałam porozmawiać ze znawcami tematu, którzy powiedzą mi, dlaczego to źle albo dobrze, że prace domowe zostają ograniczane. Miałam zgłębić temat z perspektywy dwóch różnych grup nauczycieli – tych, którzy uważają, że mądre prace domowe są potrzebne, i tych, którzy twierdzą, że lepiej jest je całkowicie zlikwidować.
Liczyłam, że za tę pracę domową postawię sobie w głowie mentalną piątkę. Wydawało mi się, że to musi być tak jak w szkole. Siadam w domu do lekcji, spinam się, najpierw biologia, potem historia i jeszcze ta nieszczęsna matematyka. „O, już 22.30? No cóż, został przecież jeszcze angielski, trzeba rozwiązać te zadania”. Zmęczona? Tak, ale przynajmniej wszystko zaliczone. Kolejnego dnia posypią się piątki za pracę domową.
Ten artykuł miał być obowiązkowo odrobioną przeze mnie pracą domową. Ale nie będzie.
Zadawać czy nie zadawać? Oto jest pytanie
Resort edukacji odpowiedział na nie: „nie zadawać” i już od 1 kwietnia zadań domowych nie ma w klasach 1-3 szkoły podstawowej, a w klasach 4-8 są nieobowiązkowe i nie na ocenę.
Być może to dobrze – bo jak wynika z opracowania Fundacji Evidence Institute i Związku Nauczycielstwa Polskiego („Zadawać czy nie? Prace domowe w świetle badań” Policy Note 3/2017) w szkole podstawowej prace domowe nie przynoszą spodziewanych korzyści w postaci poprawy wyników w nauce. Inaczej sytuacja wygląda w szkołach średnich i funkcjonujących jeszcze wówczas gimnazjach (choć nie wolno zapominać, że część ówczesnych gimnazjalistów to dziś uczniowie klas 7. i 8.) – tam można już zauważyć poprawę wyników, ale jak podkreślają autorzy opracowania, „ważniejsza jest jakość zadań domowych, niż ich ilość”, a „prace domowe mają sens tylko wówczas, gdy każda z nich zostanie dokładnie sprawdzona”.
Być może źle – bo badania PISA 2022 pokazują, że istnieje pozytywna korelacja między czasem poświęcanym na prace domowe a wynikami w nauce. We wszystkich krajach OECD zaobserwowano ciekawą zależność. Im więcej czasu poświęconego na odrabianie zadań (mowa tu akurat o matematyce), tym wyższe wyniki. Do pewnego momentu. W systemach edukacji, gdzie uczniowie poświęcają powyżej trzech godzin dziennie na zadania domowe, wyniki zaczynają maleć. W Polsce dzieci i młodzież (jak czytamy w opracowaniu IBE) poświęcają ok. 1,7 godzin dziennie na odrabianie zadań. Więc… może wprowadzanie ograniczeń w pracach domowych wcale nie jest tak dobrym pomysłem, jak mogłoby się wydawać?
Polskie społeczeństwo podzielone jest w kwestii ograniczeń w pracach domowych na dwa skrajne obozy. Jedni krzyczą: „To koniec prawdziwej szkoły, wychowamy nieuków, nie nauczymy ich obowiązkowości, zabieramy nauczycielom autonomię”, inni z kolei „wreszcie uwolnienie dzieci i młodzieży, zapewnienie im czasu na odpoczynek i rozwój zainteresowań”. Rozbijmy więc swój własny obóz pośrodku tych dwu i posłuchajmy, co mają do powiedzenia sami zainteresowani. Rozsiądźmy się wygodnie, bo trochę tu posiedzimy.
Wyzwolenie czy ograniczenie? Autonomia nauczyciela a zakaz prac domowych
Zadawanie zbyt dużej liczby prac domowych. I nie takich jak trzeba. Zadawanie ze wszystkich przedmiotów i bez refleksji. Jak nie wiadomo, kto jest czemuś winny w polskiej edukacji, to odpowiedź jest jedna: nauczyciele. W dość głośnych obecnie dyskusjach na temat zadań domowych często słychać opinie: „Tak, jestem za tym, żeby prace domowe zostały, ale nie takie, jakie są…”. Jako przykłady padają m.in. prace, które przerastające możliwości ucznia czy mechaniczne ćwiczenia, niezachęcające do zgłębiania tematu.
Jak wynika z sondy przeprowadzonej przez OKO. Press nauczyciele są grupą, która sprzeciwia się wprowadzaniu centralnych ograniczeń w pracach domowych w największym stopniu. Aż 85 proc. uważa, że to osoby, które prowadzą zajęcia, powinny decydować, ile i jakie prace zadaje się uczniom, a zaledwie 6 proc. twierdzi, że decyzję tę powinien podejmować resort edukacji.
Wyniki ankiety znajdują też potwierdzenie w dyskusjach na ten temat – począwszy od apelu ZNP, który twierdzi, że „zakaz zadawania prac domowych ingeruje w autonomię nauczyciela”, a skończywszy na indywidualnych wpisach rozgoryczonych nauczycielek, które obawiają się, że bez przećwiczenia materiału w domu, dzieci mogą – mówiąc kolokwialnie – mieć tyły.
Spotykam się z Kingą Willim – specjalistką ds. tutoringu i dydaktyki przy Platformie Edukacyjnej Youstudy, a także mamą, mającą dziecko w edukacji domowej – by porozmawiać właśnie o pracach domowych.
– Mnie boli fakt, że trzeba tę kwestię regulować rozporządzeniem – zauważa Kinga. – Dobrze by było, gdyby zmiana wynikała z decyzji nauczycieli. Wydaje mi się, że oni trochę boją się zaryzykować i spróbować czegoś nowego, oddać w ręce dzieci odpowiedzialność za proces uczenia się. Z drugiej strony trochę ich rozumiem, bo pojawiają się różne przeszkody, jak np. bardzo liczne klasy.
Z kolei Tomasz Tokarz, nauczyciel we wrocławskim liceum „Cogito” i doktor nauk humanistycznych, którego również pytam o zdanie w tej kwestii, zauważa, że „nie da się uniknąć zadawania prac domowych, ale ważne, by robić to z sensem”. Zwraca także uwagę na niezależność zawodu nauczyciela.
– Jestem przeciwnikiem odgórnych zakazów – mówi otwarcie. – Nie można jednocześnie zapowiadać docenienia autonomii nauczyciela i ją ograniczać. To nauczyciele, pracujący z konkretną grupą, powinni decydować, czy zadają prace domowe i w jakim wymiarze. Wszystko zależy od refleksyjności nauczyciela. Powinien zadać sobie pytania: „Czy ta konkretna praca jest potrzebna?”, „Czy istotnie służy uczniom?”.
Dość krytycznie do pomysłu MEN odniosła się także prof. Małgorzata Żytko z Uniwersytetu Warszawskiego w rozmowie z Polską Agencją Prasową.
– Skoro jednym z postulatów resortu edukacji jest demokratyzacja pracy szkoły, demokratyzacja relacji między głównymi podmiotami w nią zaangażowanymi: nauczycielami, rodzicami, uczniami, samorządem lokalnym, tworzenie autonomii działania, to rozpoczynanie od centralnego regulowania pracy nauczyciela wprowadzaniem rozporządzenia, nie jest dobrym rozwiązaniem – podkreśliła ekspertka od dydaktyki, dodając, że takie regulacje nie powinny być wprowadzane w trakcie roku szkolnego, ale trzeba by je było połączyć z innymi planowanymi zmianami, m.in. reformą w zakresie podstaw programowych.
Nauczycieli nie zachwycił także przygotowany przez Instytut Badań Edukacyjnych i MEN informator na temat tego, które prace domowe można zadawać, a których nie oraz w jaki sposób je oceniać. W rozmowach z Magdaleną Ignaciuk, dziennikarką Strefy Edukacji, otwarcie mówili, że w ten sposób pokazuje się brak zaufania wobec metod, które stosują oraz nadmierną kontrolę ze strony ministerstwa.
Z przeprowadzonej przez Sieć Organizacji Społecznej ankiety wynika, że nauczyciele zadają prace domowe, by uczniowie mieli okazję powtórzyć materiał, przygotować się na kolejne zajęcia czy nadrobić to, czego nie udało się wykonać na lekcji (przy tym ostatnim wzdrygam się nieco, przypominając sobie zajęcia na specjalizacji nauczycielskiej i ostre słowa wykładowczyni, że absolutnie, za nic w świecie, tak robić jako nauczyciele nie możemy).
– Wszystkim nie dogodzisz – mówi mi moja koleżanka, polonistka. Pytam też o jej doświadczenia w tym zakresie. – Osobiście staram się nie zadawać prac domowych, ale wtedy nikt nie zagląda do zeszytu, przy ważniejszych tematach zadaję, jeśli jest to konieczne.
Z opublikowanej w naszym serwisie ankiety wynika, że aż niespełna 64 proc. głosujących usunięcia prac domowych nie chce, bo uczą obowiązkowości. Trochę ponad 17 proc. twierdzi, że zadania powinny zostać, ale w innej formie, a prawie 18 proc. uważa, że jest to tylko obciążenie dla rodzica i ucznia. Ponad 1 proc. nie ma w tej w kwestii zdania.
Jakie są, a jakie powinny być prace domowe?
Kap, kap, kap – oto lecą łzy dziecka wprost do zeszytu przy odrabianiu pracy domowej. I ten wspomniany na początku mem być może nie jest jedynie śmieszno-strasznym obrazkiem, ale sednem problemu w pracach domowych, które dla wielu uczniów są zbyt trudne, niezrozumiałe albo nieciekawe.
Uczeń z pracą domową się zmaga. To słowo jest w tym kontekście znamienne, bo choć nauka – jak wiemy – powinna być wysiłkiem, to zadania do wykonania w domu przypominają niekiedy wnoszenie syzyfowego kamienia, aniżeli trudny, acz przyjemnych spacer w górach, kiedy po wejściu na szczyt możemy rozejrzeć się dookoła i zobaczyć oszałamiające widoki.
W poszukiwaniu szkół, gdzie prace domowe są raczej tą górską wędrówką, natrafiam na publiczne Liceum Ogólnokształcące im. biskupa Leona Wetmańskiego w Sierpcu prowadzone przez Pallotynów. Umawiam się na spotkanie z tamtejszymi nauczycielami i uczniami. W stronę tych pierwszych kieruję trochę zaczepne pytanie: „Ale naprawdę uczniowie chcą się uczyć bez prac domowych?”.
– Od razu powiem, że u nas prace domowe są, ale tylko z przedmiotów maturalnych i w ograniczonym zakresie – mówi Hanna Łobińska, wicedyrektorka liceum oraz nauczycielka chemii i matematyki. – My kładziemy nacisk na to, żeby przełożyć odpowiedzialność z nauczyciela czy rodzica na ucznia, bo to właśnie uczeń chce dobrze napisać maturę i iść na wybrane przez siebie studia, to on jest odpowiedzialny za swoją przyszłość i to jemu powinno zależeć. Kiedy widzę, że jest problem z jakimiś zadaniami, mówię: „Słuchajcie, tu jest strona, gdzie znajdziecie tego typu zadania, warto żebyście to sobie jeszcze przećwiczyli”. I to już ich decyzja, co oni z tym zrobią.
Znając aż nazbyt dobrze polski system edukacji, dopytuję, jak wygląda w praktyce przenoszenie odpowiedzialności edukacyjnej na ucznia i budowanie motywacji wewnętrznej u osób, które odznaczają się mniejszą samodyscypliną.
– To jest proces – mówi Agnieszka Tomasik, polonistka z Leonium. – Duża zasługa starszych roczników, które mówią młodszym uczniom, jak to wygląda w praktyce, podbudowują ich moralnie, tłumaczą i wdrażają. Ważna jest też współpraca z rodzicami, bo często to właśnie rodzice mają dużo obaw. Przeniesienie odpowiedzialności i traktowanie młodzieży partnersko jest kluczowe. Ja moim uczniom staram się dawać sporo samodzielności, ale jednak czuwam i kiedy jest taka potrzeba, mówię: „Słuchaj, warto żebyś poświęcił na to jeszcze trochę więcej czasu, zapoznał się z tą lekturą, powtórzył epoki literackie…”.
– Kluczowe jest zaufanie. I tak, ono może być oczywiście naruszone przez ucznia, bo jesteśmy tylko ludźmi i z tym trzeba się liczyć – dodaje Marlena Jankowska, anglistka z sierpeckiego liceum. – Chociaż uczę przedmiotu maturalnego, to nie zadaję prac domowych obowiązkowych. Ostatnio z okazji Dnia Kobiet zadałam im esej. I co się okazało? Połowa klasy go napisała. Myślę, że to jest taki element rewolucyjny, bo uczniowie nie dostali za to dodatkowych punktów czy oceny [w Leonium nie ma ocen cyfrowych, są procentowe – przyp. red.], ale mieli swoje własne motywacje, by esej napisać. Może zainteresował ich temat? A może chcieli przećwiczyć pisanie do matury?
Ze wszystkimi moimi rozmówcami poruszam też temat sensowności prac domowych. Wspólnie rozmawiamy o zadaniach, które Krystyna Witkowska, nauczycielka biologii w Leonium określa jako „opresyjną pracę domową”. Od siebie dorzucam jeszcze jeden przymiotnik: tradycyjna.
– Jest takie pojęcie pracy domowej obowiązkowej – mówi nauczycielka. – My ją dobrze znamy, to jest taka praca, którą się zadaje, uczeń ją przynosi, nauczyciel sprawdza i pokazuje, co zostało zrobione źle. My musimy pamiętać, że nie mamy w klasach tych samych uczniów, co 10 czy 20 lat temu. Uczeń ma dostęp do różnych źródeł, inaczej patrzy na świat, powinno się więc zmienić także nasze postrzeganie pracy domowej. Nam się wydaje, że szkoła bez pracy domowej rozliczonej się zawali. Nie, tak się nie stanie. Do mnie przychodzi uczeń, który prosi o miejsce na zapleczu, by móc przećwiczyć sobie zadania. Albo siadają we dwójkę w szkole i rozwiązują zadania maturalne, bo chcą utrwalić wiedzę. To wszystko jest pracą domową. Ja mogę dać uczniowi podstawy, ale to on szuka, on dopytuje, on rozwija swoje umiejętności. Praca domowa nie może być już dłużej narzędziem opresyjnym.
Ten wątek pada także w naszej rozmowie z Kingą Willim. Prace domowe w tradycyjnym ujęciu postrzegane są jako co najmniej nieciekawe.
– Ja, kiedy myślę o pracach domowych to mam przed oczami rozwiązanie zadań od 1 do 5 czy setny raz pisanie wypracowania pt. „Co robiłam w wakacje?”. I takie prace, według mnie, nie mają sensu – mówi Kinga Willim. – Sens mogą mieć prace zindywidualizowane i nie mówię tu o zadawaniu każdemu dziecku innego zadania, ale spojrzenie na tych uczniów, których znamy i pomyślenie sobie: „Te osoby lubią matematykę i dobrze sobie radzą z zadaniami, w związku z tym warto by było podsunąć im zadania, które ich rozwiną, a ta druga grupa uczniów potrzebuje trochę więcej pomocy i przećwiczenia prostszych zadań, bo matematyka nie jest ich mocną stroną”.
Przykłady rozwijających prac domowych podaje Tomasz Tokarz. Według niego, w zadaniach zadawanych do domu, warto pokonać nudę.
– Jeśli polecenia są aktywizujące, twórcze, jeśli wymagają zastosowania w praktyce zdobytych informacji, to świadome ich wykonanie na pewno przyczyni się do pełniejszego zrozumienia poruszanych zagadnień. Przykładem takiego zadania może być np. polecenie: „Przeprowadź eksperyment…”, „Przemyśl, jakie były przyczyny wybuchu II wojny światowej. Przygotuj prezentację na ten temat” – zaznacza nauczyciel.
Tu zdania mogą być jednak podzielone, zwłaszcza jeżeli spojrzeć z perspektywy rodziców młodszych dzieci. Ci pod zadanym przez nas pytaniem w mediach społecznościowych („Co uważasz na temat zmian w pracach domowych?”) chętnie odpowiadali, że mają dość projektowych prac domowych, wykonywania lapbooków, ozdób czy drzew genealogicznych. Jak tłumaczyli, kończy się to tym, że muszą biegać po sklepach, szukać materiałów, by na końcu… wykonywać pracę za dziecko.
Czytając te komentarze, przypomina mi się kolejny słodko-gorzki mem, który aż nazbyt dobrze przemawia do rodziców dzieci szkolnych. Widzimy na nim kota ze zmieszaną miną, a pod obrazkiem podpis: „Ja 31 sierpnia idący powiedzieć mamie, że przez wakacje mieliśmy zrobić zielnik”. Kto nigdy nie główkował wieczorem, skąd na jutro wziąć kasztany, brystole czy inne pomoce, niech pierwszy rzuci kamień…
Część z „edukacyjnych recept” podanych przez Kingę i Tomasza znajduje także odzwierciedlenie w opracowaniu Instytutu Badań Edukacyjnych. Jego autorzy zalecają, by prace domowe były przede wszystkim zindywidualizowane i dostosowane do potrzeb uczniów, miały jasny cel, nawiązywały do tematów omawianych na lekcji i nie były karą za słabe postępy w nauce. Wśród rekomendacji znalazło się też: „Ograniczanie częstotliwości zadawania prac domowych i czasu na ich wykonanie”. I przy tym podpunkcie warto by było się na chwilę zatrzymać.
Praca domowa to nadgodziny dla ucznia?
W luźnym poszukiwaniu inspiracji dotyczących tego tekstu zerkam raz jeszcze na komentarze pod zadanym w mediach społecznościowych przez Strefę Edukacji pytaniem o prace domowe. Moją uwagę przykuwa jeden z nich.
– Problemem jest to gdy, (obojętnie w jakich klasach) zadawane jest na raz z wielu przedmiotów, do tego w dużej ilości, np. po 2-3 strony z zadań z matematyki, do tego jeszcze sprawdziany, kartkówki i zadania na weekendy – pisze jedna z czytelniczek.
O przeładowaniu materiałem mówią mi także uczniowie sierpeckiego liceum, którzy przywołują doświadczenia z podstawówki.
– Różnica między podstawówką a liceum, do którego chodzę, jest naprawdę odczuwalna – opowiada Maja Nadolska, uczennica trzeciej klasy liceum im. biskupa Leona Wetmańskiego. – W szkole podstawowej po powrocie do domu cały czas miałam z tyłu głowy, że mam do odrobienia zadania z wielu różnych przedmiotów. Mogłam nie interesować się chemią, ale pracę domową i tak musiałam odrobić i to było obciążające. Teraz wracam do domu i tak naprawdę uczę się dla siebie, zawsze też mogę iść do pani i poprosić ją o pomoc, kiedy tego potrzebuję.
– Na pewno jest mniej presji – przyznaje Kacper Kuciński z klasy pierwszej. – Wcześniej czułem, że ze wszystkiego muszę być najlepszy, jak już wpadała trójka, to nie było za dobrze.
Obciążenie nie tylko zadaniami domowymi, ale także nauką potwierdzają zarówno osobiste doświadczenia uczniów, jak i badania. Z opracowania przygotowanego przez Związek Miast Polskich we współpracy z Instytutem Badań w Oświacie oraz Ogólnopolskim Stowarzyszeniem Kadry Kierowniczej Oświaty dowiadujemy się, że polski uczeń „pracuje” więcej niż dorosły zatrudniony na etacie.
– Czas odrabiania lekcji w domu to od 13 do 18 godzin tygodniowo. Po dodaniu do tego czasu spędzonego w szkole (ponad 30 godzin w klasach VII i VIII) oraz innych zajęć o charakterze edukacyjnym, otrzymujemy ponad 50 godzin spędzanych na nauce – czytamy w opracowaniu.
Co ambitniejsi uczniowie, zwłaszcza ci, którzy noszą w sobie potrzebę zaspokajania dorosłych (nauczycieli, rodziców) mogą poświęcać na zadania domowe wiele czasu, nie dosypiać, a nawet uzależnić się od nauki, o czym szczegółowo mówił w rozmowie ze Strefą Edukacji dr Paweł Atroszko, psycholog z Uniwersytetu Gdańskiego.
Prace domowe – siłą rzeczy – stają się dla uczniów godzinami ponadwymiarowymi, a co za tym idzie, zabierają czas.
– Kiedy zaczynałam pracę z licealistami, zapytałam ich: „Co lubicie robić po szkole? Tak dla siebie”. Była to nowa grupa, a ja chciałam ich poznać – mówi Kinga Willim. – A oni mi odpowiedzieli, że po szkole przychodzą, jedzą obiad, odrabiają lekcje, są zmęczeni i idą spać, więc kiedy mają się dowiedzieć, co lubią? To był taki moment, w którym sobie pomyślałam: „Ja wam nie będę dokładać”. Dzieciom po prostu brakuje czasu na pasje i odpoczynek.
Ten wątek pojawia się w rozmowie z nauczycielami sierpeckiego liceum.
– Uczeń spędza w szkolnej ławce 7-8 godzin, potem wraca do domu, ma swoje sprawy, zainteresowania czy inne aktywności. Poza tym chce przygotować się do sprawdzianów. I jeszcze zadania z następnych 5-6 przedmiotów? Albo zdąży je zrobić, albo nie – mówi Hanna Łobińska. – Uczeń ambitny może będzie siedział nad tym do nocy, ale czy to ma jakiś sens? My chcieliśmy naszym uczniom ulżyć w tym zakresie.
Prace domowe w dobie sztucznej inteligencji
Ograniczenie prac domowych lub próba spojrzenia na nie na nowo może stać się szansą także dla nauczycieli, którzy przecież zadania muszą (lub raczej: powinni) sprawdzić i udzielić informacji zwrotnej. Jak zaznaczała prof. Małgorzata Żytko wymiana informacji, rozmowa z nauczycielem to niezbędny element przejmowania przez dzieci odpowiedzialności za proces uczenia się. Także w rozporządzeniu w sprawie oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów i słuchaczy w szkołach publicznych znalazł się fragment mówiący o monitorowaniu pracy ucznia i wskazywaniu mu, co zrobił dobrze, a co źle.
– Według mnie dla dziecka ważniejsza jest właśnie informacja zwrotna, niż ocena – mówi Kinga Willim. – Wówczas padają argumenty, że dzieci nie czytają tego, co nauczyciele im napisali. Ale kto powiedział, że informacja zwrotna musi być pisemna? Możemy z uczniem porozmawiać, powiedzieć mu: „To ci poszło dobrze, a tutaj trochę trzeba popracować, możemy razem nad tym posiedzieć albo idź do Kasi, ona to rozumie, może ci coś podpowie”.
Zadania domowe mogą być więc sporym wyzwaniem nie tylko dla uczniów, ale także dla nauczycieli, zwłaszcza że ten drugi ma do „odrobienia” ich całkiem sporo. Zakładając, że w klasie jest około 30. dzieci, a takich klas nauczyciel ma przynajmniej cztery, nagle robi się 120 prac. Szczególne wyzwanie stoi oczywiście przed polonistami. Dziś jest tym trudniej, że zwiększył się katalog metod na spisywanie prac, oprócz tego tradycyjnego przepisywania przed lekcją, mamy jeszcze ściąganie wypracowań z internetu, ale też proszenie o pomoc sztucznej inteligencji.
– Całkowicie odeszłam od zadawania rozprawek do domu – mówi Agnieszka Tomasik, polonistka z Leonium. – Szkoda mi mojego prywatnego czasu na sprawdzanie prac, w których znajdują się fragmenty z różnych bryków i innych tego typu stron albo wypracowań „napisanych” przez ChatGPT. Jak więc uczymy się pisania rozprawki? Wygospodarowujemy dwie godziny lekcyjne i uczniowie w takich warunkach trochę paraegzaminacyjnych przygotowują się do tego zadania. W domu uczeń może zerknąć do dzieła literackiego, coś sprawdzić, sam dysponuje czasem, a tutaj przygotowujemy się już trochę do matury: jestem ja, moja wiedza i kartka, na którą tę wiedzę muszę przelać.
Zróbmy krótką przerwę na anegdotę. Tę praktykę, o której opowiada Agnieszka Tomasik, znam bardzo dobrze. Swoje pierwsze poważne i niezwykle męczące próby pisania podejmowałam przecież w sali 109, kryjąc się za monitorem komputera i – być może dzięki temu (kto wie?) – że mój polonista (którego z tego miejsca pozdrawiam!) kazał nam pisać te nieszczęsne rozprawki na niewygodnych szkolnych krzesełkach, mając do dyspozycji tylko swoją wiedzę, udało mi się uzyskać na maturze rozszerzonej z polskiego okrągłe sto procent? Koniec anegdotki.
Tomasz Tokarz oprócz wspomnianych już metod, jakie uczniowie stosują, by nie odrabiać zadanych prac domowych, a jednocześnie mieć je odrobione, wymienia jeszcze inne. Mowa o dzieleniu się informacjami na grupach w mediach społecznościowych czy korzystaniu z aplikacji, samodzielnie rozwiązujących np. równania matematyczne.
– Problemem szczególnie istotnym jest sam przymus pracy domowej. Prace domowe mogłyby uczyć odpowiedzialności za własny sukces – gdyby uczeń podejmował decyzje i działał zgodnie z dokonanymi wyborami. Czy tak jednak jest w przypadku przydzielonych zadań? Czy uczniowie uznają je za ważne z innych powodów niż obawa przed karą? Większość robi je… bo musi. Niejednokrotnie zresztą to rodzice wymuszają wykonywanie zadań domowych. Zdarza się nawet, że w końcu sami odrabiają te zadania za swoje dzieci – mówi nauczyciel.
I w ten oto sposób znów wracamy do tego, o czym tak ciekawie opowiadają mi nauczyciele z Leonium. Praca domowa w dzisiejszych czasach – jeśli ma spełniać swoje zadanie – musi być wykonywana z inicjatywy ucznia i dla ucznia. Wciąż pojawia się jednak wiele „ale”.
Zmiany w pracach domowych pogłębią nierówności społeczne?
Jednym z tych „ale” mogą stać się uczniowie zaniedbani, niezaopiekowani z tzw. trudnych domów. Ten wątek podrzuca mi moja koleżanka polonistka, opowiadając historie z własnego doświadczenia.
– Kiedy myślę o dzieciach wiecznie nieprzygotowanych do lekcji, których nikt nie pilnuje, to mam przed oczami konkretne twarze – opowiada mi. – Martynę, którą mama w ogóle się nie zajmowała, Tomka, który był wiecznie przestraszony i bał się, że zaraz ktoś zwróci mu uwagę, że czegoś nie zrobił. Dzieci, które są dopilnowane, nadal takie będą, rodzice poślą je na korepetycje, zmotywują do zrobienia zadań nadobowiązkowych, a te niezaopiekowane będą miały o jedno zmartwienie mniej.
Zaciekawia mnie jej punkt widzenia, bo gdy pojawiała się dyskusja o ograniczeniach lub likwidacji prac domowych, to często pada argument, że pogłębi to luki edukacyjne między uczniami, zamiast je zniwelować – ci zadbani będą i tak rozwiązywać dodatkowe zadania z rodzicami, a ci mniej zadbani nie będą mieli okazji do powtórek. Warto jedynie wspomnieć (bo to temat na osobny artykuł) o tym, że wprowadzone ograniczenia w pracach domowych mogą pogłębić nierówności społeczne – uczniowie, którzy chodzą do placówek niepublicznych, wciąż będą mogli mieć zadawane prace domowe, osoby ze szkół publicznych – już nie. Kinga Willim dostrzega jednak drugą stronę medalu.
– Nie zawsze rodzic ma czas, możliwości i umiejętności, by pomóc swojemu dziecku – mówi. – Praca domowa może dyskryminować uczniów, którzy w domu nie mają odpowiedniego wsparcia i jeszcze bardziej ten problem uwypuklić.
Alfie Kohn, autor ciekawej lektury „Mit pracy domowej”, podaje kilka sposobów na zniwelowanie różnic między uczniami z rodzin uprzywilejowanych i biednych. Jednym z nich jest „nieznaczne wydłużenie czasu, jaki dzieci spędzają w szkole, po to, żeby mogły dokończyć zadania, zanim wrócą do domu”. Sugeruje, że w ten sposób dzieci będą miały dostęp do takich samych zasobów. Jako kolejne rozwiązanie Kohn podaje „stworzenie w wybranych dzielnicach centrów polekcyjnych, oferujących pomoc w odrabianiu lekcji, jak również rozmaite zajęcia kulturalne”.
Zastrzega jednak, że takie działania oczywiście nie zniwelują całkowicie nierówności, ale – według niego – mogą zapobiec dalszym szkodom. Potwierdzenia lub zaprzeczenia słów Kohna szukam u mojej niezawodnej koleżanki polonistki.
– Takie dzieci, które nie robiły prac domowych, nie zaczną ich nagle robić – mówi otwarcie. – Tych uczniów mniej uprzywilejowanych czy zaniedbanych może uratować to, że nauczyciel zrobi jakieś zajęcia wyrównawcze i niejako zmusi ucznia do uczestnictwa w nich. Nauczyciel może też dokładniej takiego ucznia przypilnować na lekcji albo zostanie z nim po lekcji, żeby wyjaśnić jakieś zagadnienie. Tutaj można też zadziałać od innej strony. Może pomóc rozmowa z opiekunem ze świetlicy środowiskowej, pracownikiem socjalnym, czy kimś, kto ma kontakt z dzieckiem poza szkołą. Wtedy nie jest potrzebna praca domowa, ale informacja. Muszę jednak powiedzieć z własnego doświadczenia, że ten przepływ informacji jest kiepski…
Jak czytamy w opracowaniu badań PISA 2022 systemy edukacyjne, w których uczniowie mają do dyspozycji specjalne pomieszczenie do odrabiania prac domowych, a także wsparcie nauczyciela, osiągają wyższe wyniki w nauce. Może więc dobrym pomysłem byłoby odrabianie prac szkolnych, a nie domowych?
Warto tu jednak postawić pytanie, czy jeśli prac domowych nie będzie w domu, to czy w szkole znajdzie się przestrzeń (zarówno ta fizyczna, jak i organizacyjna) na ćwiczenie kluczowych umiejętności? Jeśli faktycznie ten ciężar odpowiedzialności miałby spaść z rodziców na nauczycieli, to nie dziwi fakt, że to właśnie ci drudzy są grupą, która najbardziej sprzeciwia się odgórnemu zakazowi prac domowych.
Zaczerpnąć coś dobrego z edukacji alternatywnej
W poszukiwaniu nowego spojrzenia na pracę domową swoje kroki kieruję w stronę alternatywnych form nauczania. Najbardziej klasyczną jest oczywiście edukacja domowa, gdzie – siłą rzeczy – prac domowych nie ma. A może właśnie wszystko jest jedną wielką pracą domową?
Pytam Kingę Willim o to, co z dobrych praktyk realizowania obowiązku szkolnego poza szkołą, można przenieść do edukacji systemowej.
– Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że nie ma jednej edukacji domowej, są różne edukacje domowe, i to, co się u nas sprawdza, może nie sprawdzić się u kogoś innego – mówi. – Osobiście staram się uczyć moją córkę samodzielności i organizowania sobie czasu pracy, my też korzystamy z filarów planu daltońskiego – tzw. SOWA, czyli samodzielność, odpowiedzialność, współpraca i autorefleksja. To śmiało można by wdrażać także w edukacji tradycyjnej.
Myśląc o alternatywach w kontekście prac domowych, przypominam sobie także rozmowę z Joanną Idzikowską – założycielką Serduszkowej Nieszkoły – która opowiadała, że w ich przestrzeni nie funkcjonują tradycyjne prace domowe, ale uczniowie mają w ciągu dnia czas na pracę własną. Mogą wówczas wykonać zadania. Sami zarządzają swoim czasem, mają szansę nauczyć więc tych umiejętności, o których wspominała Kinga Willim, czyli m.in. samodzielności i organizacji.
Twórcy alternatywnych miejsc nauczania, na przykład tych opartych na edukacji domowej, starają się nieco inaczej spojrzeć na prace domowe. Wielu z nich dostrzega, że nie powinno się rozgraniczać czasu na „naukę do szkoły” i „naukę dla siebie”.
– Koncepcja prac domowych w powszechnie znanej formie zasadniczo u nas nie istnieje – mówi Marcin Rączka, edukator z katowickiej Szkoły Socjokratycznej. – Wierzymy, że proces edukacyjny dzieci odbywa się stale, nieprzerwanie, nie grupujemy i szufladkujemy czasu na „uczymy się” i „bawimy”. Dla nas to tożsame. Do dzieci przynależy potrzeba zabawy i spontaniczności, które to są równoznaczne z ich rozwojem. Rozwijanie wątków, które dzieci doświadczają w szkole, w naturalny sposób zadziewa się w ich domach. Zadania, wyzwania, chęci i projekty trwają w czasie „szkolnym” i w czasie „domowym”, choć i tak trudno w taki sposób to dzielić.
Nowe spojrzenie na prace domowe nie jest jednak tylko domeną coraz popularniejszych (jak pokazują cykliczne raporty Fundacji Edukacji Domowej), choć wciąż niszowych, oddolnych inicjatyw edukacyjnych. Sporo szkół publicznych swoim przykładem pokazuje, że na prace domowe powinniśmy spojrzeć w zupełnie innym kontekście.
Nie tylko stawiać nieustannie pytania, o to, czy, ile i jakie prace domowe zadawać uczniom, okopywać się w obozach „za” i „przeciw”, ale spojrzeć na zagadnienie prac domowych jako jedno z ogniw zmiany podejścia do edukacji, oddania sprawczości i odpowiedzialności uczniowi (choć to z pewnością droga kręta i zawiła). Takie refleksje nasuwają mi się po rozmowie z uczniami i nauczycielami sierpeckiego liceum.
Co o pracach domowych myślą uczniowie?
Podczas pisania pracy magisterskiej mocno w głowie utkwiło mi zdanie promotora, który podkreślał, że z tekstem jest trochę jak z pociągiem – najbardziej pamiętasz jak rusza i jak dojeżdża, najważniejsze są początek i zakończenie. Nie bez przyczyny na końcu chcę powiedzieć, co o pracach domowych myślą uczniowie.
Jak pisze Alicja Pacewicz na łamach OKO. Press „ministerstwo proponując radykalne zmniejszenie ilości prac domowych, rezygnacją z ich oceniania oraz zadawanie tylko chętnym, co oznacza wprowadzenie dobrowolności, mówi najbardziej głosem uczniowskiej braci”.
Uczniowie zasadniczo prac domowych nie chcą. I pisząc tutaj „prace domowe”, mamy na myśli te tradycyjne, które trzeba odrobić tylko po to, żeby było zaliczone. Nie chcą być może też dlatego, że jak opowiada mi jedna z uczennic, wciąż zdarzają się sytuację, w których nauczyciel zadaje po kilka stron zadań z matematyki na kolejny dzień, a podczas sprawdzania listy zamiast „jestem”, trzeba mówić „mam/nie mam” (tak dla ścisłości: jeśli uczeń spośród kilku stron nie ma zrobionego jednego przykładu, odpowiada: „nie mam”). To wszystko, jak mówi moja rozmówczyni, okupione jest dużym stresem.
Uczniowie mają jednak zróżnicowane zdanie na temat tego, czy zadania domowe powinny zostać zlikwidowane lub ograniczone, a jeśli tak, to na jakim etapie nauki.
– Według mnie prace domowe w podstawówkach nie powinny zostać wycofane, bo pozwalają uczniom na częstsze powtarzanie materiału – mówi nam uczennica drugiej klasy liceum w woj. mazowieckim. – W późniejszym rozwoju swojej edukacji będzie ciężko się przystosować do norm szkół ponadpodstawowych, ponieważ tam będzie panował dużo wyższy poziom nauczania i na pewno będzie dużo prac domowych, do których nie będą przyzwyczajeni. Dzieci przez za dużą ilość wolnego czasu po skończonych zajęciach sięgają najczęściej po telefony, gry lub inne tego typu aktywności. Nie są aż tak samodzielni w wykonywaniu obowiązków, nie interesują się już szkołą po opuszczeniu jej murów.
– Prace domowe w jakimś sensie wprowadzają nas w dorosłe życie – mówi Maja Nadolska. – W pierwszych klasach szkoły podstawowej zadania do domu są potrzebne, żeby utrwalić wiedzę, ale w siódmej i ósmej klasie jest ich po prostu za dużo, taki natłok prac domowych jest niepotrzebny, sama przez to przechodziłam. Pamiętam, że siedziałam nad pracami domowymi do późnych godzin. I czy to się przełożyło na moją wiedzę? No nie wiem… Jak sama nazwa mówi, szkoła podstawowa powinna uczyć podstaw, jeśli one będą dobrze zakorzenione, to na dalszych etapach uczeń sam może zarządzać swoją edukacją.
Kacper zwraca z kolei uwagę na ważny aspekt, twierdząc, że prace domowe mogłyby być zlikwidowane, ale na poziomie szkół średnich.
– My nie jesteśmy już dziećmi, żeby trzeba było nas trzymać za rękę – mówi. – System edukacji powinien pobudzać kreatywność, przygotowywać do dorosłego, samodzielnego życia.
Kluczowa refleksja pada z kolei w rozmowie z nauczycielami. Podkreślają oni, że absolwenci Leonium, którzy przychodzą odwiedzać swoją starą szkołę, mówią o braku przeskoku między szkołą średnią a studiami.
– Opowiadają, że właściwie to nie było przepaści pomiędzy tym, co w liceum a tym, co teraz mają na studiach, bo tam na uczelni nikt za nimi nie chodzi i nie mówi, że dzisiaj sprawdzian, musisz się nauczyć, powtórzyć, odrobić – opowiada Agnieszka Tomasik.
- - -
Kiedy myślę o pracach domowych, to „w mojej głowie dwa się różne gryzą światy”, mówiąc słowami piosenki Taco Hemingwaya. Z jednej strony jako miłośniczka poszukiwania nowych pomysłów na edukację, zaufania uczniowi, oddania należnej mu odpowiedzialności za proces edukacji, jestem cały sercem za zmianą.
Z drugiej – nie opuszcza mnie wrażenie, że likwidacja i znaczące ograniczenie zadań domowych w szkole podstawowej są zaczynaniem od końca, zmianą, która nie powinna być wprowadzana odgórnym ograniczaniem, ale reformą, która miałaby szansę zadziać się samoistnie, gdyby zadbano o odbudowanie roli nauczyciela, zaufano im, zaopiekowano się uczniami, którzy tego potrzebują, zmniejszono klasy i zniwelowano wszystkie te problemy, które niestety sprawiają, że nie zawsze uczeń ma szansę zdobywać wiedzę w szkole, a nie w domu, jak chciałaby tego Barbara Nowacka.
Ten artykuł miał być obowiązkowo odrobioną przeze mnie pracą domową. Ale nie był. Bo w pracach domowych (trochę tak jak w pracy dziennikarskiej) najważniejsza jest droga, pobudzenie ciekawości, chęć, by zgłębiać temat nie dlatego, że jutro za brak zadania mogę dostać jedynkę, ale dlatego, że mogę się czegoś dowiedzieć. Być może to truizm, ale po rozmowach z uczniami, nauczycielami i ekspertami dochodzę do wniosku, że warto go powtarzać jak mantrę.
Za ten proces odrabiania mojej prywatnej pracy domowej, jaką jest ten tekst, nie stawiam sobie żadnej oceny. No, może jedynie przybijam z samą sobą piątkę, mając świadomość, że oprócz ciężkiego grzechu opisywania memów, czegoś się jednak nauczyłam.
Źródła:
- „Zadawać czy nie? Prace domowe w świetle badań” (Policy Note 3/2017), Evidence Intitute i Związek Nauczycielstwa Polskiego;
- „PISA 2022 Results. Learning During – and From – Disruption Publication. Volume II”.
- P. Penszko, M. Sitek, O. Wasilewska, Analiza IBE dla polityki publicznej, „Prace domowe. Wyniki badań dotyczących prac domowych i ich efektywności edukacyjnej”;
- A. Pacewicz, „MEN tnie prace domowe. Sześć zasad, żeby nauka w domu miała sens” [w:] OKO.Press;
- „Rezygnacja z prac domowych to dobry pomysł? Ekspertka stawia sprawę jasno”, Strefa Edukacji.
- Opinia Związku Nauczycielstwa Polskiego w sprawie ministerialnego projektu dotyczącego oceniania;
- Związek Miast Polskich, Instytut Badań w Oświacie, Ogólnopolskim Stowarzyszeniem Kadry Kierowniczej Oświaty, „Wstępne wyniki badania stopnia obciążenia nauką uczniów”;
- Rozporządzenie w sprawie oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów i słuchaczy w szkołach publicznych;
- A.Kohn, „Mit pracy domowej”, Wydawnictwo MiND 2018;
- Liczba dzieci w edukacji domowej [za:] Fundacja Edukacji Domowej;
- „Nowacka: szkoła ma zapewnić powszechną wiedzę, a nie dom”, PAP.
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Strefę Edukacji codziennie. Obserwuj
StrefaEdukacji.pl!